W Rownikowym Wzgorzu konwoj odkrytych wagonow wzial na ostatnie piecset mil drogi nastepna partie pasazerow z Abbenay.
Przyjechali do miasta pozno, w wietrzny jesienny wieczor. Zblizala sie polnoc; opustoszalymi ulicami, niczym sucha, wzburzona rzeka, rwal wicher. Nad blada poswiata latarn iskrzyly sie gwiazdy.
Sucha burza jesieni i wezbranych uczuc gnala Szeveka ulicami; niemal biegiem, sam w ciemnym miescie, przebyl liczaca trzy mile droge do polnocnej dzielnicy. Jednym susem przesadzil trzy stopnie schodow przed gankiem, przebiegl sien, dopadl i otworzyl drzwi. W pokoju bylo ciemno. W czarnych oknach migotaly gwiazdy.
— Takver! — zawolal. Odpowiedziala mu cisza. W tej krotkiej chwili przed zapaleniem lampy poznal, w ciszy i ciemnosci, czym jest rozlaka. Niczego nie brakowalo. Nie bylo niczego, czego moglo brakowac. Brakowalo tylko Sadik i Takver. W ciagnacym od drzwi przeciagu poruszaly sie miekko, lsniac z lekka, Zajecia Nie Zamieszkanej Przestrzeni.
Na stole lezal list. Dwa listy. Jeden od Takver. Byl krotki: dostala pilne skierowanie — na czas nieokreslony — do Laboratorium Badawczo-Doswiadczalnego Rozwoju Glonow Jadalnych na Polnocnym Wschodzie. Pisala:
Sumienie nie pozwolilo mi odmowic w takiej chwili. Bylam, rozmawialam z tymi w Kompopracu, czytalam tez projekt, ktory zostal skierowany do wydzialu ekologii KPR, i wyglada na to, ze naprawde mnie tam potrzebuja, zajmowalam sie przeciez akurat sekwencja: glony-orzeski-krewetki-kukuri. Prosilam ich, zeby i ciebie skierowali na Rolnego, ale naturalnie nie zajma sie tym, jesli sam nie poprosisz, a nie zrobisz tego, jesli stanie temu na przeszkodzie Inst. W ostatecznosci, gdyby to sie mialo przeciagnac, powiem im, zeby sobie poszukali innego genetyka i wroce! Sadik ma sie swietnie; umie juz mowic na swiatlo siato. To nie potrwa dlugo. Twoja siostra na cale zycie, Takver. Och, blagam, przyjedz, jesli bedziesz mogl.
Druga notatka nabazgrana zostala na swistku papieru: Szevek: dziek. fiz. jak tylk wroc. Sabul.
Szevek tlukl sie po pokoju. Szalala w nim wciaz burza, ten ped, ktory go gnal przez ulice, a teraz uderzyl w mur. Nie mogl posuwac sie dalej, lecz nie potrafil tez spoczac w bezruchu. Zajrzal do szafy. Wisialy w niej tylko jego zimowe palto i koszula, ktora wyszyla mu Takver, lubujaca sie w ozdobnych robotkach; po jej niewielu ubraniach nie bylo sladu. Zlozony parawan nie oslanial pustego lozeczka. Tapczan nie byl zascielony, zwinieta posciel okryta jednak zostala porzadnie pomaranczowym kocem. Podszedl do stolu, po raz drugi odczytal list Takver. W jego oczach stanely lzy gniewu. Porwala go wscieklosc, plynaca z rozczarowania, opadly zle przeczucia.
Nie bylo kogo winic. To wlasnie bylo najgorsze. Takver byla potrzebna, potrzebna, by walczyc z glodem — wlasnym, jego, Sadik. Spoleczenstwo nie sprzysieglo sie przeciwko nim. Bylo dla nich; z nimi — bylo nimi.
Ale on poswiecil juz swoja ksiazke, milosc, dziecko. Jak wielkich poswiecen mozna od czlowieka wymagac?
— Do diabla! — zaklal glosno. Prawieki nie byl najlepszym jezykiem do przeklinania. Trudno przeklinac, kiedy seks nie jest niczym zdroznym i kiedy nie ma komu bluznic. — Do diabla! — powtorzyl. Zgniotl msciwie brudna notatke Sabula, po czym zacisnietymi piesciami uderzyl w kant stolu — raz, drugi, trzeci — zeby doznac w swojej pasji bolu. Ale nie poczul nic. Nie bylo nic do zrobienia, nie bylo dokad pojsc. Pozostawalo mu jedynie rozwinac posciel, polozyc sie bez pociechy, zasnac i snic zle sny.
Pierwsza rzecz z rana — zapukala Bunub. Otworzyl drzwi, lecz nie usunal sie, by ja wpuscic. Bunub byla sasiadka z glebi sieni, miala piecdziesiat lat i byla operatorka maszyn w fabryce silnikow lotniczych. Takver bawila, Szeveka wyprowadzala z rownowagi.
Przede wszystkim upatrzyla sobie ich pokoj. Opowiadala, ze wystapila o przydzielenie go jej, gdy zwolnil sie pierwszy raz, ale go nie dostala przez zlosliwosc blokowej rejestratorki. Jej pokoj nie mial naroznego okna — przedmiotu jej nie ustajacej zazdrosci. Byl to jednak pokoj dwuosobowy, a ona mieszkala w nim sama, co — biorac pod uwage braki mieszkaniowe — nalezalo uznac za egoizm z jej strony; Szevek nie zaprzatalby sobie glowy braniem jej tego za zle, gdyby nie zmuszala go do tego ciaglym usprawiedliwianiem sie. Wciaz cos wyjasniala i wyjasniala. Miala partnera, partnera na cale zycie, Jak wy dwoje” — tu glupi usmieszek. Ale gdzie sie podziewal? Nie wiedziec czemu mowila o nim zawsze w czasie przeszlym. Tymczasem podwojny pokoj nabieral uzasadnienia dzieki przewijajacemu sie przez jego podwoje sznureczkowi mezczyzn — co noc to inny mezczyzna, jak gdyby Bunub byla wystrzalowa siedemnastolatka. Takver obserwowala te procesje z podziwem. Bunub przychodzila, opowiadala jej wszystko o tych mezczyznach i skarzyla sie, skarzyla. Brak naroznego pokoju stanowil tylko jedna z jej niezliczonych pretensji. Byla zarazem podstepna i zawistna, umiala wszedzie dopatrzyc sie zlego i wziac to zaraz do siebie. Fabryka, w ktorej pracowala, byla zatrutym klebowiskiem niefachowosci, kumoterstwa i sabotazu. Zebrania jej syndykatu — domem wariatow kipiacym od niesprawiedliwych aluzji do niej wylacznie skierowanych. Caly organizm spoleczny byl nastawiony na przesladowanie Bunub. Wszystko to bawilo Takver, czasem wybuchala smiechem w twarz tej kobiecie o przyproszonych siwizna wlosach, cienkich wargach i spuszczonych oczach.
„Och, Bunub, jaka ty jestes smieszna!” — zasmiewala sie, na co tamta usmiechala sie lekko, bynajmniej nie dotknieta, i dalej wylewala swe obledne zale. Szevek zdawal sobie sprawe, ze Takver czyni slusznie, kwitujac je smiechem, ale sam nie potrafil sie na niego zdobyc.
— To okropne — oswiadczyla Bunub, wslizgnawszy sie teraz obok niego do pokoju, i podeszla do stolu, zeby przeczytac list Takver. Podniosla go, lecz Szevek wyrwal go jej z reki ze spokojna stanowczoscia, na ktora nie byla przygotowana. — Po prostu okropne. Bez uprzedzenia chocby dekade naprzod. Przyjezdzaj i tyle!
