na niezliczone, pozbawione indywidualnych cech komory, pewien, ze spoczywa tuz przy mnie, nie dalej niz centymetry od mojej twarzy. Znow czulem jej wlosy, uscisk jej ramion, widzialem czarny blask jej oczu. Macalem w ciemnosci; nic, tylko wilgotny ceglany mur.

Lezalem i myslalem o biednej Malej Jenks, ktora ona mi pokazala, unoszaca sie wirowym ruchem w gore. Widzialem roznokolorowe swiatla otulajace Mala Jenks, kiedy po raz ostatni patrzyla z wysokosci na ziemie. Jak ten biedny dzieciak zakochany w motocyklach moglby wymyslic taka wizje? Moze w koncu — naprawde wracamy do domu? Skad mozemy to wiedziec.

Tak wiec pozostajemy niesmiertelni, wystraszeni, zakotwiczeni w tym, co potrafimy kontrolowac. Wszystko zaczyna sie na nowo; kolo idzie w ruch; jestesmy niedosciglymi wampirami, bo nie ma innych; stworzyl sie nowy sabat.

* * *

Opuscilismy warownie w Sonomie jak cyganski tabor. Procesja lsniacych czarnych samochodow z zabojcza predkoscia przemierzalismy noca idealne szosy Ameryki. Wlasnie podczas tej dlugiej jazdy opowiedzieli mi wszystko — spontanicznie, a czasem niechcacy, kiedy rozmawiali ze soba. Wszystko, co sie wydarzylo, bylo jak mozaika. Nawet kiedy drzemalem na niebieskiej aksamitnej tapicerce, slyszalem ich, widzialem to, co oni widzieli wczesniej.

W dol, do bagiennej krainy poludniowej Florydy, w dol, do wielkiego dekadenckiego Miami, parodii nieba i piekla zarazem.

Bezzwlocznie zamknalem sie w tym malym, ze smakiem urzadzonym apartamencie. Sofy, dywan, blade pastelowe malunki Piera Della Francesca, komputer na stole, muzyka Vivaldiego plynaca z glosniczkow ukrytych w wytapetowanych scianach. Prywatne schody do piwnicy, gdzie w wylozonej stala krypcie czekala trumna: czarny lakier, mosiezne uchwyty, zapalka i ogarek, wysciolka ozdobiona biala koronka.

Zadza krwi, przerazliwie bolesna, choc krew jest zbyteczna, niemniej jednak tej zadzy nie mozna sie oprzec. Tak bedzie po wiecznosc; pragnienie krwi nigdy nie ustapi. Jest nawet wieksze niz poprzednio.

Kiedy nie pisalem, kladlem sie na szarym brokatowym dywanie, obserwowalem wielkie liscie palm i sluchalem glosow z dolu. Louis z cala uprzejmoscia blagal Jesse, by jeszcze raz opisala mu zjawe Klaudii. A troskliwa Jesse mowila mu konfidencjonalnie:

— Alez, Louisie, to nie bylo naprawde.

Teraz, po wyjezdzie Jesse, Gabriela teskni; dawniej godzinami spacerowaly razem po plazy. Chyba nie zamienily nawet slowa; ale czy mozna byc tego pewnym?

Gabriela coraz czesciej sprawiala mi male radosci. Nosila luzno rozpuszczone wlosy, bo wie, ze takie uwielbiam, i zagladala do mnie nad ranem. Czasem rzuca mi niespokojne, sondujace spojrzenia.

— Chcesz sie stad wyniesc, prawda? — pytam z niepokojem.

— Nie — zaprzecza. — Tu mi sie podoba. To miejsce mi odpowiada. — Kiedy nie moze znalezc sobie miejsca, udaje sie na pobliskie wyspy. Lubi je, ale nie o nich chce mowic. Cos innego lezy jej na sercu i raz prawie to wyrazila.

— Powiedz mi… — przerwala.

— Czy ja kochalem? — zapytalem. — To chcialas wiedziec? Tak, kochalem ja.

Wciaz nie potrafie wypowiedziec jej imienia.

* * *

Mael wyjezdza i wraca.

Nie bylo go tydzien; wlasnie wrocil i siedzi na dole, usilujac wciagnac Khaymana do rozmowy. Khayman fascynuje wszystkich. Pierwsze Plemie. Cala tamta moc. Pomyslec, ze chodzil ulicami Troi.

Jego widok jest zawsze zaskakujacy, jesli mozna tak powiedziec.

Zadaje sobie wiele trudu, by przybrac ludzki wyglad. W takim klimacie nie jest to latwe. Gruba odziez zwraca uwage. Czasem smaruje sie ciemna farba — palona siena zmieszana z niewielka iloscia wonnego olejku. Szpecenie takiej urody to czysta zbrodnia; lecz jak inaczej moglby przeslizgiwac sie przez tlum ludzi?

Czasem puka do moich drzwi.

— Czy ty w ogole wychodzisz? — pyta.

Rzuca okiem na stos kartek obok komputera, na czarne litery: Krolowa Potepionych. Stoi, pozwalajac mi przesiewac swoj umysl w poszukiwaniu wszystkich drobiazgow, na wpol zapomnianych chwil; nie dba o to. Chyba budze jego zdumienie, ale dlaczego, tego nie potrafie sobie wyobrazic. Czego chce ode mnie? Potem usmiecham sie tym wstrzasajaco swiatobliwym usmiechem.

Czasami bierze lodz — czarnego slizgacza Armanda — i dryfuje w zatoce, lezac i patrzac w gwiazdy. Raz Gabriela udala sie z nim i kusilo mnie, by pokonac te odleglosc i podsluchac ich intymnej rozmowy. Nie zrobilem tego. Po prostu wydalo mi sie to nieuczciwe.

Czasami mowi, ze obawia sie utraty pamieci; ze nie zdola odnalezc drogi do domu, do nas. Jednak jesli nawet zdarzalo mu sie to w przeszlosci, to powodem byl bol; a teraz przeciez czuje sie szczesliwy. Chce, bysmy wiedzieli, jak bardzo jest szczesliwy z nami wszystkimi.

Wyglada na to, ze oni tam na dole osiagneli porozumienie — ze zawsze tu wroca, bez wzgledu na to, dokad sie udadza. To bedzie dom sabatowy, sanktuarium; nigdy juz nie stanie sie tym, czym byl wczesniej.

Ustalili wiele rzeczy. Nikt nie ma juz nikogo stwarzac i nikt nie ma juz pisac ksiazek, chociaz oczywiscie wiedza, ze wlasnie to robie, ze wyciagam od nich po cichu co tylko sie da i ze nie zamierzam zastosowac sie do zadnych zasad narzuconych mi przez kogokolwiek, jak nie stosowalem sie do nich w przeszlosci.

Czuja ulge, ze Wampir Lestat umarl na kartach gazet, ze pogrom na koncercie ulegl zapomnieniu. Zadnych udokumentowanych wypadkow smiertelnych, zadnych powaznych uszkodzen ciala, wszyscy hojnie oplaceni. Kapela otrzymala moja zgode na wszystko i jest w trasie pod stara nazwa.

Zamieszki — krotka epoka cudow — rowniez poszly w zapomnienie, chociaz raczej nie wygladalo na to, by kiedykolwiek udalo sie je satysfakcjonujaco wyjasnic.

Tak, zadnych wiecej objawien, zaklocen, interwencji; taka byla ich kolektywna przysiega. I uprzejmie prosimy nie zostawiac trupow na widoku.

Wciaz wbijaja do glowy roztrzepanemu Danielowi, ze nawet w dzikiej, wielkomiejskiej dzungli, takiej jak Miami, trzeba zawsze uprzatnac resztki posilku.

Ach, Miami. Znow je slysze, odlegly krzyk tak wielu zdesperowanych ludzi, dudnienie tych wszystkich machin, wielkich i malych. Wczesniej, kiedy lezalem jak kloda na dywanie, pozwalalem tym odglosom siebie oplywac. Potrafilem kierowac swoja moca; przesiewac i skupiac, wzmacniac caly chor roznych dzwiekow. Jednakze pozbylem sie jej; nie umialem wykorzystywac jej z przekonaniem, tak jak nie potrafilem wykorzystac mojej nowej sily.

Uwielbiam bliskosc tego miasta. Uwielbiam jego rozlazlosc i wspanialosc, rudery hoteli i wielogwiazdkowe drapacze chmur, upalne wiatry, ohydne zepsucie.

Wlasnie sluchalem tej nie konczacej sie muzyki miasta; tego basowego dudnienia.

— W takim razie dlaczego tam nie poplyniesz?

Mariusz.

Podnioslem glowe znad komputera. Powoli, zeby chociaz troszeczke go podraznic, chociaz byl najbardziej cierpliwy posrod niesmiertelnych.

Stal na tarasie oparty o framuge drzwi, z ramionami skrzyzowanymi na piersi i noga zalozona na noge. Za nim blyszczaly swiatla miasta. Czy w starozytnym swiecie bylo cos takiego jak ten widok miasta gestego od wiezowcow jarzacych sie ogniem niczym waskie ruszty staromodnych kuchenek gazowych?

Wlosy mial krotko przyciete. Byl ubrany w prosty, niemniej jednak elegancki dwudziestowieczny garnitur: luzna marynarka z szarego jedwabiu i spodnie, a czerwonym akcentem (zawsze bowiem mial na sobie cos czerwonego) byl ciemny, cienki golf.

— Chce, zebys odlozyl ksiazke i dolaczyl do nas — powiedzial. — Siedzisz tu zamkniety juz ponad miesiac.

— Czasem wychodze. — Lubilem na niego patrzec, podziwiac neonowy blekit jego oczu.

— Jaki jest cel tej ksiazki? Czy zdradzisz mi chociaz tyle?

Вы читаете Krolowa potepionych
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату