— Jak pan sobie zyczy, sir. — Sluzacy wycofal sie.

To byl koniec. „Klasy nieposiadajace” pozostaly mu rownie dalekie, jak byly wowczas, gdy czytal o nich na zajeciach z historii w Instytucie Okregowym w Polnoconizu.

W przerwie miedzy semestrami zimowym i wiosennym obiecal spedzic tydzien u panstwa Oiie.

Po jego pierwszej wizycie Oiie parokrotnie zapraszal go na obiad, dosc zawsze sztywno, jak gdyby spelnial obowiazek goscinnosci, a moze rozkaz rzadu. W swoim domu podejmowal jednak Szeveka przyjaznie, zachowywal mimo to zawsze pewna wobec niego rezerwe. Przed druga wizyta obaj jego synowie uznali Szeveka za starego przyjaciela; ich pewnosc co do reakcji Szeveka najwyrazniej zaskoczyla ojca. Wprawila go w zaklopotanie; nie umial jej zaakceptowac; nie mogl jednak powiedziec, ze byla nieuzasadniona. Szevek traktowal chlopcow jak stary przyjaciel, starszy brat. Ci zas podziwiali go, a mlodszy, Ini, calkiem sie w nim niebawem zakochal. Szevek byl uprzejmy, powazny, uczciwy i opowiadal takie zajmujace historie o Ksiezycu; bylo w tym jednakze i cos wiecej. Reprezentowal dla dziecka cos, czego Ini nie umialby nazwac. Nawet w znacznie pozniejszym okresie swojego zycia — na ktore ta dziecieca fascynacja wywarla gleboki, choc niejasny wplyw — nie potrafil znalezc na to slow, procz tych, ktore pobrzmiewaly owego czegos echem: slowa podroznik, slowa wygnaniec.

W owym tygodniu spadl jedyny obfitszy tej zimy snieg. Szevek nigdy nie widzial snieznej powloki grubszej niz cal. Obfitosc, sama masa sniezycy wprawila go w zachwyt. Radowal sie jej nadmiarem. Byla zbyt biala, zimna, cicha i obojetna, aby najzagorzalszy nawet odonianin mogl ja nazwac ekskrementalna; uznanie jej za cos innego niz niewinny przepych dowodziloby malosci duszy.

Ledwie niebo przejasnilo sie, wraz z chlopcami, ktorych zamiec cieszyla nie mniej niz jego, wybiegl na dwor. Gonili sie po rozleglym ogrodzie na tylach domu Oiie, obrzucali sniezkami, kopali tunele, budowali zamki i fortece ze sniegu.

Sewa Oiie stala w oknie ze swoja szwagierka, Vea, przygladajac sie zabawie dzieci, mezczyzny i malej wydry. Zwierzatko urzadzilo sobie zjezdzalnie na murze snieznego zamku i w podnieceniu, raz za razem, zeslizgiwalo sie na brzuchu jak na sankach. Policzki chlopcow plonely. Mezczyzna, ktory dlugie, grube szarobure wlosy zwiazal z tylu kawalkiem sznurka i ktorego uszy zaczerwienily sie od mrozu, kierowal z werwa kopaniem tuneli.

— Nie tu! — Kop tam! — Gdzie lopata? — Mam lod w kieszeni! — dzwonily niestrudzenie wysokie chlopiece glosy.

— Oto i nasz Obcy — usmiechnela sie Sewa.

— Najwiekszy z zyjacych fizykow — zauwazyla jej szwagierka.

— Jakie to zabawne!

Kiedy w doskonalym nastroju Szevek wszedl do domu — zdyszany, otupujac z butow snieg, przepelniony tym swiezym, zimnym ozywieniem, ktorego doswiadczaja jedynie ci, ktorzy wracaja wlasnie z zabawy na sniegu — przedstawiono go szwagierce Sewy. Wyciagnal do niej swa duza, silna, zziebnieta dlon i objal ja z wysoka przyjaznym spojrzeniem.

— Ty jestes siostra Demaere’a? — zapytal. — Rzeczywiscie, jestes do niego podobna.

Uwaga ta, ktora w innych ustach wydalaby sie Vei grubianska, sprawila jej ogromna przyjemnosc. „Oto mezczyzna — powtarzala sobie w duchu przez cale popoludnie — prawdziwy mezczyzna. Co on w sobie ma takiego?”

Nazywala sie, ajonskim zwyczajem, Vea Doem Oiie; Doem, jej maz, kierowal wielkim kombinatem przemyslowym, duzo podrozowal i polowe kazdego roku spedzal za granica jako handlowy przedstawiciel rzadu. Gdy objasniano to Szevekowi, on tymczasem chlonal Vee wzrokiem. Szczupla sylwetka, blada cera i czarne owalne oczy Demaere’a Oiie przemienily sie w niej w piekno.

Piersi, ramiona i rece miala kragle, miekkie i niezwykle biale. Siedziala przy stole obok Szeveka. Wciaz popatrywal na te nagie, sztywnym stanikiem podniesione wzgorki. Pomysl, zeby przy mroznej pogodzie chodzic tak polnaga, zatracal ekstrawagancja, podobna tej, ktora byl sam snieg; przypominala go zreszta i niewinna biel jej drobnych piersi. Wygiecie szyi przechodzilo lagodnie w krzywizne dumnej, ogolonej, delikatnej glowy.

Ona jest naprawde bardzo atrakcyjna — poinformowal Szevek samego siebie. — Jest jak tutejsze lozka: miekka. Ale afektowana. — po licha tak dobiera slowa?

Nie zdajac sobie z tego sprawy, uczepil sie jej cienkiego raczej glosu i wyszukanych manier jak tratwy na glebokiej wodzie, nieswiadom, ze tonie. Po obiedzie wracala pociagiem do Nio Esseii, przyjechala tylko na jeden dzien, nie zobaczy jej nigdy wiecej.

Oiie byl przeziebiony, Sewa zajeta przy dzieciach.

— Szevek, czy nie moglby pan odprowadzic Vee na stacje?

— Na mily Bog, Demaere! Nie kaz temu biednemu czlowiekowi opiekowac sie mna! Nie sadzisz chyba, ze spotkam po drodze wilki, prawda? Albo ze wpadna do miasta dzicy Mingradowie i uprowadza mnie do swych haremow? I znajda mnie jutro rano zawiadowcy ze lza zamarznieta w oku, sciskajaca w drobnych, zgrabialych raczetach bukiecik zwiedlych kwiatkow? Och, wolalabym juz raczej to!

Nad dzwieczny potok tej przemowy wzniosl sie jej smiech — jak ciemna, gladka, potezna fala, ktora zmywa wszystko po drodze, pozostawiajac wyplukany do czysta piasek. Vea nie wtorowala sobie smiechem — ciemnym, gardlowym, ktory scieral slowa — ona sie smiala z siebie.

Szevek wlozyl w holu palto i oczekiwal na nia przy drzwiach.

Pol kwartalu przebyli w milczeniu. Pod ich stopami skrzypial i chrzescil snieg.

— Jest pan naprawde zdecydowanie za uprzejmy jak na…

— Jak na kogo?

— Jak na anarchiste — rzekla Vea swoim cienkim glosem, afektowanie przeciagajac slowa (z taka sama intonacja, ktorej uzywal Pae, a takze Oiie na terenie uniwersytetu). — Jestem rozczarowana.

Myslalam, ze bedzie pan niebezpieczny i nieokrzesany.

— Bo jestem.

Spojrzala nan z ukosa. Glowe miala okrecona szkarlatnym szalem; w zestawieniu z jego jaskrawym kolorem i biela sniegu dokola jej oczy lsnily aksamitna czernia.

— A tymczasem odprowadza mnie pan potulnie na stacje, doktorze Szevek.

— Szevek — podpowiedzial miekko. — Bez „doktorze”.

— Czy to cale pana imie — pierwsze i ostatnie?

Skinal z usmiechem glowa. Czul sie doskonale, tryskal energia, cieszylo go czyste powietrze, cieplo doskonale uszytego palta, ktore mial na sobie, uroda idacej obok kobiety. Zadne troski ani czarne mysli nie mialy don tego dnia przystepu.

— Czy to prawda, ze wy dostajecie imiona z komputera?

— Tak.

— Jakiez to okropne, otrzymywac imie od maszyny!

— Dlaczego okropne?

— Takie mechaniczne, bezosobowe.

— A czy moze byc cos bardziej osobistego niz imie, ktorego nie nosi nikt inny sposrod zyjacych?

— Nikt inny? Jest pan jedynym Szevekiem?

— Dopoki zyje. Przede mna byli juz Szevekowie.

— Krewni, chce pan powiedziec?

— My niewielka wage przywiazujemy do pokrewienstwa; wszyscy jestesmy krewnymi. Nie wiem, kim byli, poza jednym, z pierwszych lat po Osiedleniu. Zaprojektowal rodzaj lozyska stosowanego w ciezkim sprzecie, do dzisiaj nazywa sieje „szevek”. — Znow sie usmiechnal, szerzej niz przedtem. — Mila rzecza jest niesmiertelnosc!

Vea pokrecila glowa.

— Dobry Boze! — wykrzyknela. — Jakim cudem wy potraficie odroznic kobiete od mezczyzny?

— No coz, dopracowalismy sie pewnych metod…

Parsknela po chwili swoim zmyslowym, drazniacym smiechem. Otarla lzawiace od mrozu oczy.

— Rzeczywiscie, chyba istotnie jest pan nieokrzesany…! Czy oni wszyscy przyjeli zmyslone imiona i nauczyli sie wymyslonego jezyka — wszystko nowe?

— Osadnicy na Anarres? Tak. Wydaje mi sie, ze byli romantykami.

— A wy tacy nie jestescie?

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату