- Nie lubie tego nowoczesnego gowna - mruknal, chowajac kontaktowki. - Starosc nie radosc…
- Jakie straty? - zapytalem szybko.
- Dwoch rannych, wyjda z tego bez problemu. Postrzal w przedramie i w udo, ale obie rany czysciutkie, zadna kosc nienaruszona. Mielismy szczescie… - odparl, mierzac mnie dziwnym spojrzeniem.
- Co z Hindusami?
- Wszyscy nie zyja, poza jakas wystraszona dwunastolatka, teraz gada z nia Dimka, on zna hindi.
- Gdzie jest ta mala?
- Drugie pietro i na lewo. - Machnal reka.
Wbieglem po schodach, mijajac kilka cial w neglizu, ale za to z bronia. Wygladalo na to, ze Rosjanie dotrzymali slowa i zabili tylko stawiajacych opor. Wokol smierdzialo prochem, gownem i krwia. Jak to po walce.
Dimka - wysoki, barczysty mezczyzna - siedzial na skraju lozka, w ktorym kulila sie watla i najwyrazniej smiertelnie przestraszona dziewczynka. Wygladala co najwyzej na dziesiec lat. Miala na sobie jedynie cos w rodzaju koszuli nocnej nie pierwszej czystosci. Na pytania Rosjanina odpowiadala monosylabami, nie wyjmujac kciuka z buzi.
- I jak? - rzucilem, skinawszy w strone dziecka.
- Jest sierota, porwali ja z wioski w okolicach Kanpuru, to takie miasto na polnocy Indii - wyjasnil. - A moze sprzedali?
- Sprzedali?!
- Trudno mi ustalic szczegoly, bo ona mowi w miejscowym dialekcie. Po smierci rodzicow mieszkala u wujka, byc moze ten sie dogadal z gangsterami i… - Dimka wzruszyl wymownie ramionami. - Teraz wazniejsze, co chcesz z nia zrobic, Polaku?
Drgnalem nerwowo, slyszac chrzakniecie za plecami. Nie zauwazylem, ze naszej rozmowie przysluchiwal sie Ihor.
- Mam krewnych w Stanach Zjednoczonych - powiedzial. - Moge ja tam wyekspediowac i dopilnowac, zeby zostala dobrze przyjeta. Do Indii lepiej jej nie odsylac.
- Ile to bedzie kosztowac?
- To dla mnie drobiazg - stwierdzil. - Nie zawracaj sobie tym glowy.
W jego glosie wychwycilem nieslyszana do tej pory nute. To byla niemal prosba.
- Jesli chcesz - odparlem niepewnie.
- A wiec nie ma sprawy - zakonczyl. - Zajme sie tez… obrobka cial. - Usmiechnal sie krzywo. - A teraz chodz ze mna.
Wyszlismy na otoczone murem podworze. Na ziemi lezal stos opakowanych w folie pakietow. Stojacy nieopodal Pogrzebacz odkrecal wlasnie kanister z benzyna.
- Chcesz sprawdzic, czy to prawdziwa hera, zanim poleje? - spytal.
Zaprzeczylem, nie sadzilem, aby Rosjanie chcieli mnie oszukac. Kiedy zaplonal ogien, cofnelismy sie o kilkanascie metrow.
- Lepiej nie wdychac dymu - mruknal Ihor. - Kazac ktoremus z chlopcow, zeby cie odwiozl do miasta?
- Tak, poprosze.
Kiedy sie zegnalismy, wyciagnal do mnie reke. Uscisnalem ja.
* * *
Kazdy, kto mieszka w kamienicy, przywyka z czasem do porannych odglosow: spieszacy sie do pracy sasiedzi, trzaskanie drzwi, warkot samochodow za oknem - to wszystko stanowi jedynie kontrapunkt dla panujacej w mieszkaniu ciszy. Zreszta nie mozna porownywac halasow wielopietrowego bloku z tymi, jakie sa slyszalne w przedwojennym budynku. Nie ta akustyka. Jednak dzisiaj cos przebilo sie przez dzwieki tla, wyrwalo mnie ze snu. Komorka. Jednym skokiem dopadlem telefonu. Mam zastrzezony numer i nie podaje go na prawo i lewo, niemal nie zdarza sie, aby ktos zadzwonil do mnie w jakiejs blahej sprawie, no a przynajmniej nie o tej porze - o szostej rano. Maks.
- Co sie stalo?! - rzucilem goraczkowo.
- Nic specjalnego, przepraszam - odezwal sie ze skrucha. - Nie pomyslalem, ktora godzina.
- Piles cos? - spytalem.
Bylem zszokowany, glos wujka brzmial radosnie, niemal belkotliwie. Nie, to nie przez alkohol. Cos wiecej… Albo spelnil marzenie swojego zycia - cokolwiek to bylo, albo wyruszyl na chemiczna wycieczke. Na plecach poczulem struzki zimnego potu.
- Odrobine - przyznal. - Chce cie zaprosic dzisiaj do siebie, zapraszam wszystkich.
- Maks! - warknalem. - Co sie dzieje?!
- Twoje starania odniosly wreszcie skutek. No wiesz, z Sylwia.
Przez dluzsza chwile zastanawialem sie, o co mu chodzi, wreszcie zalapalem.
- Twoja platoniczna zaczela z toba rozmawiac?
- Rozmawiac takze… Bo to wszystko szybko poszlo.