Przestala dawnym wielkim zatrudniac sie sporem:

Pobrawszy sie pod rece Rejent z Asesorem

Wyszukuja olowiu. Reszta, spracowana,

Szla spac wczesnie, azeby przebudzic sie z rana.

KSIEGA CZWARTA

DYPLOMATYKA I LOWY Tresc:

Zjawisko w papilotach budzi Tadeusza - Za pozne postrzezenie omylki - Karczma - Emisariusz - Zreczne uzycie tabakiery zwraca dyskusje na wlasciwa droge - Matecznik - Niedzwiedz- Niebezpieczenstwo Tadeusza i Hrabiego - Trzy strzaly - Spor Sagalasowki z Sanguszkowka, rozstrzygniony na strone jednorurki Horeszkowskiej - Bigos - Wojskiego powiesc o pojedynku Dowejki z Domejka, przerwana szczuciem kota - Koniec powiesci o Dowejce i Domejce.

Rowienniki litewskich wielkich kniaziow, drzewa

Bialowiezy, Switezi, Ponar, Kuszelewa!

Ktorych cien spadal niegdys na koronne glowy

Groznego Witenesa, wielkiego Mindowy

I Giedymina, kiedy na Ponarskiej gorze,

Przy ognisku mysliwskiem, na niedzwiedziej skorze

Lezal, sluchajac piesni madrego Lizdejki,

A Wiliji widokiem i szumem Wilejki

Ukolysany, marzyl o wilku zelaznym;

I zbudzony, za bogow rozkazem wyraznym

Zbudowal miasto Wilno, ktore w lasach siedzi

Jak wilk posrodku zubrow, dzikow i niedzwiedzi.

Z tego to miasta Wilna, jak z rzymskiej wilczycy,

Wyszedl Kiejstut i Olgierd, i Olgierdowicy,

Rownie mysliwi wielcy jak slawni rycerze,

Czyli wroga scigali, czyli dzikie zwierze.

Sen mysliwski nam odkryl tajnie przyszlych czasow,

Ze Litwie trzeba zawsze zelaza i lasow.

Knieje! do was ostatni przyjezdzal na lowy,

Ostatni krol, co nosil kolpak Witoldowy,

Ostatni z Jagiellonow wojownik szczesliwy

I ostatni na Litwie monarcha mysliwy.

Drzewa moje ojczyste! jesli Niebo zdarzy,

Bym wrocil was ogladac, przyjaciele starzy,

Czyli was znajde jeszcze? czy dotad zyjecie?

Wy, kolo ktorych niegdys pelzalem jak dziecie...

Czy zyje wielki Baublis, w ktorego ogromie

Wiekami wydrazonym, jakby w dobrym domie,

Dwunastu ludzi moglo wieczerzac za stolem?

Czy kwitnie gaj Mendoga pod farnym kosciolem?

I tam na Ukrainie, czy sie dotad wznosi

Przed Holowinskich domem, nad brzegami Rosi,

Lipa tak rozrosniona, ze pod jej cieniami

Stu mlodziencow, sto panien szlo w taniec parami?

Pomniki nasze! ilez co rok was pozera

Kupiecka lub rzadowa, moskiewska siekiera!

Nie zostawia przytulku ni lesnym spiewakom,

Ni wieszczom, ktorym cien wasz tak mily jak ptakom.

Wszak lipa czarnolaska, na glos Jana czula,

Tyle rymow natchnela! Wszak ow dab gadula

Kozackiemu wieszczowi tyle cudow spiewa!

Ja ilez wam winienem, o domowe drzewa!

Blahy strzelec, uchodzac szyderstw towarzyszy

Za chybiona zwierzyne, ilez w waszej ciszy

Upolowalem duman, gdy w dzikim ostepie

Zapomniawszy o lowach usiadlem na kepie,

A kolo mnie srebrzyl sie tu mech siwobrody,

Zlany granatem czarnej zgniecionej jagody,

A tam sie czerwienily wrzosiste pagorki,

Strojne w brusznice jakby w koralow paciorki.

Wokolo byla ciemnosc; galezie u gory

Wisialy jak zielone, geste, niskie chmury;

Wicher kedys nad sklepem szalal nieruchomym,

Jekiem, szumami, wyciem, loskotami, gromem:

Dziwny, odurzajacy halas! Mnie sie zdalo,

Ze tam nad glowa morze wiszace szalalo.

Na dole jak ruiny miast: tu wywrot debu

Wysterka z ziemi na ksztalt ogromnego zrebu;

Na nim oparte, jak scian i kolumn oblamy:

Tam galeziste klody, tu wpol zgnile tramy,

Ogrodzone parkanem traw. W srodek tarasu

Zajrzec straszno, tam siedza gospodarze lasu:

Dziki, niedzwiedzie, wilki; u wrot leza kosci

Na pol zgryzione jakichs nieostroznych gosci.

Czasem wymkna sie w gore przez trawy zielenie,

Jakby dwa wodotryski, dwa rogi jelenie

I mignie miedzy drzewa zwierz zoltawym pasem,

Jak promien, kiedy wpadlszy gasnie miedzy lasem.

I znowu cichosc w dole. Dzieciol na jedlinie

Stuka z lekka i dalej odlatuje, ginie,

Schowal sie, ale dziobem nie przestaje pukac,

Jak dziecko, gdy schowane wola, by go szukac.

Blizej siedzi wiewiorka, orzech w lapkach trzyma,

Gryzie go; zawiesila kitke nad oczyma,

Jak pioro nad szyszakiem u kirasyjera;

Chociaz tak osloniona, dokola spoziera;

Dostrzeglszy goscia, skacze gajow tanecznica

Z drzew na drzewa, miga sie jako blyskawica;

Na koniec w niewidzialny otwor pnia przepada,

Jak wracajaca w drzewo rodzime dryjada.

Znowu cicho.

Wtem galaz wstrzasla sie tracona

I pomiedzy jarzebin rozsunione grona

Krasniejsze od jarzebin zajasnialy lica:

To jagod lub orzechow zbieraczka, dziewica;

W krobeczce z prostej kory podaje zebrane

Brusnice swieze jako jej usta rumiane;

Obok mlodzieniec idzie, leszczyne nagina,

Chwyta w lot migajace orzechy dziewczyna.

Wtem uslyszeli odglos rogow i psow granie:

Zgaduja, ze sie ku nim zbliza polowanie,

I pomiedzy galezi gestwe, pelni trwogi,

Znikneli nagle z oczu jako lesne bogi.

W Soplicowie ruch wielki; lecz ni psow halasy,

Ani rzace rumaki, skrzypiace kolasy,

Ni odglos trab dajacych haslo polowania

Nie mogly Tadeusza wyciagnac z poslania;

Ubrany padlszy w lozko, spal jak bobak w norze.

Nikt z mlodziezy nie myslil szukac go po dworze;

Kazdy soba zajety spieszyl, gdzie kazano;

O towarzyszu sennym calkiem zapomniano.

On chrapal. Slonce w otwor, co srod okienicy

Wyrzniety byl w ksztalt serca, wpadlo do ciemnicy

Slupem ognistym, prosto sennemu na czolo;

On jeszcze chcial zadrzemac i krecil sie wkolo,

Chroniac sie blasku: nagle uslyszal stuknienie,

Przebudzil sie; wesole bylo przebudzenie.

Czul sie rzezwym jak ptaszek, z lekkoscia oddychal,

Czul sie szczesliwym, sam sie do siebie usmiechal:

Myslac o wszystkiem, co mu wczora sie zdarzylo,

Rumienil sie i wzdychal, i serce mu bilo.

Spojrzal w okno, o dziwy! w promieni przezroczu,

W owem sercu, blyszczalo dwoje jasnych oczu,

Szeroko otworzonych, jak zwykle wejrzenie,

Kiedy z jasnosci dziennej przedziera sie w cienie;

Ujrzal i mala raczke, niby wachlarz z boku

Nadstawiona ku sloncu dla ochrony wzroku;

Palce drobne, zwrocone na swiatlo rozowe,

Czerwienily sie na wskros jakby rubinowe;

Usta widzial ciekawe, roztulone nieco,

I zabki, co jak perly srod koralow swieca,

I lica, choc od slonca zaslaniane dlonia

Rozowa, same cale jak roze sie plonia.

Tadeusz spal pod oknem; sam ukryty w cieniu,

Lezac na wznak, cudnemu dziwil sie zjawieniu

I mial je tuz nad soba, ledwie nie na twarzy;

Nie wiedzial, czy to jawa, czyli mu sie marzy

Jedna z tych milych, jasnych twarzyczek dziecinnych,

Ktore pomnim widziane we snie lat niewinnych.

Twarzyczka schylila sie - ujrzal, drzac z bojazni

I radosci, niestety! ujrzal najwyrazniej,

Przypomnial, poznal wlos ow krotki, jasnozloty,

W drobne, jako snieg biale, zwity papiloty

Niby srebrzyste straczki, co od slonca

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату