wiadukcie, miasto roslo, nabieralo blasku i materializowalo sie — by go raptem wchlonac w huczaca ciemnosc szerokiego na dwadziescia torow podziemnego dojazdu, a nastepnie wychlusnac — i pociag, i pasazerow — na ogromne, lsniace przestrzenie Dworca Centralnego, nakrytego kopula z kosci sloniowej i lazurytu — najwieksza, jak mowiono, jaka kiedykolwiek, na ktorymkolwiek ze swiatow wzniosla ludzka reka.

Szevek przemierzal akry polerowanego marmuru pod ta olbrzymia niebianska czasza, az dotarl w koncu do drugiego szeregu drzwi, przez ktore wchodzily nieustannie i wychodzily tlumy dazacych dokads pojedynczych ludzi. Wszyscy oni wydawali mu sie niespokojni. Juz wczesniej widywal nieraz ten niepokoj na twarzach Urrasyjczykow i zastanawial sie nad nim. Czy bral sie on stad, ze niezaleznie od tego, ile posiadali pieniedzy, musieli sie wciaz martwic, nie chcac umrzec w biedzie, o zarabianie ich wiecej? Czy tez powodem bylo poczucie winy, bo chocby nie wiedziec jak malo ich mieli, zawsze dalo sie znalezc kogos, kto mial ich jeszcze mniej? Jakakolwiek byla tego przyczyna, ow niepokoj naznaczal ich twarze niejakim podobienstwem — i Szevek czul sie w ich tlumie nadzwyczaj samotny. Uciekajac od swoich opiekunow i straznikow, nie przewidzial, jak bedzie wygladala samodzielnosc w spoleczenstwie, w ktorym ludzie nie dowierzali jeden drugiemu i w ktorym istota moralnosci byla nie pomoc wzajemna, ale wzajemna agresja. Chwycil go lekki strach.

Wyobrazal sobie mgliscie, ze bedzie chodzil po miescie i nawiazywal rozmowy z przedstawicielami klasy nieposiadajacej — jesli taka w ogole jeszcze istniala — badz klas pracujacych, jak je nazywano. Ale wszyscy ci ludzie spieszyli dokads za swoimi sprawami i nie mieli najmniejszej ochoty tracic bezcennego czasu na prozne pogawedki. Zarazil sie ich pospiechem. Musze dokads pojsc — postanowil, wyszedlszy na slonce i przepych zatloczonej ulicy Moie. Ale dokad? Do biblioteki narodowej? Do zoo? Nie zwiedzanie bylo mu jednak w glowie.

Przystanal w niezdecydowaniu przed sklepem z gazetami i blyskotkami nie opodal dworca. Naglowek gazety krzyczal: THU WYSYLA ODDZIALY WOJSKOWE NA POMOC POWSTANCOM W BENBILI, lecz nie przyciagnal uwagi Szeveka. Przygladal sie nie gazetom, ale kolorowym fotografiom na stoisku. Uswiadomil sobie, ze nie ma zadnych pamiatek z Urras. Kto podrozuje, ten powinien przywozic z wojazy upominki. Podobaly mu sie te widokowki z A-Io: gory, na ktore sie wspinal, drapacze chmur w Nio, kaplica w uniwersytecie (nieomal widok z jego okna), wiejska dziewczyna w pieknym stroju regionalnym, wieze Rodarred — wreszcie zdjecie, ktore pierwsze przyciagnelo jego wzrok: owieczka brykajaca na ukwieconej lace i najwyrazniej smiejaca sie. Spodobalaby sie malej Pilun. Wybral po jednej pocztowce i podszedl z nimi do lady.

— I piec, piecdziesiat i owieczka — to bedzie razem szescdziesiat; i mapa, prosze, sir, jeden czterdziesci. Nareszcie ladny wiosenny dzien, prawda, sir? Nie ma pan drobniejszych?

Szevek wreczyl kioskarzowi banknot o wartosci dwudziestu jednostek. Wysuplawszy teraz reszte, ktora mu wydano, gdy kupowal bilet, uzbieral — przygladajac sie nominalom na banknotach i monetach — jednostke czterdziesci.

— Zgadza sie, sir. Najuprzejmiej panu dziekuje i zycze przyjemnego dnia!

Czy za pieniadze mozna nabyc takze uprzejmosc, podobnie jak pocztowki i mape? Ile tez uprzejmosci okazalby sklepikarz, gdyby wszedl tu jak Anarresyjczyk do skladu towarow, wzial, co potrzebne i wyszedl, skinawszy magazynierowi glowa?

To nie ma sensu, nie ma sensu myslec w takich kategoriach.

Kiedy znajdziesz sie w Krainie Wlasnosci, mysl jak wlasciciel.

Ubieraj sie jak wlasciciel, jedz jak wlasciciel, zachowuj sie jak wlasciciel, stan sie jednym z wlascicieli.

W srodmiesciu Nio nie bylo parkow, ziemia byla tu zbyt cenna, by ja marnotrawic na tereny rekreacyjne. Zapuszczal sie coraz dalej w te same szerokie, lsniace ulice, ktorymi go tyle razy wozono.

Doszedlszy do ulicy Saemtenevia, przecial ja spiesznie, nie zyczac sobie powtorzenia tamtego koszmaru na jawie. Znalazl sie w dzielnicy handlowej. Banki, biurowce, gmachy rzadowe. Czy cala Nio Esseia byla taka? Olbrzymie polyskliwe pudla ze szkla i kamienia, ogromne ozdobne opakowania — puste, puste.

Mijajac okno wystawowe z napisem Galeria Sztuki, postanowil wejsc do srodka, by uciec od moralnej klaustrofobii, o jaka go przyprawialy ulice, i w muzeum odnalezc na powrot piekno Urras.

Okazalo sie jednak, ze wszystkie eksponowane tam obrazy maja przypiete do ram karteczki z cena. Przygladal sie namalowanemu z wprawa kobiecemu aktowi. Jego cena wynosila 4000 mjm.

— To Fei Feite — poinformowal go sniady mezczyzna, ktory wyrosl bezszelestnie u jego boku. — W zeszlym tygodniu mielismy piec jego obrazow. Najwieksze od dawna wydarzenie na rynku sztuki. Feite to pewna lokata, sir.

— Za cztery tysiace jednostek dwie rodziny moga utrzymac sie w tym miescie przez rok — zauwazyl Szevek.

Mezczyzna przyjrzal mu sie uwazniej i powiedzial, przeciagajac slowa:

— No coz, zgadza sie, sir, ale, widzi pan, tak sie sklada, ze to jest dzielo sztuki.

— Sztuki? Czlowiek tworzy dzielo sztuki, bo taka ma potrzebe.

A po co to stworzono?

— Jest pan artysta, jak widze — powiedzial mezczyzna jawnie juz arogancko.

— Nie, ale czlowiekiem, ktory rozpozna gowno, kiedy je zobaczy!

Sprzedawca cofnal sie z przestrachem; gdy zas znalazl sie poza zasiegiem Szeveka, zaczal mowic cos o policji. Szevek skrzywil sie i wyszedl z galerii. Przebywszy pol kwartalu, przystanal. Nie moze sie tak dluzej walesac.

Ale dokad by tu pojsc?

Do kogos… Do kogos, do drugiego czlowieka. Jakiejs ludzkiej istoty. Kogos, kto mu udzieli pomocy, a nie sprzeda ja. Do kogo?

Dokad?

Pomyslal o dzieciach Oiie — malych chlopcach, ktorzy go lubili — i przez dluzsza chwile nie byl w stanie skupic mysli na niczym innym. Potem poczela wylaniac sie z jego pamieci daleka, mala i wyrazna postac: siostra Oiie. Jakze jej bylo na imie? „Prosze obiecac, ze pan przyjedzie” — powiedziala; od tamtej pory juz dwa razy przysylala mu zaproszenia na wieczorne przyjecia, pisane smialym, dziecinnym charakterem pisma na grubym, slodko pachnacym papierze. Nie skorzystal z nich, podobnie jak ignorowal wszystkie zaproszenia od nieznajomych. Teraz sobie o nich przypomnial.

Jednoczesnie przypomnial sobie owa druga przesylke, te, ktora w niewyjasniony sposob dostala sie do kieszeni jego palta: „Przylacz sie do nas, swych braci”. Ale on nie mogl znalezc na Urras zadnych braci.

Wszedl do najblizszego sklepu. Byla to cukiernia, przeladowana zlotymi ornamentami, tynkowana na rozowo, z rzedami szklanych gablot pelnych pudelek, puszek i koszykow z cukierkami i slodyczami — rozowymi, brazowymi, kremowymi, zlotymi. Zapytal stojaca za tymi gablotami kobiete, czy nie pomoglaby mu znalezc pewnego numeru telefonu. Ochlonal juz z gniewu, w jaki wpadl w galerii sztuki, i taki byl teraz pokorny w swoim zagubieniu i nietutejszosci, ze ujal tym sprzedawczynie; nie tylko pomogla mu wyszukac nazwisko w opaslej ksiazce telefonicznej, ale i wykrecila numer na sklepowym aparacie.

— Halo?

— Szevek — przedstawil sie. Telefon byl dla niego srodkiem do komunikowania sie w pilnej potrzebie, sluzacym do informowania o zgonach, narodzinach i trzesieniach ziemi. Pojecia nie mial, co mowic.

— Kto? Szevek? Naprawde? Jak to milo, ze pan dzwoni! Skoro to pan, nie gniewam sie ani troszenke, ze mnie pan obudzil.

— Spalas?

— Jak kamien — i wciaz jestem w lozku. Cieplutko tu i milutko.

Gdziez to pan jest, na Boga?

— Na ulicy Kae Sekae, jak mi sie wydaje.

— Co pan tam robi? Niechze pan zajdzie. Ktora to godzina? Mily Boze, juz prawie poludnie. Wiem, co zrobimy: wyjde panu naprzeciw. Spotkamy sie przy stawie z lodkami w ogrodach Starego Palacu. Trafi pan? Prosze posluchac, musi pan zostac, wydaje dzis wieczorem absolutnie boskie przyjecie. — Trajkotala tak chwile; zgodzil sie na wszystkie jej propozycje. Kiedy przechodzil obok kontuaru, sklepowa usmiechnela sie do niego.

— Moze lepiej wezmie pan dla pani pudelko czekoladek, sir?

Przystanal.

— A powinienem?

— Nigdy nie zaszkodzi, sir.

W jej glosie zadzwieczala zazylosc i serdecznosc. W sklepie bylo cieplo, a powietrze pachnialo tak slodko,

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату