Bo kazda chmura inna: na przyklad jesienna
Pelznie jak zolw leniwa, ulewa brzemienna
I z nieba az do ziemi spuszcza dlugie smugi
Jak rozwite warkocze, to sa deszczu strugi;
Chmura z gradem jak balon szybko z wiatrem leci,
Kragla, ciemnoblekitna, w srodku zolto swieci,
Szum wielki slychac wkolo. Nawet te codzienne,
Patrzcie Panstwo, te biale chmurki, jak odmienne!
Zrazu jak stada dzikich gesi lub labedzi,
A z tylu wiatr jak sokol do kupy je pedzi;
Sciskaja sie, grubieja, rosna, nowe dziwy!
Dostaja krzywych karkow, rozpuszczaja grzywy,
Wysuwaja nog rzedy i po niebios sklepie
Przelatuja jak tabun rumakow po stepie:
Wszystkie biale jak srebro, zmieszaly sie - nagle
Z ich karkow rosna maszty, z grzyw szerokie zagle,
Tabun zmienia sie w okret i wspaniale plynie
Cicho, z wolna, po niebios blekitnej rowninie!'
Hrabia i Telimena pogladali w gore;
Tadeusz jedna reka pokazal im chmure,
A druga scisnal z lekka raczke Telimeny.
Kilka juz uplynelo minut cichej sceny;
Hrabia rozlozyl papier na swym kapeluszu
I wydobyl olowek. Wtem przykry dla uszu
Odezwal sie dzwon dworski i zaraz srod lasu
Cichego pelno bylo krzyku i halasu.
Hrabia kiwnawszy glowa rzekl powaznym tonem:
'Tak to na swiecie wszystko los zwykl konczyc dzwonem.
Rachunki mysli wielkiej, plany wyobrazni,
Zabawki niewinnosci, uciechy przyjazni,
Wylania sie serc czulych! - gdy spiz z dala ryknie,
Wszystko miesza sie, zrywa, maci sie i niknie!'
Tu obrociwszy czuly wzrok ku Telimenie:
'Coz zostaje?' - a ona mu rzekla: 'Wspomnienie!'
I chcac Hrabiego nieco ulagodzic smutek,
Podala mu urwany kwiatek niezabudek.
Hrabia go ucalowal i na piers przyspilal;
Tadeusz z drugiej strony krzak ziela rozchylal,
Widzac, ze sie ku niemu tem zielem przewija
Cos bialego: byla to raczka jak lilija;
Pochwycil ja, calowal i usty po cichu
Utonal w niej jak pszczola w liliji kielichu;
Uczul na ustach zimno; znalazl klucz i bialy
Papier w trabke zwiniony, byl to listek maly;
Porwal, schowal w kieszenie, nie wie, co klucz znaczy,
Lecz mu to owa biala kartka wytlumaczy.
Dzwon wciaz dzwonil, i echem z glebi cichych lasow
Odezwalo sie tysiac krzykow i halasow;
Odglos to byl szukania i nawolywania,
Haslo zakonczonego na dzis grzybobrania.
Odglos nie smutny wcale ani pogrzebowy,
Jak sie Hrabiemu zdalo, owszem, obiadowy.
Dzwon ten, w kazde poludnie krzyczacy z poddasza,
Gosci i czeladz domu na obiad zaprasza:
Tak bylo w dawnych licznych dworach we zwyczaju
I zostalo sie w domu Sedziego.
Wiec z gaju
Wychodzila gromada niosaca krobeczki,
Koszyki, uwiazane koncami chusteczki,
Pelne grzybow; a panny w jednym reku niosly,
Jako wachlarz zwiniony, b o r o w i k rozrosly,
W drugim zwiazane razem, jakby polne kwiatki,
O p i e n k i i rozlicznej barwy s u r o j a d k i:
Wojski mial m u c h o m o r a. Z proznemi przychodzi
Rekami Telimena, z nia panicze mlodzi.
Goscie weszli w porzadku i staneli kolem.
Podkomorzy najwyzsze bral miejsce za stolem;
Z wieku mu i z urzedu ten zaszczyt nalezy.
Idac klanial sie starcom, damom i mlodziezy;
Obok stal Kwestarz; Sedzia tuz przy Bernardynie.
Bernardyn zmowil krotki pacierz po lacinie,
Podano w kolej wodke, zaczem wszyscy siedli
I cholodziec litewski milczkiem zwawo jedli.
Obiadowano ciszej, niz sie zwykle zdarza;
Nikt nie gadal pomimo wezwan gospodarza.
Strony biorace udzial w wielkiej o psow zwadzie
Myslily o jutrzejszej walce i zakladzie;
Mysl wielka zwykle usta do milczenia zmusza.
Telimena, mowiaca wciaz do Tadeusza,
Musiala ku Hrabiemu nieraz sie odwrocic,
Nawet na Asesora nieraz okiem rzucic:
Tak ptasznik patrzy w sidlo, kedy szczygly zwabia,
I razem w pastke wrobla. Tadeusz i Hrabia,
Obadwa radzi z siebie, obadwa szczesliwi,
Oba pelni nadziei, wiec nie gadatliwi.
Hrabia na kwiatek dumne opuszczal wejrzenie,
A Tadeusz ukradkiem spozieral w kieszenie,
Czy ow kluczyk nie uciekl; reka nawet chwytal
I krecil kartke, ktorej dotad nie przeczytal.
Sedzia Podkomorzemu wegrzyna, szampana
Dolewal, sluzyl pilnie, sciskal za kolana,
Ale do rozmawiania z nim nie mial ochoty
I widac, ze czul jakies tajemne klopoty.
Przemijaly w milczeniu talerze i dania;
Przerwal nareszcie nudny tok obiadowania
Gosc niespodziany, szybko wpadajac - gajowy;
Nie zwazal nawet, ze czas wlasnie obiadowy,
Podbiegl do Pana; widac z postawy i z miny,
Ze waznej i niezwyklej jest poslem nowiny.
Ku niemu oczy cale zwrocilo zebranie;
On, odetchnawszy nieco, rzekl: 'Niedzwiedz, Mospanie!'
Reszte wszyscy odgadli: ze zwierz z m a t e c z n i k a
Wyszedl, ze w Zaniemenska Puszcze sie przemyka,
Ze go trzeba wnet scigac, wszyscy wraz uznali,
Choc ani sie radzili, ani namyslali.
Spolna mysl widac bylo z ucietych wyrazow,
Z gestow zywych, z wydanych rozlicznych rozkazow,
Ktore, wychodzac tlumnie, razem z ust tak wielu,
Dazyly przeciez wszystkie do jednego celu.
'Na wies! - zawolal Sedzia - hej! konno, setnika!
Jutro na brzask oblawa, lecz na ochotnika;
Kto wystapi z oszczepem, temu z robocizny
Wytracic dwa szarwarki i piec dni panszczyzny'.
'W skok - krzyknal Podkomorzy - okulbaczyc siwa,
Dobiec w cwal do mojego dworu; wziac co zywo
Dwie pjawki, ktore w calej okolicy slyna:
Pies zowie sie Sprawnikiem, a suka Strapczyna;
Zakneblowac im pyski, zawiazac je w miechu
I przystawic je tutaj konno dla pospiechu'.
'Wanka!' - krzyknal na chlopca Asesor po rusku -
Tasak moj Sanguszowski pociagnac na brusku,
Wiesz, tasak, co od Ksiecia mialem w podarunku;
Pas opatrzyc, czy kula jest w kazdym ladunku'.
'Strzelby - krzykneli wszyscy - miec na pogotowiu!'
Asesor wolal ciagle: 'Olowiu, olowiu!
Forme do kul mam w torbie'. 'Do ksiedza plebana
Dac znac - dodal pan Sedzia - zeby jutro z rana
Msze mial w kaplicy lesnej; krociochna oferta
Za mysliwych, msza zwykla swietego Huberta'.
Po wydanych rozkazach nastalo milczenie;
Kazdy dumal i rzucal dokola wejrzenie,
Jak gdyby kogos szukal; z wolna wszystkich oczy
Sedziwa twarz Wojskiego ciagnie i jednoczy:
Znak to byl, ze szukaja na przyszla wyprawe
Wodza i ze Wojskiemu oddaja bulawe.
Wojski powstal, zrozumial towarzyszow wole
I uderzywszy reka powaznie po stole,
Pociagnal zlocistego z zanadrza lancuszka,
Na ktorym wisial gruby zegarek jak gruszka:
'Jutro - rzekl - pol do piatej przy lesnej kaplicy
Stawia sie bracia strzelcy, wiara oblawnicy'.
Rzekl i ruszyl od stolu, za nim szedl gajowy;
Oni obmyslic maja i urzadzic lowy.
Tak wodze gdy na jutro bitwe zapowiedza,
Zolnierze po obozie bron czyszcza i jedza
Lub na plaszczach i siodlach spia prozni klopotu,
A wodze wsrod cichego dumaja namiotu.
Przerwal sie obiad, dzien zszedl na kowaniu koni,
Karmieniu psow, zbieraniu i czyszczeniu broni;
U wieczerzy zaledwie kto przysiadl do stola;
Nawet strona Kusego z partyja Sokola