dwadziescia lat, malo wiec prawdopodobne, by mogl byc wspolautorem — i to do spolki z Sabulem — traktatow z metakosmologii. Ale przeciez kazdy inny Szevek musialby byc jeszcze mlodszy!… Poszlam sie upewnic. Jakis chlopiec w mieszkalni powiedzial mi, ze tu jestes… W tej klinice jest razaco malo personelu. Nie pojmuje, dlaczego syndycy nie domagaja sie od Federacji Medycznej zwiekszenia przydzialow pracy albo nie ogranicza liczby przyjec; niektorzy z tutejszych asystentow i lekarzy pracuja po osiem godzin dziennie! Oczywiscie, sa wsrod lekarzy tacy, ktorzy pragna poswiecac sie. Niestety, nie sprzyja to najwyzszej wydajnosci… Bylo mi dziwnie, kiedy cie tu zobaczylam. Nigdy bym cie nie poznala. Czy ty i Palat utrzymujecie ze soba kontakt?
Jakze on sie miewa?
— Nie zyje.
— Ach.
W jej glosie nie bylo nawet pozoru wzruszenia czy zalu, jedynie cos w rodzaju ponurego przyzwyczajenia, jakas posepna nuta. Szevekiem to wstrzasnelo, przez chwile nie byl w stanie dopatrzyc sie w Rulag ludzkiej istoty.
— Jak dawno temu umarl?
— Przed osmiu laty.
— Nie mogl miec wiecej niz trzydziesci piec lat.
— Bylo trzesienie ziemi w Rowninnem. Mieszkalismy tam okolo pieciu lat, byl inzynierem budowlanym wspolnoty. Wstrzas uszkodzil osrodek ksztalceniowy. Palat wraz z innymi probowal wydostac uwiezione tam dzieci. Przyszedl drugi wstrzas i wszystko runelo. Zginely trzydziesci dwie osoby.
— A ty gdzie wtedy byles?
— Mniej wiecej dziesiec dni przed trzesieniem ziemi wyjechalem, zeby podjac nauke w Instytucie Okregowym.
Zamyslila sie, twarz miala wygladzona i spokojna.
— Biedny Palat. To nawet do niego pasuje — umrzec wsrod innych, statystyka, jeden z trzydziestu dwoch…
— Statystyka bylaby wyzsza, gdyby nie wszedl do tego budynku — zauwazyl.
Popatrzyla na niego. Jej wzrok nie zdradzal, jakich uczuc doswiadczala ani jakich nie doswiadczala. To, co powiedziala, moglo byc spontaniczne lub wykalkulowane, nie sposob bylo tego rozstrzygnac.
— Byles przywiazany do Palata.
Nie odpowiedzial.
— Nie jestes do niego podobny. Prawde mowiac, jestes podobny do mnie, z wyjatkiem karnacji. Sadzilam, ze bedziesz podobny do Palata. Tak przypuszczalam — to dziwne, w jaki sposob wyobraznia czlowieka snuje podobne przypuszczenia. A wiec zostal z toba?
Szevek skinal glowa.
— Mial szczescie. — Choc nie westchnela glosno, w jej glosie mozna bylo jednak wyczuc stlumione westchnienie.
— Ja tez.
Nastapila pauza. Rulag usmiechnela sie blado.
— Tak. Moglam byla pozostawac z toba w kontakcie. Czy masz mi za zle, ze tego nie zrobilam?
— Za zle? Nigdy cie nie znalem.
— Owszem, znales. Zatrzymalismy cie z Palatem w domicylu, gdy juz odstawilam cie od piersi. Oboje tego chcielismy. Kontakt osobisty w tych najwczesniejszych latach ma zasadnicze znaczenie; psychologowie udowodnili to ponad wszelka watpliwosc. Dopiero na takim uczuciowym podlozu mozna rozwinac pelna socjalizacje… Chcialam kontynuowac partnerstwo. Probowalam wystarac sie dla Palata o przydzial do Abbenay. Ale nigdy nie bylo wakatow w jego dziedzinie, a on bez przydzialu nie zgodzilby sie tutaj przyjechac. Bywal uparty… Z poczatku pisywal czasem, zeby mi doniesc, jak sie miewasz, potem przestal.
— To nie ma znaczenia — powiedzial mlodzieniec. Jego wychudzona choroba twarz pokrywaly kropelki potu, sprawiajace, ze policzki i czolo lsnily srebrzyscie jakby naoliwione.
Znowu zapadla cisza, po czym Rulag powiedziala swoim spokojnym, sympatycznym glosem:
— Alez owszem; to mialo znaczenie i nadal je ma. Ale to Palatowi przypadlo w udziale zostac z toba i przeprowadzic przez ksztaltujace cie lata. Byl opiekunczy, rodzicielski, ja taka nie jestem. Dla mnie najwazniejsza jest praca. Zawsze tak bylo. Mimo to ciesze sie, ze cie widze, Szevek. Moze bede ci teraz mogla oddac jakas przysluge. Wiem, ze Abbenay moze wydac sie na poczatku miejscem strasznym. Czlowiek czuje sie tutaj zagubiony, pozbawiony tej codziennej solidarnosci, jaka masz w malych miastach. Znam tu ciekawych ludzi, ktorych moze mialbys ochote poznac. A takze takich, ktorzy mogliby ci sie na cos przydac. Znam Sabula; potrafie sobie wyobrazic, co z nim przechodzisz i z czym przychodzi ci sie stykac w Instytucie. Oni tam uprawiaja gierki dominacji. Trzeba miec troche doswiadczenia, zeby wiedziec, jak ich ogrywac. Tak czy owak, ciesze sie, ze tu jestes. Sprawia mi to nieoczekiwana przyjemnosc — cos w rodzaju radosci… Czytalam twoja ksiazke.
To tys ja napisal, prawda? Bo inaczej po co mialby ja Sabul wydawac do spolki z dwudziestoletnim studentem? Temat mnie przerasta, jestem tylko inzynierem. Wyznaje, ze jestem z ciebie dumna.
Dziwne, prawda? Nierozsadne. Nawet zawlaszczycielskie. Jak gdybys byl moja wlasnoscia! Lecz kiedy czlowiek sie starzeje, potrzebuje pewnych pociech, nie zawsze w stu procentach rozsadnych. Zeby moc w ogole jakos zyc.
Zrozumial, ze jest samotna. Wyczul jej bol i wezbrala w nim niechec. To stanowilo dla niego zagrozenie. Zagrazalo lojalnosci wobec ojca, tej czystej, niewzruszonej milosci, w ktorej bylo zakorzenione jego zycie. Jakiez ona, ktora opuscila Palata w potrzebie, miala prawo, zeby — sama sie w niej znalazlszy — przychodzic do jego syna? Nie mial nic, nie mial nic do ofiarowania — jej czy komukolwiek.
— Byloby chyba lepiej — powiedzial — gdybys i o mnie myslala nadal jako o jednostce statystycznej.
— Ach — szepnela; cicha, zdawkowa, obojetna odpowiedz. Odwrocila od niego oczy.
Starcy w koncu sali zerkali na nia z podziwem, szturchajac jeden drugiego lokciami.
— Podejrzewam — powiedziala — ze probowalam cos od ciebie dostac. Sadzilam jednak, ze i ty zechcesz cos wziac ode mnie.
Gdybys mial ochote.
Nie odpowiedzial.
— Nie jestesmy, oczywiscie, poza w sensie biologicznym, matka i synem. — Przywolala swoj blady usmiech. — Ty mnie nie pamietasz, a dziecko, ktore ja pamietam, nie jest tym dwudziestoletnim mezczyzna. To wszystko nalezy do przeszlosci, nie liczy sie.
Ale jestesmy bratem i siostra, tu i teraz. I to sie liczy naprawde, czyz nie?
— Nie wiem.
Przez chwile siedziala w milczeniu, potem wstala.
— Musisz odpoczac. Byles naprawde chory, kiedy tu pierwszy raz przyszlam. Zapewniaja, ze teraz calkiem wyzdrowiejesz. Wiecej juz chyba nie przyjde.
Milczal.
— Do widzenia, Szevek — powiedziala, odwracajac sie od niego.
Albo to bylo przelotne wrazenie, albo majak senny, ale wydalo mu sie, ze gdy wymawiala te slowa, jej twarz zmienila sie nagle, pekla, rozpadla sie na fragmenty. To musialo mu sie przywidziec.
Rulag wyszla z oddzialu pelnym wdzieku, rownym krokiem przystojnej kobiety; widzial, jak przystaje w holu i usmiechnieta rozmawia z asystentka.
Ogarnal go lek, ktory wraz z nia sie pojawil, poczul, ze zostaly zlamane jakies obietnice, doznal niespojnosci Czasu. Rozkleil sie.
Wybuchnal placzem, usilujac zaslonic twarz rekami, bo nie mial sily, zeby sie odwrocic. Ktorys ze starcow — chorych starcow — podszedl, usiadl na brzegu lozka i poklepal go po ramieniu.
— Juz dobrze, bracie. Wszystko bedzie dobrze, maly bracie — wymamrotal.
Szevek slyszal jego slowa, czul dotyk, lecz nie znajdowal w tym pocieszenia. Nawet brat nie przyniesie pociechy w zlej godzinie, w ciemnosci u stop muru.
Rozdzial piaty