W te pedy! A mowia, ze jestesmy wolnymi ludzmi, mamy to niby byc wolnymi ludzmi. Wolne zarty! Zeby w taki sposob rozbijac szczesliwe partnerstwo! Oni to zrobili celowo, ja ci to mowie. Sa przeciwnikami partnerstw, to sie na kazdym kroku rzuca w oczy, umyslnie kieruja partnerow na rozne placowki. To samo spotkalo mnie i Labeksa, wypisz wymaluj to samo. Nigdy sie juz nie zejdziemy. Majac caly Kompoprac przeciw sobie… Malenkie pusciutkie lozio. Biedna kruszyneczka! Przez te cztery dekady plakala dniami i nocami. Godzinami nie dawala mi zasnac. To oczywiscie z powodu niedostatkow, Takver nie miala dosc mleka.
A potem wysylaja ci karmiaca matke na placowke o setki mil stad, jak gdyby nigdy nic, pomyslec tylko! Nie wydaje mi sie, zebys mogl sie tam z nia polaczyc. Dokad to ja wyslali?
— Na Polnocny Wschod. Chcialbym juz pojsc na sniadanie, Bunub, jestem glodny.
— Czy to nie typowe, co oni zrobili pod twoja nieobecnosc?
— A coz takiego zrobili pod moja nieobecnosc?
— Wyslali ja gdzies na koniec swiata, rozbili partnerstwo. — Czytala kartke od Sabula, rozprostowawszy ja starannie. — Juz oni wiedza, kiedy sie wtracic! Wyglada mi na to, ze wyprowadzisz sie teraz z tego pokoju, prawda? Nie dadza ci zatrzymac dwojki. Takver zapowiadala, ze niedlugo wroci, ale ja widzialam, ze usiluje sobie tylko dodac otuchy. Wolnosc, mamy to niby byc wolni, wolne zarty! Przerzucani z miejsca na miejsce…
— Do diabla, Bunub, gdyby Takver nie chciala przyjac tego skierowania, najzwyczajniej by odmowila. Przeciez wiesz, ze grozi nam glod.
— Mhm. Zastanawiam sie tylko, czy ona nie miala juz dosyc siedzenia na miejscu. To sie czesto zdarza po urodzeniu dziecka.
Od dawna uwazalam, ze powinniscie oddac je do przedszkola.
Wciaz tylko plakalo i plakalo. Dzieci staja miedzy partnerami.
Wiaza im rece. To naturalne, jak powiedziales, ze zapragnela odmiany i skorzystala z pierwszej nadarzajacej sie okazji.
— Nie powiedzialem tego. Ide na sniadanie.
Wyszedl, czujac pulsujacy bol w pieciu czy szesciu wrazliwych miejscach, ktore Bunub celnie urazila. Potworne w tej kobiecie bylo to, ze wyrazala glosno jego wlasne najpodlejsze obawy. Zostala w pokoju, najpewniej po to, zeby zaplanowac przeprowadzke.
Poniewaz zaspal, dotarl do jadlodajni tuz przed zamknieciem.
Zglodnialy po podrozy, wzial podwojna porcje owsianki i chleba.
Chlopiec zza bufetu spojrzal nan z przygana. W tych czasach nie bralo sie podwojnych porcji. Szevek odpowiedzial mu gniewnym spojrzeniem, nie udzielajac zadnych wyjasnien. Od osiemdziesieciu paru godzin nie jadl nic procz dwoch misek zupy i kilograma chleba, mial wiec prawo odbic sobie za to; ani myslal sie usprawiedliwiac. Istnienie jest samo dla siebie usprawiedliwieniem, potrzeba — prawem. Byl odonianinem, poczucie winy zostawial spekulantom.
Usiadl przy wolnym stoliku, ale natychmiast przysiadl sie do niego Desar, usmiechajac sie i swidrujac go —