- Sasza - przypomnial mi sie Rosjanin z blizna na twarzy.
Bron schowal juz wczesniej. Ruszylismy.
- Sasza, przyjacielu! - Przechylilem sie przez oparcie i ucalowalem go serdecznie. Rownie wylewnie przywitalem sie z drugim mezczyzna imieniem Anton. Ucalowalem tez kierujaca samochodem kobiete. Nie protestowala. Na jej ustach pojawil sie lekki usmiech.
- Jak masz na imie? - spytalem. - Nazwe tak swoja corke - obiecalem.
Cala trojka parsknela smiechem.
- Anna - odparla powaznie, choc w jej oczach nadal tanczyly wesole iskierki.
- Teraz ta zolza powinna dac mi spokoj - stwierdzilem z ulga.
- Powinna - zgodzil sie Anton. - Wszyscy boja sie ruskiej mafii…
Unioslem lekko brwi, ale nie skomentowalem.
- Czasem udajemy Polakow - wyjasnil Sasza.
Najwyrazniej dostrzegl moj grymas w lusterku.
- Mowimy wtedy po polsku i myslimy po polsku.
Skierowalem wzrok na Anne. Opiete spodnie i dopasowany do figury zakiet podkreslaly szczuple, sprezyste cialo. Miala jasna, swietlista cere, zielone oczy i regularne rysy twarzy. Nie taka ja zapamietalem. Najwyrazniej w czasie naszego ostatniego spotkania uzyla specjalnego, dodajacego lat makijazu. Prowadzila spokojnie, na granicy dozwolonej predkosci. Biorac pod uwage ograniczenia miejskiej komunikacji, dosc szybko dotarlismy na Garncarska.
- To tutaj - powiedzialem.
- Idziemy? - zapytal Anton.
- Jeszcze chwila - poprosilem.
- Tak? - Anna zmarszczyla brwi.
- Jako jedyny Polak w bandzie ruskich szpiegow proponuje ustalic… hm… hierarchie dowodzenia, zanim wezmiemy sie do rzeczy.
- Znaczy ty dowodzic, my sluchac? - doprecyzowal Sasza ochryplym, przesadnie akcentowanym glosem rosyjskiego zula.
- Mniej wiecej. Nie przewiduje, abysmy musieli wdac sie w jakas walke, natomiast jesli natrafimy na preparaty Alchemika, to lepiej bedzie, jak zrobicie, co kaze…
- A nagroda?
- Jaka nagroda?!
Anna westchnela ciezko.
- Chodzi im o to, co dostana, jak beda grzeczni?
Zastanowilem sie przez chwile.
- Tyle Stolicznej, ile bedziecie w stanie wypic, i pokaze wam kolekcje dziewietnastowiecznych wojowniczek topless.
- Topless? - Anton podrapal sie po glowie.
- To znaczy polnagich - uscislilem. - To bedzie dla was przelomowe doswiadczenie erotyczne po kozach i owcach Afganistanu - zachecalem.
- Nie bilem sie w Afganistanie, za mlody jestem - stwierdzil obrazonym tonem Anton.
Sasza stuknal mnie w glowe.
- Anna? - spytal.
- Moze byc. Chetnie obejrze te wojowniczki - stwierdzila z usmiechem. - Ale co z wlascicielami mieszkania?
- Jest tylko jeden, pracuje w dyplomacji, teraz powinien byc w Rydze. Klopoty mozemy miec jedynie z sasiadami - poinformowalem.
Wysiedlismy z samochodu i weszlismy w brame secesyjnej, zdobionej roslinnymi ornamentami kamienicy. Po chwili wspinalismy sie po schodach. Wbrew moim obawom chlopcy nie wyciagneli broni, choc przepchneli sie naprzod i poruszali w szyku zwanym „element”, tak aby w razie konfrontacji mogli obydwaj strzelac w kierunku na wprost. Zapewne Anna zabezpieczala tyly. Tylko ja psulem te ustawienia, wolalem, zeby nie wczuwali sie za bardzo w role. Na trzecim pietrze byly tylko dwa mieszkania, ich drzwi znajdowaly sie naprzeciwko siebie, w zadnych nie zamontowano wizjera. Te prowadzace do apartamentow Alchemika zabezpieczaly trzy nowoczesne zamki. Anton i Sasza demonstracyjnie odwrocili sie do nich plecami, Anna pokrecila glowa.
- Nie moja branza - stwierdzila.
Wolalem sie nie dopytywac, co jest jej specjalnoscia. Najgorsze sa rozwiane zludzenia… Wyjalem z kieszeni zestaw narzedzi i przystapilem do pracy. Po minucie drzwi stanely otworem. Mam smykalke do… slusarstwa, a wujek Maks i kilku innych dzentelmenow dopilnowalo, abym ja rozwijal. Wszedlem pierwszy, za mna wslizgnela sie Anna, chlopcy tym razem zamykali tyly. Mieszkanie skladalo sie z czterech pokojow, kuchni i lazienki. Rozproszylismy sie po roznych pomieszczeniach. Sladow po Alchemiku nie musielismy dlugo szukac. Zerwane klepki podlogowe i rozbebeszony sejf w jednej z sypialni swiadczyly wymownie, ze ktos nas uprzedzil.
- Sejf w podlodze? - zdziwila sie Anna.
- To bylo wowczas popularne - powiedzialem z roztargnieniem.