- Nie czuje, ze zrobilam cos nadzwyczajnego - mruknela, spuszczajac oczy. - To was powinni chwalic.
- Nigdy w zyciu! - zawolalem z autentycznym przestrachem. - To bylby koniec naszej… ekhmm… kariery zawodowej.
- Moze najwyzszy czas - powiedziala, obrzucajac wymownym spojrzeniem moja noge.
- To byl przypadek, pamietaj o pierscionku - zakonczylem rozmowe, podnoszac sie z lawki.
Kustykajac w strone szpitala, dlugo czulem na plecach wzrok Mariny.
* * *
Spotkalem ja w parku dwa dni pozniej z samego rana. Malgorzata jeszcze spala. Tydzien wczesniej moi rosyjscy kumple wstawili do separatki kanape i zalozyli na drzwi solidny zamek. Od tej pory Malgorzata spedzala ze mna wszystkie noce. Nie wiem, jak to zalatwili z dyrekcja szpitala, ale blogoslawilem swoja decyzje, by pozostac na leczeniu w Rosji - podejrzewam, ze w Paryzu taka opcja bylaby niemozliwa.
- Kupilas? - zagadnalem bez zadnego wstepu.
Podala mi ozdobne pudelko, znajdujacy sie wewnatrz pierscionek ozdobiony byl oszlifowanym w ksztalcie liscia topazem. Delikatny, bezpretensjonalny, spodobal mi sie. Mniej zachwycil mnie dopisek na metce z cena, „19 600 rubli” przekreslono, ktos dopisal drobnymi literami: „Dla polskiego Specnazu - 15 000 rb”.
- Co to ma znaczyc? - Zmarszczylem brwi. - Nie prosilem o zadne znizki.
- Wiedzialam, ze bedziesz niezadowolony - westchnela Marina. - Jubiler mnie poznal, wiesz, wystapilam w jednym z tych programow, i spytal, dla kogo ten pierscionek. Kiedy powiedzialam, zmienil cene. - Wzruszyla bezradnie ramionami.
- Najwyzszy czas stad wyjezdzac - sarknalem. - Jeszcze troche, i nieletnie dziewczatka zaczna mi sypac kwiaty pod nogi, a lokalne slicznotki walczyc o moje wzgledy.
- Taki los bohatera - stwierdzila Rosjanka z udana powaga.
Udalem, ze chce ja trzepnac laska w pupe, odskoczyla zwinnie. Maszerujac do szpitala, slyszalem za plecami dziewczecy chichot. Pewnie nie brzmial tak beztrosko jak dawniej, ale wygladalo na to, ze Marina doszla do siebie szybciej, niz ktokolwiek by sie spodziewal. Niewatpliwie mial w tym swoj udzial Dzuma, reszta zaslug przypadala chyba barczystemu zolnierzowi, z ktorym widzialem ja kilkakrotnie. Wszyscy odwiedzajacy szpital operatorzy Specnazu okazywali Marinie szacunek i przyjazn, przynosili drobne prezenty dla dziecka. Kobieta wraz z pozostalymi zakladnikami przechodzila tu terapie psychologiczna, ale podejrzewalem, ze to wlasnie nieklamane uznanie, jakim obdarzali ja inni, podzialalo lepiej niz wszelkie medyczne sztuczki.
Wchodzac do separatki, nadal mialem usmiech na ustach. Malgorzata czesala wlosy przed lustrem. Kleknalem, pocalowalem ja w nagie, wystajace spod kusej koszulki nocnej kolano i wlozylem na palec pierscionek.
- Wyjdziesz za mnie? - spytalem prosto z mostu.
Szczotka do wlosow wypadla Malgorzacie z reki, zamarla. Zagryzlem wargi do krwi, widzac, jak w przerazliwej, smiertelnej ciszy sciaga moj prezent. Zakrecilo mi sie w glowie, musialem oprzec sie o stojaca pod lustrem szafke.
- Kocham cie - odezwala sie schrypnietym, nieswoim glosem. - Ale zrobilam cos, co ci sie nie spodoba. Jesli spytasz mnie jeszcze raz, w Polsce, odpowiem „tak”. Lecz dopiero wtedy.
- To jakas klatwa - wymamrotalem. - Najpierw Anna, a teraz ty…
- Nie moge wykorzystac twojej niewiedzy - odparla ze lzami w oczach, ale zdecydowanie.
- To moze powiesz mi teraz, o co chodzi?! - wybuchnalem.
- Nie moge. - Pokrecila glowa. - Nie moge… Dopiero w Polsce.
Wypadlem z pokoju, niemal nie uzywajac laski. Zszedlem do sali treningowej, zalozylem na chora noge obciazniki, rozpoczalem serie kopniec w powietrze. Po pieciu powtorzeniach dopadl mnie bol. Kontynuowalem cwiczenia. Kilkakrotnie upadlem na podloge, ale nie zrezygnowalem z treningu. Fizyczna udreka pozwalala oderwac sie od ponurych mysli, wymuszala skupienie na kazdym ruchu i oddechu. Nie wiem, jak dlugo to trwalo. Ocknalem sie na czworakach, kiedy jedna z pielegniarek pomagala mi stanac na nogi. Zaprowadzila mnie do lazienki i czekala, dopoki sie nie wykapie. Gdy wrocilem do siebie, zastalem pusty pokoj. Malgorzata wyjechala.
Pierwsze dni po powrocie do Polski zajelo mi uzalanie sie nad soba, gdyby nie to, ze zatrzymalem sie u Maksa, a raczej Maksa i jego wybranki, pewnie przestalbym nawet cwiczyc. Wujek postawil sprawe jasno: albo wykonuje standardowe cwiczenia rehabilitacyjne, albo przechodzimy do zestawu dwunastu pozycji wariata Li. Kiedys w Chinach Maks zabawial sie wycieraniem podlogi miejscowymi mistrzami, wybieral tylko znanych powszechnie ekspertow o ustalonej renomie. Zabawa trwala, dopoki nie trafil na drobnego, niechlujnego staruszka zwanego wariatem Li. Stoczyl z nim kilkanascie pojedynkow z bronia i bez broni, jednak w kazdym wypadku rezultat byl ten sam - Maks zbieral lomot. Pozostal tam przez pare miesiecy, akurat tak dlugo, aby Li zdazyl mu wyjasnic glowne zasady swojej sztuki. Nie byly to zadne mordercze techniki, owe dwanascie pozycji wyrabialy wszelkie cechy motoryczne do takiego stopnia, ze inni ludzie nie stanowili specjalnego zagrozenia. Bo ktos, kto cwiczyl wedlug zasad wariata Li, okazywal sie po prostu szybszy, silniejszy, mial lepsza koordynacje ruchow. Byl tylko jeden haczyk - cwiczenia wymagaly zastygania w niesamowicie niewygodnych pozach; to i specjalny, niemal bolesny sposob oddychania, sprawialy, ze malo kto potrafil przecwiczyc dziennie wszystkie dwanascie, nawet po piec minut kazda. Bez wahania wybralem te standardowe, rehabilitacyjne.
Tuz przed inauguracja roku akademickiego zaczalem znowu myslec o Malgorzacie, to znaczy myslec w miare rozsadnie. Niewiele czasu zajelo mi stwierdzenie, ze w sumie nie ma co rozpaczac. Niezaleznie od tego, co zrobila Malgorzata, nie mialem zamiaru pozwolic jej odejsc. Zreszta coraz mniej przejmowalem sie tym nieporozumieniem. Wiedzialem, ze nie ma mowy o jakiejkolwiek zdradzie z jej strony, zdradzie w klasycznym znaczeniu tego slowa, Margarita byla jedna z rzadko spotykanych kobiet jednego mezczyzny. Pozostawalo wiele innych mozliwosci, ale zadna z nich nie spedzala mi snu z powiek. Zastanawialem sie nawet, czy nie pojechac do niej przed uroczystosciami na uczelni, ale zdecydowalem w koncu, ze poczekam. Mimo wszystko troche sie balem i wolalem, zeby nasze pierwsze spotkanie po ostatniej sprzeczce odbylo sie na gruncie neutralnym.
O sprawie Siwego przypomnialem sobie w trakcie sniadania. Tym razem w jadalni nie bylo tloku, poza Maksem towarzystwa dotrzymywala mi tylko Wika. Przez pierwszych kilka dni po powrocie, moje „rodzenstwo” i Davidoff koczowali u Maksa niemal nieustannie. Teraz, kiedy upewnili sie, ze ze mna wszystko w porzadku, bylo troche spokojniej.