zycie stalo sie jeszcze bardziej pustelnicze. Nie udzielal sie w syndykacie studenckim, nie uczeszczal tez na zebrania zadnego innego syndykatu czy stowarzyszenia, wyjawszy senne konwentykle Stowarzyszenia Fizykow. Spotkania takich grup, sluzace krzewieniu spolecznych postaw i dzialan, stanowily osnowe zycia kazdej mniejszej spolecznosci; tu, w miescie, zdawaly sie miec jednak zdecydowanie mniejsze znaczenie. Obecnosc jednostki nie byla tu niezbedna; zawsze znalezli sie inni, gotowi do dzialania — i niezle sobie radzacy.
Wyjawszy obowiazek dziesietnicy i rutynowe dyzury w mieszkalni i laboratoriach, Szevek byl panem wlasnego czasu. Zdarzalo sie nieraz, ze rezygnowal z cwiczen — a bywalo, ze i z posilkow. Nie opuscil jednak zadnego wykladu jedynego kursu, na ktory uczeszczal — poswieconego czestotliwosci i cyklicznosci seminarium Gvarab.
Gvarab byla juz tak sedziwa, ze czesto plotla trzy po trzy i gubila watek. Frekwencja na jej wykladach byla niewielka i kaprysna.
Wykladowczyni wypatrzyla niebawem jedynego wiernego sluchacza — chudego chlopca z odstajacymi uszami. Zaczela wykladac tylko dla niego. Jasne, uwazne, inteligentne oczy mlodzienca spotykaly sie z jej oczami, uspokajaly ja, pobudzaly; umysl starowinki rozkwitl, wrocil jej utracony dar wizji. Wzbila sie wysoko, pozostali studenci zadzierali glowy, zmieszani lub zdumieni — a i przerazeni, gdyby do odczuwania przerazenia byli zdolni. Gvarab ogarniala wszechswiat znacznie rozleglejszy, niz go ogarnac byla w stanie wiekszosc ludzi, i to ich oslepialo. Jasnooki chlopiec wpatrywal sie w nia wytrwale. W jego twarzy odnajdywala wlasna radosc. To, co miala do zaofiarowania, co ofiarowywala przez cale swoje zycie, a czego nikt z nia nigdy nie dzielil — on przyjmowal, podzielal. Byl jej bratem, oddzielonym przepascia piecdziesieciu lat, jej zbawieniem.
Spotkawszy sie w gabinecie fizycznym lub w stolowce, przystepowali od razu do rozmow o fizyce, niekiedy jednak Gvarab nie miala na to sily i wowczas nie bardzo wiedzieli, o czym mowic, i staruszka, i mlodzieniec rownie bowiem byli niesmiali.
— Za malo sie odzywiasz — stwierdzala.
On usmiechal sie i czerwienily mu sie uszy. Zadne nie wiedzialo, o czym dalej mowic.
Po pol roku od przybycia do Instytutu Szevek przyniosl Sabulowi trzystronicowa rozprawke zatytulowana: „Krytyka hipotezy nastepstw nieskonczonych Atro”. Sabul zwrocil mu ja po uplywie dekady i burknal:
— Przetlumacz to na ajonski.
— Pisalem to na brudno wlasnie po ajonsku — wyznal Szevek — poslugiwalem sie bowiem terminologia Atro. Przepisze wiec tylko oryginal. Tylko po co?
— Po co? Zeby ten przeklety paskarz Atro mogl to przeczytac!
Przychodzi statek piatego nastepnej dekady.
— Statek?
— Frachtowiec z Urras!
Tak oto Szevek odkryl, ze miedzy rozdzielonymi swiatami wedruje nie tylko ropa naftowa i rtec, nie tylko ksiazki — jak te, ktore wlasnie czytal — ale i listy. Listy! Listy do posiadaczy, do poddanych rzadow opierajacych sie na nierownym podziale wladzy, do osobnikow, ktorzy musza — skoro zgodzili sie byc czesciami panstwowej machiny — badz podlegac wyzyskowi, badz wyzyskiwac innych. Ci ludzie umieliby dobrowolnie, bez napastliwosci wymieniac poglady z ludzmi wolnymi? Czy naprawde sa zdolni uczestniczyc na rownych prawach w solidarnej pracy mysli, czy tez tylko probuja zdominowac, narzucic swoja wole, zawlaszczyc? Mysl o wymianie listow z jakims posiadaczem zatrwozyla go; ciekawe byloby jednak dowiedziec sie…
Tylu podobnych odkryc zmuszony juz byl jednak dokonac podczas tego pierwszego polrocza w Abbenay, iz musial dopuscic do siebie mysl, ze byl — a moze i nadal jest? — ogromnie naiwny — przykre przypuszczenie dla mlodego, inteligentnego czlowieka.
Pierwsze — i najtrudniejsze do zaakceptowania — bylo odkrycie, ze ma sie nauczyc ajonskiego i zachowac te wiedze dla siebie; sytuacja tak dlan nowa i tak moralnie deprymujaca, ze jeszcze sie z nia nie oswoil. Nikomu, co prawda, nie wyrzadzal krzywdy nie dzielac tej wiedzy; z drugiej jednak strony, co by innym szkodzilo, gdyby sie dowiedzieli, ze zna ajonski i ze oni rowniez moga sie go nauczyc? Przeciez na otwartosci raczej niz sekretnosci zasadza sie wolnosc, a wolnosc zawsze warta jest ryzyka. Tu zas ryzyka zadnego nie dostrzegal. Przyszlo mu raz na mysl, ze Sabul chce zatrzymac nowa fizyke Urrasyjczykow na swoj wlasny uzytek, zachowac ja dla siebie, zawlaszczyc, by zyskac przewage nad kolegami z Anarres. Podejrzenie owo tak jednak bylo przeciwne jego myslowym nawykom, ze z wielkimi oporami zrodzilo sie w jego glowie, gdy sie zas zrodzilo, natychmiast odrzucil je z pogarda jako przypuszczenie prawdziwie obrzydliwe.
A jeszcze ten prywatny pokoj, kolejna moralna zadra. Jesli jako dziecko spales sam w pojedynczym pokoju, znaczylo to, ze tak juz zalazles za skore pozostalym uzytkownikom sypialni, iz nie byli w stanie dluzej cie znosic; egoizowales. Samotnosc rownala sie nielasce. Podstawowy cel pojedynek — mowiac jezykiem doroslych — okreslala potrzeba seksualna. W kazdym bloku mieszkalnym znajdowala sie pewna liczba pojedynczych pokoi, z ktorych para, pragnaca ze soba kopulowac, mogla korzystac przez noc, dekade, tak dlugo wreszcie, jak dlugo miala ochote. Osoby podejmujace partnerstwo zamieszkiwaly w pokojach dwuosobowych; w malych miejscowosciach, gdzie takich dwojek brakowalo, dobudowywano je czesto na koncu mieszkalni, co prowadzilo do powstawania — pokoj za pokojem — dlugich, niskich, rozciagnietych budynkow, zwanych „partnerskimi pociagami”. Wyjawszy chec seksualnego wspolzycia, nie widziano powodu do niesypiania w sypialni ogolnej. Mozna bylo wybrac sobie mniejsza lub wieksza, a jesli nie podobali sie wspollokatorzy — przeniesc sie do innej. Kazdy mial zapewnione miejsce do pracy: warsztat czy laboratorium, studio, stodole czy biuro; w lazni mogl, wedle wlasnego uznania, szukac prywatnosci badz kapac sie publicznie; o seksualne odosobnienie nie bylo trudno, bylo ono nawet spolecznie pozadane; poza tym separowanie sie od ludzi nie znajdowalo funkcjonalnego uzasadnienia. Oznaczalo nadmiar, marnotrawstwo.
Gospodarka Anarres nie mogla sobie pozwolic na budowe, utrzymywanie, ogrzewanie i oswietlanie prywatnych domow i mieszkan. Czlowiek o naturze odludka musial usunac sie ze spolecznosci i troszczyc sam o siebie. Mogl to uczynic bez przeszkod. Mogl wybudowac sobie dom gdziekolwiek zechcial (choc jesli popsul tym jakis ladny widok albo poletko zyznej ziemi, mogl sie spotkac z naciskiem ze strony sasiadow, aby sie przeniosl gdzie indziej).
Na obrzezach starszych anarresyjskich wspolnot zylo niemalo takich samotnikow i pustelnikow, udajacych, ze nie naleza do istot spolecznych. Dla tych jednak, ktorzy akceptowali przywileje i zobowiazania wynikajace z miedzyludzkiej solidarnosci, odosobnienie mialo wartosc jedynie wtedy, gdy czemus sluzylo.
Pierwsza wiec reakcja Szeveka na umieszczenie go w osobnym pokoju byla niechec zmieszana ze wstydem. Dlaczego go tutaj wsadzili? Wnet odkryl przyczyne. Pojedynka byla najwlasciwszym miejscem do pracy, ktora sie zajmowal. Jesli jakas mysl przychodzila mu do glowy o polnocy, mogl zapalic swiatlo i zapisac ja; gdy zaswitala o brzasku — nie wyplaszaly jej rozmowy i harmider czyniony przez czterech czy pieciu wstajacych wspolmieszkancow; jesli nie przychodzila wcale i cale dnie spedzal za biurkiem gapiac sie w okno — nikt nie stawal za jego plecami i nie dziwowal sie, ze zbija baki. Odosobnienie okazywalo sie w gruncie rzeczy niemal rownie przydatne do uprawiania fizyki, co seksu.
Ale czy bylo istotnie niezbedne?
W stolowce Instytutu do kazdej kolacji podawano deser. Szevek za deserami przepadal i gdy tylko mogl, bral dokladke. Jego sumienie jednak, sumienie organicysty spolecznego, cierpialo z tego powodu katusze. Bo czy wszyscy, we wszystkich stolowkach od Abbenay po najdalszy zakatek, dostawali to samo, otrzymywali taki sam przydzial? Zawsze go o tym zapewniano i sam tez zawsze to stwierdzal. Oczywiscie, zdarzaly sie lokalne roznice: specyfika regionu, braki, nadwyzki, sytuacje wyjatkowe, takie jak obozy pracy, marni kucharze, znakomici kucharze — nieprzebrana rozmaitosc w obrebie niezmiennego schematu. Zaden jednak kucharz nie byl az tak utalentowany, zeby przyrzadzac deser, nie majac do tego skladnikow. W wiekszosci stolowek desery serwowano raz, dwa razy w dekadzie. Tutaj co wieczor. Dlaczego? Czyzby czlonkowie Centralnego Instytutu Nauk byli lepsi od reszty spoleczenstwa?
Nie szukal odpowiedzi na te pytania. Sumienie spoleczne, opinia ogolu — najpotezniejszy moralny wskaznik kierujacy postepowaniem wiekszosci Anarresyjczykow — nie mialy nad nim az takiej jak nad innymi wladzy. Ludzie nie rozumieli tak wielu z nurtujacych go problemow, ze przywykl do borykania sie z nimi w milczeniu, samodzielnie. Podobnie tez podszedl i do tego zagadnienia, znacznie dlan nawet — pod pewnymi wzgledami — trudniejszego od fizyki czasu. Nie zasiegal niczyich opinii. Po prostu przestal jadac w stolowce desery.
Do noclegowni sie jednak nie przeprowadzil. Zwazywszy na szali moralna niewygode i praktyczny zysk, stwierdzil, ze ten drugi przewazyl. W prywatnym pokoju pracowalo mu sie lepiej. Te prace warto bylo wykonac, zas on wykonywal ja dobrze. Byla to praca o zasadniczym dla jego spoleczenstwa znaczeniu. Odpowiedzialnosc