a raczej przestrzen obok niego — niepokojacym zezem.
— Wyjechales — zauwazyl.
— Zaciag na farme. Szesc dekad. Co tu slychac?
— Marnie.
— Bedzie jeszcze marniej — orzekl Szevek, bez zbytniego jednak przekonania, bowiem jadl i owsianka smakowala mu wybornie. Frustracja, niepokoj, glod! — podpowiadalo mu przodomozgowie, siedziba intelektu; na co tylomozgowie, dziki i hardy lokator glebokich mrokow na tylach czaszki, odpowiadalo: Masz co jesc!
Masz co jesc! Byczo, byczo!
— Widziales Sabula?
— Nie. Pozno wczoraj przyjechalem. — Popatrzyl na Desara i dorzucil, silac sie na obojetnosc: — Takver dostala skierowanie w ramach akcji „Glod „; musiala wyjechac przed czterema dniami.
Tamten przytaknal ze szczera obojetnoscia.
— Slyszalem. Slyszales o reorganizacji w Instytucie?
— Nie. O co chodzi?
Matematyk rozlozyl na stole dlugie, szczuple dlonie i zapatrzyl sie na nie. Zawsze mowil zwiezle i wyrazal sie stylem telegraficznym, w istocie jakal sie; czy sie jednak potykal na slowach, czy na moralnych skrupulach, tego Szevek nigdy nie ustalil. I choc lubil Desara — chociaz sam nie wiedzial za co — przychodzily takie chwile, ze go serdecznie nie cierpial — i rowniez nie wiedzial za co.
To byla wlasnie jedna z takich chwil. W wyrazie ust tamtego, w jego spuszczonych oczach — podobnych do spuszczonych oczu Bunub — czaila sie jakas przebieglosc.
— Czystka. Redukcja do personelu podstawowego. Szipeg wylecial. — Szipeg byl znanym z tepoty matematykiem, ktoremu udawalo sie zawsze, droga uporczywego schlebiania studentom, zalatwiac sobie co semestr kurs na ich zyczenie. — Odeslali go. Do jakiegos okregowego instytutu.
— Mniej narobi szkod, gracujac holum — stwierdzil Szevek.
Wydalo mu sie teraz (gdy juz zaspokoil glod), ze susza moze w ostatecznym rachunku wyjsc organizmowi spolecznemu na zdrowie. Sprawy o pierwszorzednym znaczeniu ukaza sie znowu w wyrazniejszym swietle. Wyczysci sie miejsca slabe, rozmiekle, chore, przywroci sprawne funkcjonowanie rozleniwionym organom, usunie tluszcz z polityki.
— Przemowilem za toba na zebraniu Instytutu — powiedzial Desar, podnoszac oczy, lecz nie spotykajac (bo spotkac nie mogl) oczu Szeveka. Jeszcze nie skonczyl, a Szevek juz wiedzial — choc nie rozumial jeszcze, o co tamtemu chodzi — ze matematyk klamie.
Wiedzial to na pewno. Desar nie przemowil za nim, ale przeciw niemu.
Zrozumial teraz doskonale powod swoich niecheci do Desara; u ich korzeni lezalo przeczucie, dotad nieuswiadamiane, ze w charakterze tamtego tkwi pierwiastek czystej zlosliwosci. Fakt, ze Desar go kochal i staral sie nim owladnac, byl dlan rownie oczywisty, co i obrzydliwy. Pokretne drogi zawlaszczania, labirynty milosci/nienawisci nie mialy dla niego znaczenia; wyzywajacy i oschly, przenikal przez te mury jak przez powietrze. Nie odezwal sie juz do matematyka ani slowem, skonczyl sniadanie, wyszedl ze stolowki i — przeciawszy kwadratowy dziedziniec, skapany w blasku pogodnego, wczesnojesiennego poranka — skierowal kroki do dziekanatu fizyki.
Wszedl do pokoju na zapleczu, nazywanego powszechnie „biurem Sabula” — tego samego, w ktorym spotkali sie po raz pierwszy i w ktorym Sabul wreczyl mu gramatyke i slownik jezyka ajonskiego. Sabul lypnal ostroznie zza biurka i opuscil wzrok — tonacy w papierach, zapracowany, roztargniony naukowiec; potem pozwolil, by obecnosc Szeveka dotarla do jego przeciazonej swiadomosci; wreszcie go przywital, wylewnie jak na niego. Postarzal sie i wychudl; kiedy zas wstal, okazalo sie, ze garbi sie bardziej niz zwykle, takim pokornym rodzajem garbienia sie.
— Niedobre czasy, co? — mruknal. — Niedobre czasy!
— Jeszcze sie pogorsza — rzucil od niechcenia Szevek. — Co slychac?
— Niedobrze, niedobrze. — Sabul pokrecil szpakowata glowa. — To niepomyslne czasy dla czystej nauki, dla intelektualistow.
— A czy kiedy sa pomyslne?
Sabul rozesmial sie z przymusem.
— Przyszlo cos dla nas latem z Urras? — zapytal Szevek, robiac sobie miejsce na lawce. Usiadl i zalozyl noge na noge. Opalil sie na polach Poludniowyzu, jego jasna cera zbrazowiala, a delikatny puszek okrywajacy twarz pojasnial srebrzyscie. W porownaniu z Sabulem wygladal mlodo, zdrowo i smukle. Obaj zdawali sobie sprawe z tego kontrastu.
— Nic ciekawego.
— Zadnych omowien Zasad?
— Nie — prychnal opryskliwie Sabul, tonem bardziej juz do niego podobnym.
— Zadnych listow?
— Zadnych.
— To dziwne.
— Co w tym dziwnego? Czegos sie spodziewal, wykladow na Uniwersytecie Ieu Eun? Nagrody Seo Oen?
— Spodziewalem sie recenzji i replik. Dosc bylo czasu — powiedzial to jednoczesnie z Sabulem, ktory stwierdzil:
— Jeszcze za wczesnie na recenzje.
Zaleglo milczenie.
— Powinienes zdawac sobie sprawe, Szevek, ze przekonanie o wlasnej slusznosci nie jest samo w sobie usprawiedliwieniem.
Wiem, napracowales sie ciezko nad ta ksiazka. I ja sie natyralem, wydajac ja, probujac wyjasnic, ze nie jest tylko nieodpowiedzialna napascia na teorie nastepstw, lecz ma i pozytywne aspekty. Ale gdy inni fizycy nie dopatruja sie w twej pracy wartosci, powinienes sie przyjrzec tym wyznawanym przez siebie i starac sie dojsc, skad bierze sie ta rozbieznosc. Jesli dla innych nie ma to zadnego znaczenia, jaki z tego pozytek? Jaka tego funkcja?
— Jestem fizykiem, a nie analitykiem funkcji — przypomnial Szevek.
— Kazdy odonianin musi byc analitykiem funkcji. Masz trzydziesci lat, prawda? W tym wieku czlowiek powinien znac nie tylko swoja funkcje jako komorki, ale i swoja funkcje organiczna — jaka mianowicie optymalna role ma do spelnienia w organizmie spolecznym. Tys nie musial, byc moze, zastanawiac sie nad tym tyle, co wiekszosc ludzi…
— Rzeczywiscie nie. Od dziesiatego czy dwunastego roku zycia wiedzialem, co mam robic.
— To, czym chlopiec, we wlasnym mniemaniu, lubi sie zajmowac, nie zawsze pokrywa sie z tym, czego oczekuje od niego spoleczenstwo.
— Mam trzydziesci lat, jak stwierdziles, jestem dosc stary jak na chlopca.
— Osiagnales ten wiek w nader cieplarnianych warunkach. Najpierw Instytut Okregowy w Polnocowyzu…
— Dodaj do tego akcje zalesiania, akcje rolne, szkolenie praktyczne, komitety blokowe, prace ochotnicza od poczatku suszy; normalna ilosc kleggich. W istocie lubie to robic. Ale lubie tez uprawiac fizyke. Do czego zmierzasz?
Gdy zas Sabul nie odpowiadal, a tylko lypal nan spod ciezkich, umazanych tluszczem brwi, dorzucil:
— Mozesz mi rownie dobrze wylozyc kawe na lawe, i tak nie uda ci sie wziac mnie na sumienie obywatelskie.
— Czy ty uwazasz prace, ktora tu wykonywales, za funkcjonalna?
— Tak. Jm wyzej cos jest zorganizowane, tym bardziej zcentralizowany to organizm: centralnosc oznacza tu pole faktycznej funkcji”. Tomar: Definicje. Fizyka temporalna, usilujac zorganizowac to, co zrozumiale dla ludzkiego umyslu, jest z samej definicji dzialalnoscia centralnie funkcjonalna.
— Nie daje ludziom chleba.
— Poswiecilem wlasnie szesc dekad, pomagajac to uczynic.
Kiedy ponownie zostane wezwany, stawie sie znowu. Tymczasem zostane przy swoim fachu. Jesli w ogole ma byc uprawiana fizyka, rezerwuje sobie prawo uprawiania jej.