odgadnac, kiedy. Chutsky, cel zblizajacego sie topnienia jej rdzenia atomowego, siedzial obok niej rownie milczacy, ale najwyrazniej szczesliwy, ze sobie tak cicho siedzi i oglada krajobrazy.
Zblizalismy sie juz do drugiego domu i jechalismy w cieniu Monte di Spazzatura, kiedy Debs wreszcie wybuchla.
— Do cholery, to jest zabronione! — krzyknela, dla podkreslenia walac dlonia w kierownice.
Chutsky spojrzal na nia z lekkim zachwytem.
— Tak, wiem — odparl.
— Jestem zaprzysiezona funkcjonariuszka! — wrzeszczala Deborah. Przysiegalam, ze bede zwalczac takie gowno… a ty!… — Zaplula sie tak, ze musiala przerwac.
— Chcialem sie tylko upewnic — odparl lagodnie. — To byl najprostszy sposob.
— Powinnam ci zalozyc kajdanki! — powiedziala.
— To mogloby byc zabawne — zauwazyl.
— Ty sukinsynu!
— Nareszcie.
— Nie przejde na twoja cholerna ciemna strone!
— Nie przejdziesz — zgodzil sie. — Nie pozwole ci, Deborah.
Oddychala ze swistem, odwrocila sie, zeby na niego spojrzec. On tez popatrzyl na nia. Nigdy jeszcze nie widzialem milczacej rozmowy, a ta byla jedyna w swoim rodzaju. Nerwowo strzelala oczami od lewej do prawej strony jego twarzy, a potem znow do lewej. On po prostu odpieral spojrzenie, spokojnie, bez mrugniecia okiem. Bylo to eleganckie i fascynujace, i niemal rownie interesujace jak fakt, ze Debs najwyrazniej zapomniala, ze kieruje.
— Nienawidze sie wtracac — zaczalem. — Ale wydaje mi sie, ze przed nami jest ciezarowka z piwem.
Gwaltownie odwrocila glowe i zahamowala w sama pore, zebysmy unikneli przemiany w nalepke na zderzak wozu z millerem jasnym.
— Zadzwonie do zastepcy i podam mu ten adres. Jutro — powiedziala.
— W porzadku — rzekl Chutsky.
— A ty wyrzucisz te dzialke.
— Wygladal na lekko zaskoczonego.
— Kosztowala mnie dwa patyki — bronil sie.
— Wyrzucisz — powtorzyla.
— W porzadku — zgodzil sie. Znow popatrzyli na siebie, mnie zostawiajac obserwowanie smiertelnie groznych ciezarowek z piwem. Ale i tak milo bylo widziec, jak wszystko sie dobrze uklada i harmonia zostaje przywrocona we wszechswiecie, a my mozemy od nowa zaczac poszukiwania ohydnego, nieludzkiego potwora tygodnia, bogatsi o wiedze, ze milosc zawsze zwyciezy. I byla to wielka satysfakcja, tak jechac na poludnie, miedzystanowa, w slabnacej juz burzy, a gdy slonce znow wyjrzalo zza chmur, skrecilismy w droge, ktora doprowadzila nas do szeregu kretych uliczek ze wspanialym widokiem na gore smieci znana jako Monte di Spazzatura.
Budynek, ktorego szukalismy, znajdowal sie posrodku ostatniego rzedu domow, na ktorym konczyla sie cywilizacja i zaczynalo sie krolestwo smieci. Stal przy luku koliscie biegnacej ulicy i przejechalismy obok dwa razy, zanim upewnilismy sie, ze to ten. Bylo to skromne domostwo z trzema sypialniami i dwiema hipotekami, pomalowane bladozolta farba z bialym szlaczkiem i bardzo ladnie utrzymanym trawnikiem. Na podjezdzie ani pod wiata nie bylo widac samochodu, a tabliczka z napisem: NA SPRZEDAZ na frontowym trawniku zostala przykryta inna, ktora jaskrawoczerwonymi literami glosila: SPRZEDANE!
— Moze sie jeszcze nie wprowadzil — powiedziala Deborah.
— Musi gdzies mieszkac — odparl Chutsky i trudno bylo spierac sie z jego logika. — Zatrzymaj sie. Masz podkladke pod dokumenty?
Deborah zaparkowala i sciagnela brwi.
— Pod siedzeniem. Potrzebna mi do papierkowej roboty.
— Nie zabrudze — obiecal i sekunde gmeral pod fotelem, zanim wyciagnal prosta, metalowa podkladke z przypietym plikiem oficjalnych formularzy.
— Doskonala — powiedzial. — Daj mi cos do pisania.
— Co masz zamiar zrobic? — zapytala, wreczajac mu tani, bialy dlugopis z niebieskim guzikiem.
— Nikt nie powstrzyma faceta z podkladka do dokumentow — wyjasnil z usmiechem Chutsky. I zanim zdolalismy cokolwiek powiedziec, byl juz na zewnatrz i szedl wzdluz krotkiego podjazdu rownym krokiem rasowego biurokraty. Zatrzymal sie w polowie drogi, spojrzal na podkladke, przewrocil kilka stron, przeczytal cos, zanim spojrzal na dom, i pokiwal glowa.
— Chyba jest bardzo dobry w takich rzeczach — zwrocilem uwage Deborah.
— Do cholery, lepiej, zeby byl — rzekla. Nadgryzla kolejny paznokiec, a ja sie zmartwilem, ze wkrotce jej ich zabraknie.
Chutsky ruszyl dalej, zerkajac na podkladke, najwyrazniej nieswiadom, ze jest przyczyna znikajacych paznokci w stojacym za nim wozie. Wygladal naturalnie i spokojnie i najwyrazniej dysponowal ogromnym doswiadczeniem albo w kretactwach, albo w machlojkach, zalezy, ktore slowo lepiej pasuje do opisania oficjalnie usankcjonowanego oszustwa. I doprowadzil Debs do obgryzania paznokci i do tego, ze malo nie wrabala sie w ciezarowke z piwem. Moze nie wywieral na nia dobrego wplywu, chociaz milo bylo widziec kolejny cel dla jej min i podstepnych kuksancow. Zawsze wole, jesli przez jakis czas ktos inny chodzi posiniaczony.
Chutsky zatrzymal sie przed drzwiami i cos zapisal. Potem, chociaz nie widzialem, jak to zrobil, otworzyl je i wszedl. Drzwi zamknely sie za nim.
— Cholera — mruknela Deborah. — Wlamanie i wtargniecie do mieszkania. Jeszcze troche i kaze mi porwac samolot.
— Zawsze chcialem odwiedzic Hawaje — powiedzialem, zeby jej ulzyc.
— Dwie minuty — rzekla zwiezle. — Potem wzywam wsparcie i wchodze za nim.
Sadzac z tego, jak jej reka podrygiwala w strone radiostacji, minela minuta i piecdziesiat dziewiec sekund, zanim drzwi sie otworzyly i wyszedl Chutsky. Zatrzymal sie na podjezdzie, zapisal cos na podkladce i wrocil do samochodu.
— W porzadku — powiedzial, wsiadajac z przodu. — Wracamy do domu.
— Dom jest pusty? — zainteresowala sie Deborah.
— Czysty jak lza — odparl. — Nigdzie nawet recznika czy puszki zupy.
— To co teraz? — zapytala, wrzucajac bieg.
Pokiwal glowa.
— Wracamy do planu A — rzekl.
— A co to jest, do diabla, plan A? — zapytala Deborah.
— Cierpliwosc.
I tak oto, mimo rozkosznego lunchu i zaprawde oryginalnej wyprawy po zakupy, wrocilismy do czekania. Minal typowy, nudny tydzien. Nie wygladalo na to, zeby sierzant Doakes zrezygnowal, zanim moja przemiana w kanapowego brzuchacza z piwem w reku dobiegnie konca, a ja nie mialem nic innego do roboty oprocz kopania puszki, gry w szubieniczke z Co — dym i Astor i wykonywania potem razaco teatralnych pocalunkow pozegnalnych z Rita, dla oczu mojego przesladowcy.
Potem, w srodku nocy zadzwonil telefon. Byla to noc z niedzieli na poniedzialek, a ja musialem nastepnego dnia wyjsc wczesnie do pracy; mielismy z Vince’em Masuoka umowe i teraz byla moja kolej, zeby kupic paczki. A tutaj ten telefon bezwstydnie dzwoniacy, jakbym nie mial innych zmartwien, a paczki same sie dostarczaly. Spojrzalem na zegar na stoliku nocnym: druga trzydziesci osiem. Przyznaje, ze bylem nieco zrzedliwy, kiedy podnioslem sluchawke.
— Dajcie mi spokoj.
— Dexter, Kyle zaginal — powiedziala Deborah. Jej glos byl bardziej niz zmeczony, niezwykle napiety, jakby nie wiedziala, czy ma kogos zastrzelic czy plakac.
Zajelo mi zaledwie kilka chwil, zanim rozgrzalem swoj potezny intelekt.
— Hm, coz Deb — odparlem — taki facet, moze to i lepiej dla ciebie…
— On zaginal, Dexter. Porwano go. Ten facet go zlapal. Ten facet, co to zrobil tamtemu facetowi — powiedziala i chociaz poczulem sie, jakbym trafil do odcinka