Podniosla rozezlonego malca w lagodnych, stanowczych rekach i posadzila go poza slonecznym kwadratem.

Grubasek siedzial i przypatrywal sie chlopcu obojetnie. Guzowaty chlopczyk zatrzasl sie caly.

— Moje slonecko! — krzyknal i wybuchnal placzem.

Ojciec wzial go na rece i przytulil.

— No, juz dobrze, Szev — uspokajal go. — Przeciez wiesz, ze nie mozna miec niczego na wlasnosc. Co sie z toba dzieje?

Glos mu sie lamal i drzal, jakby i jemu zbieralo sie na placz.

Chlopczyk — szczuply, dlugi i lekki jak piorko — zanosil sie w jego ramionach od placzu.

— Niektorzy nie umieja brac zycia takim, jakim ono jest — stwierdzila jednooka kobieta, przygladajac sie im ze wspolczuciem.

— Wezme go teraz ze soba. Rozumiesz, jego matka dzis wyjezdza.

— Oczywiscie. Mam nadzieje, ze niedlugo dostaniecie wspolny przydzial — powiedziala kobieta z melancholijnym wyrazem twarzy, mruzac zdrowe oko i zarzucajac sobie grubaska na biodro niczym worek ziarna. — Szev, do widzenia, skarbie. Jutro pobawimy SK w ciezarowke i kierowce, chcesz?

Malec nie wybaczyl jej jeszcze. Obejmowal ojca za szyje i szlochal, kryjac twarz w ciemnosci po utraconym sloncu.

Orkiestrze potrzebne byly tego ranka do proby wszystkie lawki; w duzej sali osrodka ksztalceniowego wycinala holubce sekcja taneczna, wiec dzieci odbywajace cwiczenia w mowieniu i sluchaniu zasiadly kregiem na podlodze z piankowca w warsztacie.

Zglosil sie pierwszy ochotnik — tykowaty osmiolatek o szczuplych dloniach i wielkich stopach. Stal bardzo prosto (jak to dzieci zdrowe); jego twarz, pokryta delikatnym meszkiem, byla zrazu blada, potem — kiedy czekal, az koledzy sie ucisza — oblala sie rumiencem.

— No, prosze, Szevek — zachecil prowadzacy zajecia.

— Ja chcialbym sie podzielic pewna mysla.

— Glosniej — przerwal mu nauczyciel, mocno zbudowany dwudziestoparolatek.

Chlopiec usmiechnal sie niesmialo.

— Otoz, widzicie, przyszlo mi do glowy… Powiedzmy, ze rzucacie w cos kamieniem. Na przyklad w drzewo. Rzucacie, kamien leci w powietrzu i uderza w drzewo. Zgadza sie? Tylko ze w rzeczywistosci on nie moze w nie uderzyc, poniewaz… Czy moge prosic o tabliczke? Spojrzcie, stad rzucacie kamieniem, a tu stoi drzewo — rysowal na tabliczce — powiedzmy, ze to jest drzewo, a to kamien, tu, w polowie drogi. — Dzieci zachichotaly, rozbawione jego przedstawieniem drzewa holum, on sam usmiechnal sie. — Zeby doleciec od was do drzewa, kamien musi przebyc polowe drogi, jaka was od niego dzieli, prawda? Potem polowe nastepnego odcinka miedzy ta polowa a drzewem. A potem polowe tej nastepnej polowy miedzy ta druga polowa a drzewem. Chocby nie wiem jak daleko dolecial, zawsze da sie wskazac takie miejsce (tyle ze w istocie tu chodzi o czas), ktore znajduje sie w polowie drogi miedzy jego ostatnim polozeniem a drzewem…

— Czy to jest waszym zdaniem ciekawe? — przerwal mu prowadzacy zajecia, zwracajac sie do reszty dzieci.

— Czemu on nie moze doleciec do tego drzewa? — zapytala dziesiecioletnia dziewczynka.

— Bo zawsze pozostanie mu do przebycia polowa drogi, jaka go od niego dzieli — wyjasnil Szevek — a nastepnie polowa tej polowy i polowa nastepnej polowy i tak dalej, rozumiesz?

— Moze po prostu zle wycelowales — powiedzial prowadzacy zajecia z wymuszonym usmiechem.

— Nie ma znaczenia, jak sie wyceluje. Kamien nie moze doleciec do drzewa.

— Kto ci podsunal te mysl?

— Nikt. Wydaje mi sie, ze ja zobaczylem. Chyba rozumiem, dlaczego kamien w rzeczywistosci…

— Wystarczy.

Niektore dzieci, ktore przedtem rozmawialy, teraz umilkly, jakby naraz zaniemowily. Chlopiec stal z tabliczka w reku w zapadlej nagle ciszy. Wygladal na wystraszonego, twarz mu sie skrzywila.

— Mowa jest dzieleniem sie — sztuka kooperatywna. Ty sie nie dzielisz, ty egoizujesz.

Z holu dobiegala prosta, skoczna melodia orkiestry.

— Nie odkryles tego samodzielnie. Czytalem juz cos podobnego w jakiejs ksiazce.

Chlopiec lypnal na nauczyciela.

— W jakiej ksiazce? Czy ona tu jest?

Prowadzacy zajecia wstal. Byl od Szeveka niemal dwa razy wyzszy i trzy razy ciezszy, jego twarz zdradzala gleboka niechec do ucznia; w jego postawie nie bylo jednak grozby uzycia fizycznej przemocy, jedynie chec podbudowania autorytetu, nadwerezonego przez pelna irytacji odpowiedz, ktorej udzielil na dziwaczne pytanie chlopca:

— Nie! I przestan mi tu egoizowac! — Wrocil do melodyjnego, pedantycznego tonu: — Takie wypowiedzi stoja doprawdy w bezposredniej sprzecznosci z celami, ktore przyswiecaja nam w grupie mowienia i sluchania. Mowa jest funkcja dwukierunkowa.

Szevek, w przeciwienstwie do wiekszosci z was, jeszcze nie dorosl do zrozumienia tej prawdy, totez jego obecnosc w grupie stanowi zawade. Ty sam to chyba czujesz, co, Szevek? Sugerowalbym, zebys znalazl sobie grupe odpowiednia do twego poziomu.

Nikt wiecej sie nie odezwal. Cisza i halasliwa, prosta melodia towarzyszyly chlopcu, gdy zwracal tabliczke i wystepowal z kregu. Wyszedl na korytarz i zatrzymal sie. Grupa, ktora opusci’, przystapila — pod nadzorem nauczyciela — do grupowego opowiadania, ktore uczniowie snuli na zmiane. Przysluchiwal sie stlumionym glosom i przyspieszonemu wciaz biciu swojego serca. Dzwonilo mu w uszach — nie byl to halas orkiestry, ale dzwiek, jaki sie Pojawia, kiedy czlowiek powstrzymuje placz; juz kilka razy w zyciu slyszal to dzwonienie. Nie lubil sie w nie wsluchiwac, nie mial tez ochoty rozwazac zagadnienia kamienia i drzewa, skupil wiec uwage na Kwadracie. Kwadrat skladal sie z liczb, a te byly zawsze chlodne i niewzruszone. Kiedy zdarzylo mu sie popelnic jakis blad, do nich sie zwracal, bo one byly wolne od bledu. Wyobrazil sobie Kwadrat — wzor w przestrzeni, podobny wzorom, jakie muzyka rysuje w czasie — ulozony z pierwszych dziewieciu liczb calkowitych, z piatka posrodku. Jakkolwiek by dodawac ich rzedy, otrzymywalo sie zawsze ten sam wynik, znosily sie wszelkie nierownosci; przyjemnie bylo na to patrzec. Gdyby sie tak udalo zebrac grupe osob lubiacych rozmawiac o podobnych sprawach; ale do tego rodzaju rozwazan sklonnych bylo jedynie kilku starszych chlopcow i pare dziewczat, a oni byli zajeci. Co to za ksiazka, o ktorej mowil prowadzacy zajecia? Czy to ksiega liczb? Czy pokazalaby, w jaki sposob kamien dolatuje do drzewa? Glupi byl, ze opowiedzial ten zart o kamieniu i drzewie, nikt nawet nie spostrzegl, ze to dowcip, nauczyciel mial racje. Bolala go glowa. Spogladal w glab siebie, na niewzruszone wzory.

Gdyby jakas ksiazke napisac w calosci przy pomocy liczb, bylaby to ksiazka prawdziwa. Ksiazka sprawiedliwa. Nic, co wyraza sie w slowach, nie pozostaje dokladnie tym samym. Rzeczy ujete w slowa deformuja sie i mieszaja ze soba, zamiast stac prosto i pasowac do siebie. Ale pod slowami, w centrum — jak w srodku Kwadratu — wszystko sie sumuje. Wszystko moze podlegac zmianie, ale nic nie zostanie zgubione. Jesli widzialo sie liczby, mozna to bylo zauwazyc, dostrzec rownowage, wzor. Zobaczyc podwaliny swiata. Byly solidne.

Nauczyl sie czekac. Byl w tym dobry, byl prawdziwym znawca.

Najpierw nabywal tej umiejetnosci, czekajac na powrot matki, Rulag, choc bylo to juz tak dawno temu, ze zdazyl o tym zapomniec; doskonalil sztuke czekania, czekajac na swoja kolej, czekajac, zeby sie podzielic, zeby sie z nim podzielono. Gdy mial osiem lat, pytal: dlaczego, jak, a co, jesli, lecz rzadko pytal: kiedy.

Czekal na powrot ojca, z ktorym mial sie przeniesc do domicylu. Dlugo sie przeciagalo to czekanie: szesc dekad. Palat przyjal okresowa posade konserwatora maszyn w Fabryce Uzdatniania Wody w Bebnej Gorze, a potem mial zamiar spedzic dekade na plazy w Malennin, poplywac troche, odpoczac i pospolkowac z kobieta o imieniu Pipar. Wytlumaczyl sie synowi z tych zamiarow. Szevek mial do niego zaufanie, a Palat na to zaufanie zaslugiwal. Pod koniec tych szescdziesieciu dni przyjechal do domu dziecka w Rowninnem — wysoki, chudy mezczyzna o jeszcze smutniejszym niz zwykle wygladzie. Kopulacja nie byla tym, czego naprawde pragnal. Tym czyms byla Rulag. Na widok syna usmiechnal sie, a na jego czolo wystapily zmarszczki bolu.

Lubili ze soba przebywac.

— Palat, czy widziales kiedys ksiazke z samymi liczbami?

— Masz na mysli matematyke?

— Tak przypuszczam.

Вы читаете Wydziedziczeni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×