— Chcialbym wyjasnic te sprawe najszybciej jak sie da — powiedzial. — Jestem pewien, ze ani ty, ani twoja siostra nie macie sie czego obawiac.

— Oczywiscie, ze nie — odparlem, ciekaw, dlaczego nie poczulem sie ani troche pewniej; moze dlatego, ze naczelna zasada rzadzaca moim zyciem bylo nie rzucac sie w oczy, i mysl, ze mialby w nim szperac doswiadczony sledczy, nieszczegolnie mnie podniosla na duchu.

— Gdybys kiedys chcial mi cos powiedziec, drzwi mojego gabinetu sa zawsze otwarte — zapewnil.

— Dziekuje bardzo — odrzeklem i poniewaz nie przychodzilo mi do glowy nic innego, nic juz nie powiedzialem. Salguero chwile mi sie przygladal, po czym skinal glowa i jednym plynnym ruchem wstal z krzesla, i wysliznal sie za drzwi, a ja, ledwie zostalem sam, zaczalem sie zastanawiac, w jak duze tarapaty wpadli Morganowie. Dopiero po kilku minutach i wypiciu calej kawy zdolalem wykasowac jego wizyte ze swojej pamieci i skupic sie na komputerze.

A kiedy to sie udalo, czekala mnie przemila niespodzianka.

Zanim wzialem sie do pracy, odruchowo zajrzalem do skrzynki e — mailowej. Byly tam dwie notatki sluzbowe wymagajace natychmiastowego zignorowania, reklama obiecujaca wydluzenie mi czegos o kilkanascie centymetrow i e — mail bez tytulu, ktory juz mialem skasowac, kiedy dostrzeglem adres nadawcy:

[email protected]

To zly znak, ale nie od razu skojarzylem nazwisko. Doslownie trzymalem juz palec na myszy z zamiarem pozbycia sie wiadomosci, kiedy cos zaskoczylo mi w glowie i znieruchomialem.

Bweiss. To brzmialo jakby znajomo. Pewnie nadawca byl „Weiss, inicjal imienia B”, jak to zwykle bywa w adresach e — mailowych. To mialoby sens. A gdyby „B” oznaczalo „Brandon”, mialoby to jeszcze wiecej sensu. Bowiem bylo to imie osoby, ktora wlasnie zamierzalem sprawdzic.

Jak milo z jego strony, ze pierwszy sie ze mna skontaktowal.

Otworzylem e — mail od Weissa z wiekszym niz zwykle zainteresowaniem, ogromnie zaintrygowany, co tez chcial mi przekazac. Jednak ku mojemu glebokiemu rozczarowaniu, wygladalo na to, ze nic. Byl tam tylko link do strony internetowej, podkreslony, wypisany niebieskimi literami, tkwiacy na srodku strony bez zadnego komentarza.

http://www.youtube.com/watch?v=991rj?42n

A to ciekawostka. Brandon chcial pokazac mi filmik. Tylko jaki? Teledysk ulubionego zespolu? Zmontowane fragmenty ulubionego serialu? A moze podobne obrazki, jakie podeslal Izbie Turystycznej? No, to byloby bardzo ladnie z jego strony.

Dlatego tez, czujac przyjemne cieplo rozlewajace sie w miejscu, gdzie powinienem miec serce, kliknalem link i czekalem niecierpliwie, az strona sie otworzy. Wreszcie pokazalo sie male okienko i wlaczylem film.

Przez chwile byla tylko ciemnosc. Potem ukazal sie ziarnisty obraz i zobaczylem biala porcelane, filmowana z gory, przez kamere zamocowana gdzies pod sufitem — to samo ujecie, co na wideo dostarczonym Izbie Turystycznej. Bylem nieco zawiedziony — podeslal mi link do filmu, ktory juz ogladalem, to wszystko. Nagle jednak rozleglo sie ciche szuranie i zanotowalem poruszenie w rogu okienka. W kadr weszla ciemna postac, ktora rzucila cos na biala porcelane.

Doncevicia.

A ta ciemna postac? Dzielny Dexter z Doleczkami, oczywiscie.

Nie widac bylo mojej twarzy, ale nie mialem cienia watpliwosci. To byly plecy Dextera, jego fryzura za siedemnascie dolarow, kolnierz jego slicznej ciemnej koszuli okalajacy te jakze cudna, cenna szyje…

Rozczarowanie ulotnilo sie bez sladu. A jednak byl to nowy film, ktorego jeszcze nie ogladalem i ktory od razu wciagnal mnie bez reszty.

Patrzylem, jak Tamten Dexter prostuje sie i rozglada — na szczescie, wciaz odwrocony plecami do kamery. Madry chlopak. Dexter wyszedl poza kadr i zniknal. Ksztalt w wannie poruszyl sie nieznacznie. Dexter wrocil i wzniosl pile. Zawarczal brzeszczot, reka poszla w gore…

I ciemnosc. Koniec filmu.

Przez kilka minut siedzialem w ciszy, kompletnie oslupialy. Z korytarza dobiegl rumor. Ktos wszedl do laboratorium, wysunal szuflade, zamknal ja i wyszedl. Zadzwonil telefon; nie odebralem.

To bylem ja. Na YouTubie. W pelnej, lekko ziarnistej krasie. Dex — ter o Demonicznych Doleczkach, gwiazda nieznanego szerzej klasyka kina klasy B. Usmiech do kamery, Dexter. Pomachaj do publicznosci. Nigdy nie bylem fanem amatorskich produkcji, a juz ta zupelnie mnie nie zachwycila. Ale stalo sie — oto ja, uwieczniony na filmie i wrzucony na YouTube’a, zeby wszyscy mogli mnie podziwiac. To sie w glowie nie miescilo; moje mysli wpadly w bledne kolo, jak zapetlony fragment filmu. To bylem ja; to nie moglem byc ja, ale bylem; trzeba cos zrobic, ale co? Nie wiem, ale cos zrobic trzeba… Bo to bylem ja…

Robilo sie ciekawie, prawda?

No dobrze; to bylem ja. Gdzies nad wanna musiala byc ukryta kamera. Weiss i Doncevic wykorzystywali ja przy swoich pracach dekoracyjnych i wciaz tam wisiala, kiedy przyszedlem. Co znaczylo, ze Weiss nadal byl gdzies w okolicy…

Wcale nie. Smiesznie latwo jest podlaczyc kamere do Internetu i sprawdzac ja przez komputer. Weiss mogl byc wszedzie. Mogl w dowolnym miejscu odebrac nagranie i wyslac je do mnie…

Do mnie, drogiego anonimowego mnie, Dextera Superskromnego, czlowieka od czarnej roboty, ktory nigdy nie naglasnia swoich dobrych uczynkow. Tyle ze, ma sie rozumiec, przy calej ogluszajacej wrzawie medialnej wokol wszystkiego, co zwiazane z ta sprawa — z napascia na Debore wlacznie — gdzies kiedys musialo pasc moje nazwisko. Dexter Morgan, niepozorny spec od medycyny sadowej, brat niedoszlej ofiary. Jedno zdjecie, jeden kadr w wieczornych wiadomosciach i Weiss mial mnie na widelcu.

Poczulem, ze w zoladku rosnie mi zimna, nieprzyjemna gula. To bylo takie latwe. Tak proste, ze byle pomylony pseudoartysta mogl odkryc, kim i czym jestem. Za dlugo bylem zbyt cwany i oswoilem sie z mysla, ze jestem jedynym tygrysem w dzungli. Zapomnialem tylko, ze jesli tygrys jest tylko jeden, mysliwy moze go bardzo latwo wytropic.

I mu sie udalo. Poszedl za mna do mojej nory i nagral igraszki Dex — tera, no i oto mialem je przed soba.

Moj palec niemal bezwiednie drgnal na myszy i obejrzalem wideo raz jeszcze.

To nadal bylem ja. Nagrany na wideo. To ja.

Odetchnalem gleboko i pozwolilem, by tlen wywarl swoj zbawienny wplyw na moje procesy myslowe albo to, co z nich zostalo. Mialem klopot, jasne, ale jak kazdy, ten tez mozna bylo rozwiazac. Pora odwolac sie do logiki, uzyc calej mocy zimnego biokomputera Dextera do pracy nad tym problemem. Po pierwsze: czego facet chcial? Po co to zrobil? Najwyrazniej chcial mnie sprowokowac do jakiejs reakcji — ale jakiej? Najbardziej oczywista odpowiedz byla taka, ze szukal zemsty. Zabilem jego przyjaciela — wspolnika? Kochanka? Niewazne. Chcial pokazac mi, ze wie, co zrobilem, i, i…

I wyslal nagranie mnie, nie komus, kto przypuszczalnie zrobilby z niego uzytek, na przyklad detektywowi Coulterowi. Co znaczylo, ze bylo to wyzwanie osobiste, ktorego nie zamierzal upublicznic, przynajmniej na razie.

Tyle ze juz zostalo upublicznione — nagranie trafilo na YouTube’a i predzej czy pozniej ktos przypadkiem na nie trafi i je obejrzy. Stad wniosek, ze istotnym czynnikiem byl czas. Co wiec chcial przez to powiedziec? Znajdz mnie, zanim znajda ciebie?

No dobra, na razie wszystko gra. Ale co potem? Pojedynek jak na Dzikim Zachodzie — na pily mechaniczne z dziesieciu krokow? Czy moze chodzilo tylko o to, zeby sie nade mna znecac, zmuszac mnie do kontynuowania poscigu dotad, az popelnie blad, albo dotad, az on sie znudzi i wysle nagranie do wiadomosci wieczornych?

Istota nizsza w tej sytuacji zapewne wpadlaby w panike, Dexter jednak jest ulepiony z twardszej gliny. Weiss chcial, zebym go szukal — ale nie wiedzial, ze trafil na wirtuoza poszukiwan. Jesli bylem choc w polowie na

Вы читаете Dzielo Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату