- Maks, mam pytanie - zagailem lekko niepewnym tonem, przechwytujac zdziwione spojrzenie wujka.

Przewaznie pytalem bez zadnych ceremonii.

- Tak?

- Co sie stalo z Siwym?

Wika wypuscila z rak lyzeczke i zaslaniajac usta, popedzila do toalety. Dobiegajace stamtad odglosy nie pozostawialy watpliwosci - pani prokurator dostala torsji. W tym momencie moje zaniepokojenie przeszlo w cos bardziej powaznego, Wika nie byla delikatnym kwiatuszkiem…

- Dobrze, ze Sylwia poszla po zakupy - stwierdzil Maks. - Bardzo dobrze… Co prawda opowiedzialem jej te historie, lecz bez szczegolow.

Odsunal talerz i wyjal cygaro. Jego ruchy byly jak zwykle spokojne i precyzyjne, ale wiedzialem, ze jest zdenerwowany - Maks niemal nigdy nie palil poza gabinetem lub weranda. Zaciagnal sie, wzial kilka glebokich oddechow.

- Dzis nie zrobilbym tego - odezwal sie wreszcie. - Wtedy wydawalo mi sie to adekwatne do stopnia winy. - Wykonal nieokreslony gest.

- Wiec?

- On mial zwyczaj gwalcic dziewczynki, spiewajac dziecieca kolysanke. Wydawalo mu sie to strasznie zabawne, w koncu byly dziecmi.

- Pamietam - odparlem nieswoim glosem. - Pamietam…

- Krotko mowiac, poprosilem dziewczeta, aby zaspiewaly wszystkie razem te sama piosenke, nagralem ja na magnetofon i zmusilem drania, aby tego sluchal. Na okraglo. To znaczy mysle, ze w sumie jakies dwie, gora trzy godziny - doprecyzowal.

- To wszystko?!

- No nie. Wsadzilem mu magnetofon do trumny, zakopalem go zywcem.

Uslyszalem jakis halas dobiegajacy z przedpokoju - to Wika wkladala pospiesznie buty, chcac sie wymknac z domu. Zdazylem ja zlapac na ganku. Objalem mocno, mimo ze sie wyrywala, niemal sila usadzilem na schodach.

- Ciii… - szepnalem, tulac ja mocno.

Wstrzasana spazmatycznym szlochem, upiornie blada, przywarla do mnie niczym szukajace pocieszenia dziecko.

- Co ty sobie teraz o nas pomyslisz…

- Na pewno nie przestane was lubic - powiedzialem szczerze. - Co do Siwego… Gdybym byl wtedy z wami, podejrzewam, ze wygladaloby to duzo gorzej - powiedzialem ponuro. - Bylbym za zdecydowanie bardziej krwawa opcja.

- Ale, ale teraz…

- Teraz nie zrobilbym tego - przyznalem. - Po prostu bym go zabil. Zadne z was nie podjeloby ponownie tej decyzji, nawet Maks. Jednak wtedy… - Wzruszylem ramionami.

Kiedy wrocilismy do jadalni, Maks nadal cmil swoje cygaro.

- Lepiej? - spytal, zwracajac sie do Wiki.

Bez slowa skinela glowa. Zolc podchodzila mi pod gardlo, ale dalem rade zachowac beznamietny wyraz twarzy. Albo sie starzalem i mieklem, albo zmienil mnie przelotny kontakt z relikwia Michala Archaniola. Bylem pewien, ze rok, dwa lata temu ta sprawa niewiele by mnie obeszla. To znaczy rodzaj smierci Siwego. Cokolwiek by o tym powiedziec, facet zasluzyl na wszystko, co najgorsze. W fakcie, ze umarl, drapiac z rozpacza wieko trumny i sluchajac piosenki, przy wtorze ktorej realizowal swoje zboczone fantazje, byla jakas poetycka sprawiedliwosc. Karma - jak powiedzieliby buddysci. Jakie zycie, taka smierc.

Przesiedzielismy, milczac do wieczora, nikt nie mial ochoty na dyskusje, ale nie chcielismy jeszcze sie rozstawac. Potrzebowalismy towarzystwa. Kladlem sie spac z metlikiem w glowie: Siwy, akcja w Nikolajewsku, klotnia z Malgorzata, mysli gonily jedna druga, nie pozwalajac na odpoczynek. Sen nie przyniosl mi ulgi, wstalem zmeczony i zdenerwowany. Wika - zupelnie niepotrzebnie - pomogla mi sie ubrac i zawiozla na uczelnie. Tym razem, zapewne ze wzgledu na moj stan, prowadzila wyjatkowo ostroznie.

Na uczelni narzucilem na ubranie toge i zasiadlem wraz z innymi w auli Auditorium Maximum. Jak zwykle inauguracja roku akademickiego zgromadzila spora grupe dziennikarzy, jednak odnioslem wrazenie, ze jest ich dzisiaj duzo wiecej niz normalnie. Rozgladalem sie po sali, szukajac wzrokiem Malgorzaty. Kiedy weszla, od razu usiadla przy mnie. Nie rozmawialismy, wokol bylo zbyt wiele postronnych osob. Gdy musnalem dlonia jej nadgarstek, nie cofnela reki, ale wyczulem, ze jest spieta. Przywitalismy sie zdawkowo z kilkoma znajomymi i Davidoffem, zaczela sie ceremonia. Nie lubie wszelkiej celebry, a przemowienia i piesni choralne sa dla mnie wyjatkowo trudne do strawienia. Niestety, kilka razy do roku musze uczestniczyc w tego typu imprezach. Nauczony doswiadczeniem zwolnilem oddech i zapadlem w stan niemalze katalepsji, z ktorego wyrwaly mnie oklaski po wykladzie inauguracyjnym Davidoffa. Rosjanin zszedl z mownicy zegnany powszechnym aplauzem, a w centrum uwagi znowu znalazl sie profesor Oszerko, pelniacy dzis z niewiadomych przyczyn role mistrza ceremonii.

- Rektor jest chory, przyszedl, ale nie moze dlugo przemawiac - wyjasnila Malgorzata, przechwytujac moje spojrzenie. - No i chcieli troche uglaskac Oszerke po tym, jak twoja studentka pobila mu syna…

Westchnalem - uczelniana polityka to metne wody. Przewaznie ignorowalem tego typu rozgrywki, dlatego nigdy nie zrobie kariery.

Oszerko brylowal pod ostrzalem aparatow fotograficznych, usmiechal sie do obiektywow kamer, tryskal dobrym humorem i popisywal sie elokwencja. Z trudem stlumilem ziewniecie, cale szczescie, ze ceremonia miala sie ku koncowi. Kwadrans pozniej ruszylismy w strone wyjscia.

- Tam jest! - Nagly okrzyk przerwal szmer prowadzonych polglosem rozmow.

Jeden z reporterow skinal zdawalo sie w strone Oszerki. Profesor blysnal koronkami za kilkadziesiat tysiecy

Вы читаете Chorangiew Michala Archaniola
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату