Dubhe nie wie.
— Nie teraz… najpierw chce sie dowiedziec, jak to bylo.
Jenna zastanawia sie.
— Myslisz, ze moglbys mi wyswiadczyc te przysluge? — pyta dziewczynka niepewnie.
— A co bede z tego mial? Masz pieniadze?
Dubhe potrzasa glowa i mysli o drobniakach, jakie obiecal jej Mistrz, jesli praca ze starcem dobrze pojdzie.
— Nie mozesz potraktowac tego jako przyslugi i tyle?
Jenna wzdycha.
— Zgoda, zgoda. Trudno oprzec sie slodkim oczom dziewczynek — mowi. — Ty pokazesz mi swoja matke, a ja zobacze, co da sie zrobic.
Dubhe caly czas patrzy w ziemie zawstydzona, chociaz w sumie wszystko dobrze poszlo.
— Ja bede sluchac w poblizu…
— Chyba zartujesz?
Dubhe nie odpowiada.
— Jak chcesz — Jenna poddaje sie z wahaniem.
Umawiaja sie na nastepny dzien.
Dubhe miala troche czasu, aby dobrze wszystko zaplanowac. Opowiedziala mu o Selvie, wybrala dalekiego krewnego kobiety, ktora znala w tamtych czasach, ktory powinien byc w wieku Jenny, w nadziei, ze nic mu sie przez te lata nie stalo. Przeszkolila Jenne w kwestii jego zycia w wiosce, zycia, ktore pamietala z nadzwyczajna jasnoscia.
— Zapytasz ja, co slychac, co tutaj robi, i porozmawiasz z nia o starych kumoszkach z wioski.
— Ale przeciez i tak jestem kims obcym! Naprawde sadzisz, ze bedzie mi opowiadac o takich prywatnych sprawach?
— Mam nadzieje…
Dubhe wraca do domu dopiero poznym wieczorem. Kolacje zjadla z Jenna i czuje sie winna. Z pewnoscia Mistrz sie martwi i czeka na nia. Prawdopodobnie bedzie musiala wysluchac kazania, tym ciezszego, ze przeciez na nie zasluguje.
Powoli uchyla drzwi, ale przez szpare od razu wdziera sie gwaltownie swiatlo. Kominek jest rozpalony, a Mistrz siedzi niewzruszony przy stole.
— Kim jest ta kobieta?
Dubhe czuje sie spoliczkowana tym pytaniem, tak bezlitosnie bezposrednim. Jest bliska lez. Dopiero teraz pojmuje, jak bardzo jej swiat sie chwieje, jak wazna jest decyzja, z ktora zwleka od kilku dni. Jej matka i zycie dawniejsze, moze Selva, albo Mistrz, ktoremu wszystko zawdziecza.
— Przepraszam za spoznienie.
— Wiem, gdzie bylas. Chce tylko wiedziec, dlaczego. Nie sadzisz, ze jestes mi to winna?
Dubhe wyrzuca z siebie wszystko, jej slowa sa niczym wezbrana rzeka.
Mistrz slucha jej bez mrugniecia okiem, pozwala opowiedziec sobie cala historie, nie karci jej nawet wtedy, gdy pojawiaja sie pierwsze lzy.
— Co chcesz w ten sposob osiagnac?
W jego glosie nie slychac zagniewania, wrecz przeciwnie, jest pelen zrozumienia.
— Chce dowiedziec sie czegos o moim ojcu… gdzie jest… co sie stalo przez ten caly czas…
— Nie ma go, Dubhe. To jest fakt, ktorego slowa twojej matki w zaden sposob nie umniejsza. Nie wystarcza ci?
Dubhe sama nawet nie wie jasno, czego chce.
— Mistrzu… moje niegdysiejsze zycie… i moj ojciec… Moj ojciec… nie wiem, jak ci to wytlumaczyc, on byl dla mnie wszystkim. Jezeli on jest, jezeli mnie szukal…
— Odeszlabys?
Znowu brutalne pytanie, ktore prawie ja rani.
— Bo to wlasnie o to toczy sie gra, i ty dobrze o tym wiesz. Musisz postawic sobie pytanie, czy bys odeszla. I to niezaleznie od twojego ojca, rozumiesz, co mam na mysli?
Po raz pierwszy mowi do niej w ten sposob. Nie jak mistrz do ucznia, nie jak dorosly do dziecka, ale jak rowny do rownego.
— Wola cie normalne zycie i watpie, zebys kiedykolwiek przestala slyszec to wolanie.
Dobrze mi z toba! Dobrze mi z toba i nigdy nie chcialam niczego innego.
— Wiem. Ale czy jestes gotowa isc na calosc? Tu nie ma polsrodkow, Dubhe. Ja nie moge miec cie na pol sluzby, z jedna noga u twojej matki i jedna noga u mnie. Zawsze ci mowilem, czego wymaga zycie zabojcy. Teraz doswiadczasz tego na wlasnej skorze i musisz wybrac.
— Wypedzasz mnie?
Mistrz robi niecierpliwy gest reka.
— Mowie ci, ze jesli sobie pojdziesz, to bedzie na zawsze. Jezeli jutro zdecydujesz, ze chcesz zostac z matka, nie bedzie mozliwosci powrotu. Bez urazy. Nie bede cie zatrzymywal ani staral sie ciebie przekonac. Ale to obowiazuje tez w druga strone. Jezeli zostaniesz, to na zawsze, i chce, zebys nigdy nie widziala sie z ta kobieta. Bedzie to ostateczne pozegnanie, wiec dobrze to przemysl.
Nastepnego dnia Dubhe zaczaja sie za stoiskiem juz od momentu, kiedy jej matka zaczyna je rozstawiac. Obserwowanie osoby, ktora sie kocha, kiedy jest bez nas, wywoluje dziwna mieszanke przyjemnosci i bolu. Dubhe widzi, jak matka starannie uklada jedwabie, i przypomina sobie, jak patrzyla na nia, kiedy siedzac przy stole w kuchni czyscila warzywa. Mysli o jej reprymendach, wspomina jej pieszczoty. Ale przede wszystkim mysli o swoim ojcu. Wystarczyloby jej, gdyby sie dowiedziala, ze jej szukal przez te lata, ze jej nie zdradzil, ze nie zostawil jej samej, a bedzie zadowolona, bedzie mogla isc dalej.
Potem, juz pod koniec dnia, kiedy jej matka zaczyna sie zbierac, przychodzi Jenna. Jest dobry, wiarygodny, dokladnie tak, jak mu powiedziala.
Nonszalancko przechodzi przed straganem, z wahaniem zatrzymuje sie po kilku krokach, po czym zawraca. Mezczyzna, z ktorym teraz zyje jej matka, tez wlasnie przyszedl i caluje ja przelotnie w policzek.
— Melna?
Kobieta odwraca sie, a wraz z nia i stojacy obok niej mezczyzna.
Jenna perfekcyjnie odgrywa swoja role.
— Alez oczywiscie, jestescie Melna, nie mozna was nie poznac! Pamietacie mnie? Jestem Septa, siostrzeniec Lotti! Odszedlem z Selvy, kiedy bylem taki maly!
Dubhe widzi, jak jej matka nagle sie denerwuje, jak rozglada sie wokol zagubiona. Kiedy tylko uslyszala te nazwe, wyraz jej twarzy nagle sie zmienil.
— Mylicie sie — wtraca szorstko mezczyzna. — To nie jest osoba ktorej szukacie.
Jenna nie daje sie zbic z tropu.
— Alez oczywiscie, ze to ona, dobrze ja pamietam. Matka zaczyna sie jakac.
— Ja… Selva…
Dubhe czuje ucisk w sercu. Zaledwie kilka chwil wczesniej wydawala sie taka pogodna, taka szczesliwa, a teraz…
— Do diabla, powiedzialem wam, ze to nie ona! A ty, Melno, idz juz do domu.
— Selva… ja…
Mezczyzna z miloscia otacza ja ramieniem i ostroznie szepcze jej do ucha.
— Wszystko w porzadku, on sie tylko pomylil. Idz do domu, a ja zaraz przyjde.
Dubhe zauwaza, ze odejscie jej matki to prawdziwa ucieczka. Bierze pod pache troche materialow, pedzi w zaulek i szybko znika z pola widzenia. Mezczyzna dalej stoi przed Jenna z grozna mina.
— Alez to ona… nazwaliscie ja Melna…
— Sluchaj, czego u diabla chcesz od mojej zony?
Slyszac te slowa, Dubhe czuje ucisk w sercu. Czyzby sie pomylila?
— Chcialem tylko pozdrowic dawna przyjaciolke… ale wy chyba nie jestescie Garni…
Mezczyzna wzdycha i przesuwa dlonia po twarzy.
— Widze, ze nie wiesz wielu rzeczy.