Sabul byl przysadzistym, niechlujnym czterdziestoletnim mezczyzna. Owlosienie twarzy, gestniejace w regularna brode na podbrodku, mial ciemniejsze i bardziej szorstkie niz przecietny Anarresyjczyk. Nosil ciezka zimowa tunike, ktorej, z wygladu sadzac, nie zdejmowal od ubieglej zimy — mankiety rekawow sczernialy z brudu. Sposob bycia mial bezceremonialny i opryskliwy. Mowil urywanymi zdaniami — podobnymi do notatek, ktore gryzmolil na strzepkach papieru. Pochrzakiwal.

— Bedziesz sie musial nauczyc ajonskiego — burknal na Szeveka.

— Ajonskiego?

— Powiedzialem: ajonskiego.

— Po co?

— Zebys mogl czytac fizyczne prace Urrasyjczykow! Atro, To, Baisk — te nazwiska. Nikt tego nie tlumaczyl na prawieki — i pewno nie przetlumaczy. Najwyzej szesc osob na Anarres jest w ogole w stanie cokolwiek z tego zrozumiec. W dowolnym jezyku.

— W jaki sposob mam sie nauczyc ajonskiego?

— Z gramatyki i slownika!

Szevek nie dawal za wygrana.

— Gdzie je znajde?

— Tu — warknal Sabul. Zaczal grzebac wsrod malych ksiazeczek w zielonych okladkach, upchanych na brudnych polkach. Ruchy mial porywcze i zdradzajace irytacje. Dogrzebal sie w koncu na dolnej polce dwoch opaslych, nie oprawionych tomow i huknal nimi o biurko. — Zawiadomisz mnie, kiedy bedziesz w stanie czytac Atro po ajonsku. Do tego czasu nie mamy ze soba o czym rozmawiac.

— Jaka matematyka posluguja sie Urrasyjczycy?

— Nic takiego, z czym bys sobie nie poradzil.

— Czy ktos zajmuje sie tu chronotopologia?

— Tak, Turet, mozesz sie z nim konsultowac. Nie widze potrzeby, zebys chodzil na jego wyklady.

— Mialem zamiar uczeszczac na wyklady Gvarab.

— Po co?

— Z powodu jej prac nad czestotliwoscia i cyklicznoscia…

Sabul usiadl, by zaraz sie zerwac. Byl niemozliwie niespokojny — a przy tym sztywny: tarnik do drzewa, nie czlowiek.

— Nie trac czasu. W teorii nastepstw znacznie wyprzedziles te staruche, zas inne idee, ktore ona plodzi, to kupa smieci.

— Interesuja mnie zasady jednoczesnosci.

— Jednoczesnosc! Co za paskarskim gownem karmi was tam Mitis?

Zmierzyl Szeveka wscieklym spojrzeniem, pod szorstka szczecina na skroniach nabrzmialy mu zyly.

— Zorganizowalem kurs samoksztalceniowy na ten temat.

— Wydoroslej, wydoroslej. Pora wydoroslec. Teraz jestes w Abbenay. My zajmujemy sie tutaj fizyka, a nie religia. Porzuc mistycyzm i wydoroslej. Jak predko mozesz sie nauczyc ajonskiego?

— Nauczenie sie prawickiego zajelo mi dobrych kilka lat — odparl Szevek. Lekka ironia w jego slowach calkowicie uszla uwagi Sabula.

— Mnie to zajelo dziesiec dekad. Nauczylem sie na tyle, by moc przeczytac Wstep To. Do licha, bedziesz potrzebowal jakiegos tekstu do cwiczen. To sie moze nadac. Zaraz. Czekaj no.

Zaczal przetrzasac przepelniona nad wszelka miare szuflade i dokopal sie wreszcie ksiazki o dziwnym wygladzie, w niebieskiej oprawie, bez Kola Zycia na okladce. Tytul byl wytloczony zlotymi literami i zdawal sie brzmiec: Poilea Afioite, co nic nie znaczylo; ksztalty niektorych liter byly dla Szeveka obce. Przyjrzal sie ksiazce, wzial ja od Sabula, ale nie otwieral. Oto trzymal ja, te rzecz, ktora tak pragnal ujrzec, wytwor obcych rak, poslanie z innego swiata.

Przypomnial sobie ksiazke, ktora pokazal mu kiedys Palat, ksiege liczb.

— Zajrzyj znowu, jak juz bedziesz umial to przeczytac — mruknal Sabul.

Szevek odwrocil sie do wyjscia. Sabul krzyknal za nim burkliwie:

— Trzymaj te ksiazki przy sobie! Nie sa przeznaczone do powszechnego uzytku.

Mlodzieniec przystanal, odwrocil sie i rzekl po chwili spokojnym glosem, jak gdyby oniesmielony:

— Nie rozumiem.

— Nie dawaj ich czytac innym!

Szevek nie odpowiedzial.

Sabul wstal i podszedl do niego.

— Posluchaj. Jestes teraz czlonkiem Centralnego Instytutu Naukowego, syndykiem fizyki, i pracujesz ze mna, Sabulem. Rozumiemy sie? Przywilej to odpowiedzialnosc. Zgadza sie?

— Mam zdobywac wiedze, ktorej nie wolno mi dzielic z innymi — stwierdzil po krotkiej pauzie Szevek, wyglaszajac to zdanie tak, jakby bylo twierdzeniem logiki.

— Gdybys znalazl na ulicy paczke z kapiszonami, czy podzielilbys sie nimi z kazdym przechodzacym dzieckiem?

Te ksiazki to material wybuchowy. Rozumiemy sie teraz?

— Tak.

— To swietnie. — Sabul odwrocil sie od niego z twarza wykrzywiona gniewem, ktory zdawal sie wlasciwy mu, trwaly. Mlody czlowiek wyszedl — przejety odraza, zzerany ciekawoscia — niosac ostroznie ow dynamit.

Zabral sie do nauki ajonskiego. Pracowal w samotnosci, w pokoju numer 46 — z powodu ostrzezenia Sabula, ale takze dlatego, ze samotna praca stala sie dla niego czyms az nadto naturalnym.

Od najwczesniejszej mlodosci zdawal sobie sprawe, ze jest — pod pewnymi wzgledami — inny od wszystkich znanych mu osob.

Swiadomosc takiej odmiennosci bywa dla dziecka nader bolesna, poniewaz — niczym sie jeszcze nie wykazawszy, niezdolne do dokonania czegokolwiek — nie znajduje dla niej usprawiedliwienia.

Jedynym dla takiego dziecka oparciem moze byc obecnosc kochajacych i godnych zaufania doroslych, ktorzy rowniez — na swoj sposob — sa inni; Szevekowi tego zabraklo. Owszem, Palat byl nadzwyczaj kochajacym i godnym zaufania ojcem. Akceptowal Szeveka takim, jakim byl, godzil sie ze wszystkim, co robil. Ale nie ciazylo na nim przeklenstwo odmiennosci. Byl jak inni, jak ci wszyscy, ktorym zycie we wspolnocie przychodzilo tak latwo. Kochal Szeveka, ale nie potrafil go nauczyc, czym jest wolnosc — to uznanie samotnosci drugiej osoby, ktore jako jedyne jest ja w stanie przekroczyc.

Szevek przywykl do zamykania sie w sobie, lagodzonego przez codzienne — typowe dla zycia w gromadzie — przypadkowe kontakty i rozmowy oraz towarzystwo garstki przyjaciol. Tu, w Abbenay, nie mial przyjaciol, nie zmuszony zas do dzielenia z innymi sypialni, zadnych nowych przyjazni nie nawiazal. Doszedlszy dwudziestego roku zycia, zbyt dobrze byl swiadom odmiennosci swojego charakteru i umyslu, by szukac towarzystwa; zyl na uboczu, w odosobnieniu; studenci, jego koledzy, wyczuwajac, ze owo stronienie od ludzi jest autentyczne, niezbyt czesto probowali sie don zblizyc.

Polubil wkrotce prywatnosc wlasnego pokoju. Rozkoszowal sie swoja pelna niezaleznoscia. Opuszczal pokoj, jedynie by zjesc sniadanie i kolacje w stolowce oraz odbyc codziennie szybki spacer po miescie dla rozluznienia miesni, nawyklych od dawna do cwiczen; po czym wracal do pokoju numer 46 i do ajonskiej gramatyki. Raz na pare dekad wzywano go do rotacyjnych prac spolecznych, „dziesietnie”, lecz poniewaz pracowal z nieznajomymi, nie zas jak to bywalo w malych spolecznosciach — wsrod bliskich znajomych, te dni pracy fizycznej nie wytracaly go z jego samotnosci, nie opoznialy tez postepow w nauce ajonskiego.

Sama gramatyka tego jezyka — skomplikowana, nielogiczna, paradygmatyczna — sprawiala mu przyjemnosc. Gdy opanowal podstawowe slownictwo, nauka poszla mu juz latwo, orientowal sie bowiem w przedmiocie swych lektur; znal dziedzine i terminy, ilekroc wiec utknal, jego intuicja lub jakies rownanie matematyczne podpowiadaly mu, na jakim stoi gruncie. Nie zawsze byly to miejsca, w ktorych juz bywal. Wstep do fizyki czasu To nie byl podrecznikiem dla poczatkujacych. Zanim dobrnal do polowy ksiazki, juz nie czytal dla nauki jezyka, ale dla samej fizyki; zrozumial, dlaczego Sabul zmusil go na wstepie do lektury urrasyjskich fizykow. Wyprzedzili oni znacznie wszystko, czego dokonano na Anarres w ostatnich dwudziestu — trzydziestu latach. Najblyskotliwsze tezy prac Sabula na temat nastepstw okazywaly sie w gruncie rzeczy kryptoprzekladami z ajonskiego.

Rzucil sie na inne ksiazki, ktore mu tamten powierzyl — glowne dziela wspolczesnej fizyki urrasyjskiej. Jego

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату