Dolinie Krazystej na Polnocnym Wschodzie. Byl to region zabity deskami i zanim Takver przyjechala do Instytutu w Polnoconizu, pracowala ciezej niz wiekszosc mlodych Anarresyjczykow. W Dolinie Krazystej brakowalo rak do najpilniejszych prac, a poniewaz gmina nie byla dosc duza ani gospodarczo dostatecznie wydajna, nie mogla liczyc na przychylnosc komputerow Kompopracu. Byla zdana sama na siebie. Takver, majac osiem lat, wybierala w mlynie slome i kamienie z ziaren holum, po trzy godziny dziennie, po trzech spedzonych w szkole. Niewiele w jej praktycznym wyksztalceniu nastawione bylo na rozwoj jednostki: podporzadkowane ono bylo walce o przetrwanie, ktora toczyla jej wspolnota. W porze zniw i sadzenia wszyscy, od lat dziesieciu do szescdziesieciu, od rana do wieczora pracowali w polu. Pietnastoletnia Takver zajmowala sie koordynacja prac na czterystu uprawianych przez wspolnote w Dolinie Krazystej poletkach i pomagala dietetyczce w miejskiej stolowce ukladac jadlospis. Nie bylo w tym nic nadzwyczajnego i Takver nie przywiazywala do tego wagi, uksztaltowalo to jednak niektore cechy jej charakteru i odbilo sie na pogladach. Szevek byl rad, ze odbebnil swoj przydzial kleggich, jego partnerka odnosila sie bowiem z pogarda do ludzi, ktorzy unikali pracy fizycznej.

„Spojrz na Tinana — mowila na przyklad — skamle i labiedzi, bo dostal skierowanie na cztery dekady na wykopki holum, delikatnis, myslalby kto, ze jest z rybiej ikry! Czy on w ogole ubrudzil sobie kiedy rece?” Nie byla zbyt wyrozumiala i miala porywczy temperament.

Studiowala biologie w Instytucie Okregowym w Polnoconizu, z tak dobrymi efektami, ze postanowila kontynuowac studia w Instytucie Centralnym. Po roku zaproszono ja do nowo powstalego syndykatu, ktory zakladal laboratorium badawcze technik zwiekszania ilosci i udoskonalania odmian ryb jadalnych w trzech oceanach na Anarres. Gdy ja pytano, czym sie zajmuje, odpowiadala:

„Jestem genetykiem ryb”. Lubila swoja prace; laczyla ona w sobie dwie cechy, ktore wysoko cenila: scisla, oparta na faktach prace badawcza oraz cel, nastawiony na wzrost i poprawe. Nie wykonujac takiej pracy, nie osiagnelaby satysfakcji. Ale praca jej nie wystarczala. Wiekszosc tego, co dzialo sie w glowie i duszy Takver, niewiele mialo wspolnego z genetyka ryb.

Miala miewymowny pociag do krajobrazow i zywych stworzen. Pociag ow, nazywany nieudolnie „miloscia natury”, wydawal sie Szevekowi czyms znacznie pojemniejszym od milosci. Istnieja dusze — rozmyslal — ktorych pepowina nigdy nie zostala przecieta. Ktore nigdy nie zostaly odstawione od piersi wszechswiata.

Nie traktuja one smierci jak wroga; z radoscia oczekuja gnicia i obracania sie w prochnice. Niezwykly byl widok Takver bioracej do reki lisc albo chocby kamien. Stawala sie jakby jego przedluzeniem — on zas jej.

Pokazala Szevekowi w laboratorium zbiorniki z woda morska mieszczace piecdziesiat, jesli nie wiecej, gatunkow ryb — duzych i malych, szarych i pstrych, szykownych i groteskowych. Byl tym widokiem zafascynowany i z lekka przerazony.

Trzy oceany Anarres obfitowaly w zwierzeta w tym samym stopniu, w jakim lady byly ich pozbawione. Morza od kilku milionow lat nie mialy ze soba lacznosci, totez ewolucja istot zywych przebiegala w nich jak na oddzielnych wyspach. Rozmaitosc ich form byla oszalamiajaca. Szevekowi nie przyszloby nawet do glowy, ze zycie moze sie mnozyc tak dziko, tak bujnie, jakby to wlasnie bujnosc stanowila sama jego esencje.

Na ladzie niezle radzily sobie rosliny — na swoj ubogi i kolczasty sposob — te jednak zwierzeta, ktore sprobowaly oddychac powietrzem, przewaznie porzucily ten zamiar, kiedy klimat planety wszedl w tysiacletnia ere kurzu i suszy. Przetrwaly bakterie — wiele z nich jako litofagi — oraz kilkaset gatunkow robakow i skorupiakow.

Czlowiek podjal ostrozna i ryzykowna probe wcisniecia sie w te waska nisze ekologiczna. Mogl sie w niej zmiescic, jesli lowil bez zbytniej chciwosci i stosowal nawozenie, wykorzystujac w tym celu glownie odpadki organiczne. Nie mogl juz jednakze ulokowac w niej nikogo wiecej. Dla trawozernych brakowalo trawy. Dla miesozernych brakowalo trawozernych. Nie bylo owadow do zapladniania kwitnacych roslin; wszystkie importowane drzewa owocowe zapylano recznie. Nie sprowadzono z Urras zadnych zwierzat, zeby nie zachwiac delikatnej rownowagi biologicznej.

Na Ksiezyc przybyli wylacznie osadnicy, tak dokladnie wyszorowani z zewnatrz i od wewnatrz, ze przywiezli ze soba minimalna tylko ilosc osobistej fauny i flory. Nawet pchla nie przedostala sie na Anarres.

— Lubie biologie morza — wyznala Takver Szevekowi przed pelnymi ryb zbiornikami — bo jest taka skomplikowana, istna pajeczyna, splot wzajemnych powiazan. Ta ryba zjada tamta, drobiazg zjada orzeski, te znow bakterie i tak kolo sie zamyka. Na ladzie masz tylko trzy typy, same niestrunowce — jesli nie liczyc czlowieka — To nader dziwna — z biologicznego punktu widzenia — sytuacja.

My, Anarresyjczycy, jestesmy nienaturalnie izolowani. W Starym Swiecie masz osiemnascie typow zwierzat ladowych; istnieja gromady takie jak owady, skladajace sie z tylu gatunkow, ze nigdy nie byli w stanie ich zliczyc, niektore z tych gatunkow licza miliardy osobnikow. Pomysl tylko: gdzie nie spojrzysz — zwierzeta, inne stworzenia dzielace z toba ziemie i powietrze. Czlowiek czulby sie o tyle bardziej czescia…

Pobiegla spojrzeniem za mala niebieska rybka, ktora lukiem przeciela mroczny zbiornik. Szevek sledzil w skupieniu tor rybki, podazajac zarazem za biegiem mysli swej partnerki. Dlugo wloczyl sie miedzy zbiornikami, a pozniej czesto przychodzil z Takver do laboratorium i akwariow, rezygnujac ze swej arogancji fizyka wobec tych malych, dziwnych zyjatek, wobec istnien, dla ktorych terazniejszosc trwa wiecznie, istotek, ktore z niczego sie nie tlumacza i nie potrzebuja usprawiedliwiac sie przed czlowiekiem ze swego zachowania.

Wiekszosc Anarresyjczykow pracowala od pieciu do siedmiu godzin dziennie i miala od dwoch do czterech dni wolnych w dekadzie. Szczegoly tyczace czestotliwosci, punktualnosci, dni wolnych i tak dalej byly uzgadniane miedzy dana jednostka a jej zespolem, brygada, syndykatem, federacja koordynujaca — a wiec na tym poziomie, na ktorym najlatwiej o osiagniecie najlepszej wspolpracy i wydajnosci. Takver prowadzila badania wedlug wlasnego programu, praca ta jednak oraz ryby stawialy wlasne, kategoryczne wymagania; spedzala w laboratorium od dwoch do dziesieciu godzin dziennie, nie miala dni wolnych. Szevek mial teraz dwie posady nauczycielskie: prowadzil kurs z matematyki dla zaawansowanych w osrodku ksztalceniowym i drugi taki sam w Instytucie. Oba kursy prowadzil rano, totez wracal do pokoju przed poludniem. Takver jeszcze zwykle nie bylo. W budynku panowala wzgledna cisza. Slonce nie dobieglo jeszcze w swojej wedrowce do wychodzacego na poludniowy zachod podwojnego okna, z ktorego rozciagal sie widok na miasto i rowniny; w zacienionym pokoju panowal chlod. Wiszace w gorze na roznej wysokosci delikatne, koncentryczne mobile poruszaly sie z introwertyczna precyzja, ciche i tajemnicze niczym organy ciala lub procesy zachodzace w myslacym mozgu. Szevek siadal przy stole pod oknem i bral sie do pracy — czytal, robil notatki, obliczenia. Do pokoju, napelniajac go blaskiem, zagladalo powoli slonce, padajac na rozlozone na stole papiery i na dlonie Szeveka. A on pracowal.

Bledne poczatki i daremne trudy minionych lat okazywaly sie teraz podwalinami, fundamentami, ktore — choc kladzione w ciemnosci — polozone zostaly solidnie. Na nich to — metodycznie i ostroznie, ze zrecznoscia wszakze i nieomylnoscia reki, ktore zdawaly sie pochodzic nie od niego, lecz od jakiejs wiedzy, ktora sie nim poslugiwala jak narzedziem — wznosil piekna i solidna konstrukcje zasad jednoczesnosci.

Takver — jak zreszta kazdy czlowiek, decydujacy sie zyc u boku tworczego ducha — miala z nim zycie nielatwe. Choc jej istnienie bylo Szevekowi niezbednie potrzebne, jej fizyczna obecnosc rozpraszala go. Totez niechetnie wracala wczesniej do domu, bo czesto odkladal wtedy prace, co uwazala za zle. Pozniej, gdy juz osiagna statecznosc sredniego wieku, bedzie w stanie ignorowac jej obecnosc; jako dwudziestoczterolatek nie potrafil. Dlatego tak ukladala sobie zajecia w laboratorium, aby nie wracac do domu przed popoludniem. Ale i to nie bylo najlepszym rozwiazaniem, gdyz Szevek wymagal opieki. Bywalo, ze w dni, kiedy nie mial wykladow, zastawala go przy stole, za ktorym siedzial od szesciu, czasem osmiu godzin, a gdy od niego wstawal, zataczal sie ze zmeczenia, trzesly mu sie rece i mowil od rzeczy. Tworczy duch obchodzi sie ze swoimi narzedziami bez pardonu, zuzywa je, odrzuca, chwyta za nowy egzemplarz. Lecz dla Takver wymiana nie wchodzila w gre, totez widzac, jak bezlitosnie wykorzystywany jest Szevek, burzyla sie. Podnosila krzyk, jak niegdys Asieo, maz Odo, ktory wolal: „Na milosc boska, dziewczyno, czy nie moglabys sluzyc Prawdzie po troszk u?” — z ta roznica, ze tu dziewczyna byla ona i do tego nie miala znajomosci z Bogiem.

Prowadzili ze soba rozmowy, szli na spacer albo do lazni, potem na kolacje do stolowki w Instytucie. Po kolacji jakas impreza, koncert lub spotkanie z przyjaciolmi — Bedapem, Salasem oraz ich gronem znajomych, Desarem i kolegami z Instytutu, znajomymi i przyjaciolmi Takver. Ich zycie nie koncentrowalo sie jednak wokol spotkan i przyjaciol. Udzielanie sie — czy to spolecznie, czy towarzysko — nie bylo im niezbednie potrzebne; wystarczalo im ich partnerstwo i nie umieli ukryc tego faktu. Pozostalych nie zdawalo sie to jednak urazac. Wprost przeciwnie. Bedap, Salas, Desar i reszta przychodzili do nich jak spragnieni wedrowcy do zrodla. Inni ludzie nie byli dla nich najwazniejsi — ale oni byli najwazniejsi dla innych. Nie odznaczali sie niczym wyjatkowym, nie byli ani uczynniejsi od innych, ani szczegolnie blyskotliwi w rozmowie, mimo to przyjaciele kochali ich, polegali na nich i

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату