Forra zawraca konia i odjezdza ze swoimi ludzmi, lacznie z Learchosem.
Cisza, jaka zapada na rowninie, jest ogluszajaca, i w tym momencie Dubhe wydaje sie, ze naprawde pojmuje, czym jest smierc. Widziala ja wielokrotnie, wymierzona przez Mistrza wielu ludziom, ale to tam, na rowninie, widzi ja naprawde po raz pierwszy w pelni jej tragicznej nieuchronnosci.
Po Krainie Ognia przyszedl czas na szybkie przemieszczenie sie do Krainy Wody, a wreszcie, w wieku dwunastu lat, Dubhe znajduje sie ponownie w Krainie Slonca, swojej ojczyznie.
Kiedy Mistrz mowi jej, dokad pojda, serce Dubhe nagle bije mocniej. Jej emocje musialy przedostac sie na twarz, bo Mistrz patrzy na nia pytajaco.
— No co?
— Nic — oszukuje. — Nic… to tylko… wracam do domu.
— Wlasnie — brzmi lakoniczny komentarz Mistrza.
Dla Dubhe to on jest centrum wszystkiego. Swiat zaczyna sie i konczy na nim: nauczyciel, mistrz, ale takze ojciec, wybawca. Uwielbia go. Nie liczy sie to, ze jest Zabojca, ze ma prace potepiana przez ludzi. Zreszta, czyz ona sama tez nie jest Zabojca? Mistrz jest doskonaly, Mistrz jest jedyny, Mistrz jest jej calym widnokregiem. Uwielbia jego szerokie meskie barki, jego zwinne nogi i doskonalosc jego ruchow. Uwielbia jego uparte milczenie, a nawet chlod, z jakim czesto ja traktuje. Chlonie absolutnie wszystkie jego slowa i dlatego nie polemizuje z jego decyzjami ani tym bardziej nie prosi o to, na czym bardzo jej zalezy. Chcialaby przejsc przez Selve — teraz, kiedy wszystko juz stracone, tylko po to aby odnalezc wlasne korzenie.
Zatrzymuja sie w domu na peryferiach Makratu, tam, gdzie stoja baraki biedakow. To prosty lokal z kominkiem. Mistrz rozlozyl na ziemi slomiane sienniki na dwa lozka i tam spia, przed paleniskiem. W rogu przy scianie jest maly stol i dwa slomiane, na wpol przegnile krzesla.
W Krainie Slonca Dubhe znala tylko Selve, a jednak, kiedy tylko postawila noge na swojej rodzinnej ziemi, byla pewna, ze jest w domu. Nie potrafi powiedziec, po czym sie zorientowala — moze to zapachy, moze kolory — ale poczula, ze wrocila do korzeni i dziwna tesknota scisnela jej gardlo.
— Co jest? — spytal ja Mistrz.
W jego glosie Dubhe odnalazla sile, aby sie nie rozplakac.
— Troche tesknoty… troche glupiej tesknoty.
Mistrz nie odezwal sie, ale Dubhe wyczula, ze rozumie, i usmiechnela sie.
Noc. Dubhe jest sama. Przedmiescia Makratu po pewnej godzinie przybieraja zlowrogi, niespokojny wyglad. Wiatr przelatuje ulicami, unoszac tumany kurzu, a w poblizu nie ma nikogo, z wyjatkiem paru bezdomnych psow. Ona sie jednak nie boi. Od kiedy Mistrz wysyla ja na spotkania z klientami, przyzwyczaila sie.
Dziewczynka czeka. Mezczyzna, z ktorym ma sie zobaczyc jest starcem — tak powiedziala jej osoba, ktora zaczepila ja kilka dni wczesniej, kiedy krazyla po targu. Lysy starzec z biala broda. Pozna go po czerwonym kwiecie wpietym w czarny plaszcz Prosil, aby spotkanie odbylo sie w nocy, w dzielnicy miasta, ktora Dubhe slabo zna. Idzie tam pierwszy raz, skrupulatnie stosujac sie do wskazowek, jakich udzielil jej Mistrz.
Jest owinieta w swoj zwykly, czarny i wytarty juz plaszcz. Zaczyna byc dla niej przymaly, ale Mistrz obiecal, ze jezeli bedzie dobrze pracowac, odda jej pieniadze otrzymane za to zlecenie, zeby mogla kupic sobie nowy. Twarz Dubhe jest zaslonieta, dobrze ukryta pod faldami kaptura. Podobnie jak Mistrz, ona tez zaczela podzielac jego obsesje na punkcie zachowania najwyzszej dyskrecji.
Starzec wreszcie przybywa. Kuleje, a kwiat na piersi jest dobrze widoczny.
Dubhe nie rusza sie. Czeka, az on do niej podejdzie.
Starzec jest naprawde zgrzybialy. Kiedy znajduje sie o krok od niej, taksuje ja od stop do glow swoim jedynym okiem.
— To ty?
Glos brzmi ponuro, zalobnie. Dubhe lapie sie na mysli, ze ten czlowiek nie pozyje dlugo, smierc juz wycisnela na nim swa pieczec.
— Tak.
— Spodziewalem sie kogos starszego…
— Nie dajcie sie zwiesc moja drobna sylwetka.
Dubhe nie zalezy na ujawnieniu swojego prawdziwego wieku i zawsze stara sie podawac za starsza. Ma nadzieje, ze bedzie rosla jak najszybciej i ze stanie sie taka kobieta, jaka od pewnego czasu juz sie czuje.
— Czy twoj pan wyslal cie na negocjacje?
— Tak. Powiedzcie mi, o co chodzi.
Banalna historia: starzec, juz dreczony choroba i bliski konca swoich dni, chce doznac satysfakcji i zlecic zamordowanie mezczyzny, ktory w mlodosci wybil mu oko i uwiodl ukochana kobiete. Dubhe z mieszanka litosci i pogardy zaczyna patrzec na tego czlowieczka, ktory w obliczu nadchodzacej smierci nie szuka spokoju, ale ciagle i bezustannie mysli o zemscie.
— Moj pan generalnie nie fatyguje sie do takich drobnych i malostkowych zlecen.
Typowa odpowiedz dla typowego zadania.
— To wcale nie jest cos malostkowego! To zgryzota calego mojego zycia, ty przeklety dzieciaku!
Na Dubhe nie robi wrazenia nawet ten nagly wybuch zlosci.
— Macie pieniadze?
— A ile chcesz?
— Na cos takiego potrzeba siedemset karoli.
Na poczatek podala przesadzona kwote, jak na tego rodzaju prace, ale zawsze trzeba tak zaczynac, aby zaskarbic sobie szacunek klienta i ustalic dobra cene.
Starzec, jak przewidywala, wytrzeszcza oczy.
— To chyba przesada…
— Juz wam powiedzialam, moj pan wykonuje prace innego kalibru i zazwyczaj nie zaprzata sobie glowy takimi prywatnymi klotniami, jak wasza. Musicie zaplacic za jego uslugi. Poza tym, gwarantuje wam swietne wykonanie zadania.
— To za duzo. Juz dwiescie to za duzo.
— Mozecie zatem poszukac sobie kogos innego.
— Dubhe chce juz odejsc.
Starzec lapie ja za ramie i zatrzymuje.
— Poczekaj!… Dwiescie piecdziesiat.
Zaczynaja sie zmudne negocjacje, ktore Dubhe udaje sie zakonczyc na dokladnie takiej cenie, jaka sobie zalozyla. Czterysta karoli.
— Tak czy inaczej, musze porozmawiac z moim panem i zobaczyc, czy przyjmie te prace, zwlaszcza za taka cene.
— A zatem?
— A zatem, jesli wam to odpowiada, zobaczymy sie tutaj za dwie noce, o tej samej godzinie.
Starzec przez chwile sie zastanawia, po czym przytakuje:
— Dobrze.
Dubhe odchodzi.
Jest zadowolona z tego, jak potoczyly sie sprawy. Dobrze sie targowala, a praca jest, owszem, niskiego lotu, ale pieniadze sa zagwarantowane. Juz mysli o swoim plaszczu i o targu, gdzie pojdzie go szukac.
Roztargniona, analizuje przebieg negocjacji, ktore wlasnie zakonczyla, a po czesci pochlonieta jest innymi leniwymi rozwazaniami. Zapomina, ze znajduje sie w dzielnicy miasta ktorej dobrze nie zna i idzie, gdzie ja nogi poniosa, bezmyslnie.
Dopiero po pewnym czasie zdaje sobie sprawe, ze juz nie wie, gdzie jest.
Do switu juz niedaleko: nisko nad domami zaczyna przeswitywac bardzo blada jasnosc.
Dubhe usiluje sie zorientowac w terenie i do tego celu przydatny jest wlasnie swit. Po ustaleniu kierunku wschodniego stara sie isc z grubsza na poludnie — tam znajduje sie dom Mistrza. Zaulki Makratu sa jednak skomplikowanym labiryntem i droga od razu staje sie kreta. Dubhe bladzi i juz troche zaczyna sie denerwowac. Nigdy jeszcze nie zdarzylo jej sie zgubic.
Jej marsz przedluza sie, dziewczynka trafia w miejsca coraz mniej sobie znane. Swiatlo powoli zalewa miasto, ktore stopniowo budzi sie do zycia. Ulice zaczynaja wypelniac sie pierwszymi kupcami, a przebudzeniu towarzyszy powolny ruch.