mruza,

A Moskal jak nas trzymal, tak trzyma za szyje.

Pono nim slonce wnidzie, rosa oczy wyje'.

'Mospanie - rzekl Bernardyn - babska rzecz narzekac,

A zydowska rzecz rece zalozywszy czekac,

Nim kto w karczme zajedzie i do drzwi zapuka.

Z Napoleonem pobic Moskalow nie sztuka.

Juzci on Szwabom skore trzy razy wymlocil,

Brzydkie Prusactwo zdeptal. Anglikow wyrzucil

Het za morze, Moskalom zapewne wygodzi;

Ale co stad wyniknie, wie Asan Dobrodziej?

Oto szlachta litewska wtenczas na kon wsiedzie

I szable wezmie, kiedy bic sie z kim nie bedzie;

Napoleon, sam wszystkich pobiwszy, nareszcie

Powie: <<Obejde sie ja bez was, kto jestescie?>>

Wiec nie dosc goscia czekac, nie dosc i zaprosic,

Trzeba czeladke zebrac i stoly pownosic,

A przed uczta potrzeba dom oczyscic z smieci;

Oczyscic dom, powtarzam, oczyscic dom, dzieci!'

Nastapilo milczenie, potem glosy w tlumie:

'Jakze to dom oczyscic? Jak to Ksiadz rozumie?

Juzci my wszystko zrobim, na wszystko gotowi,

Tylko niech Ksiadz Dobrodziej jasniej sie wyslowi'.

Ksiadz pogladal za okno, przerwawszy rozmowe;

Ujrzal cos ciekawego, z okna wytknal glowe,

Po chwili rzekl powstajac: 'Dzis czasu nie mamy,

Potem o tem obszerniej z soba pogadamy;

Jutro bede dla sprawy w powiatowem miescie

I do Waszmosciow z drogi zajade po kwescie'.

'Niech tez do Niehrymowa Ksiadz na nocleg zdazy -

Rzekl Ekonom - rad bedzie Ksiedzu pan Chorazy;

Wszakze na Litwie stare powiada przyslowie:

Szczesliwy czlowiek, jako kwestarz w Niehrymowie!'

'I do nas - rzekl Zubkowski - wstap, jezeli laska;

Znajdzie sie tam polsztuczek plotna, masla faska,

Baran lub krowka; wspomnij, Ksieze, na te slowa:

Szczesliwy czlowiek, trafil jak ksiadz do Zubkowa'.

'I do nas' - rzekl Skoluba. - 'Do nas' - Terajewicz,

'Zaden bernardyn glodny nie wyszedl z Pucewicz'.

Tak cala szlachta prosba i obietnicami

Przeprowadzala ksiedza; on juz byl za drzwiami.

On juz pierwej przez okno ujrzal Tadeusza,

Ktory lecial goscincem w cwal, bez kapelusza,

Z glowa schylona, bladem, posepnem obliczem,

A konia ustawicznie bodl i kropil biczem.

Ten widok bardzo ksiedza Bernardyna zmieszal,

Wiec za mlodziencem kroki szybkiemi pospieszal

Do wielkiej puszczy, ktora, jako oko siega,

Czernila sie na calym brzegu widnokrega.

Ktoz zbadal puszcz litewskich przepastne krainy

Az do samego srodka, do jadra gestwiny?

Rybak ledwie u brzegow nawiedza dno morza;

Mysliwiec krazy kolo puszcz litewskich loza,

Zna je ledwie po wierzchu, ich postac, ich lice,

Lecz obce mu ich wnetrzne serca tajemnice;

Wiesc tylko albo bajka wie, co sie w nich dzieje.

Bo gdybys przeszedl bory i podszyte knieje,

Trafisz w glebi na wielki wal pniow, klod, korzeni,

Obronny trzesawica, tysiacem strumieni

I siecia zielsk zaroslych, i kopcami mrowisk,

Gniazdami os, szerszeniow, klebami wezowisk.

Gdybys i te zapory zmogl nadludzkiem mestwem,

Dalej spotkac sie z wiekszem masz niebezpieczenstwem:

Dalej co krok czyhaja, niby wilcze doly,

Male jeziorka trawa zarosle na poly,

Tak glebokie, ze ludzie dna ich nie dosledza

(Wielkie jest podobienstwo, ze diably tam siedza).

Woda tych studni sklni sie, plamista rdza krwawa.

A z wnetrza ciagle dymi, zionac won plugawa,

Od ktorej drzewa wkolo traca lisc i kore;

Lyse, skarlowaciale, robaczliwe, chore,

Pochyliwszy konary mchem koltunowate

I pnie garbiac brzydkiemi grzybami brodate,

Siedza wokolo wody jak czarownic kupa

Grzejaca sie nad kotlem, w ktorym warza trupa.

Za temi jeziorkami juz nie tylko krokiem,

Ale daremnie nawet zapuszczac sie okiem,

Bo tam juz wszystko mglistym zakryte oblokiem,

Co sie wiecznie ze trzeskich oparzelisk wznosi.

A za ta mgla na koniec (jak wiesc gminna glosi)

Ciagnie sie bardzo piekna, zyzna okolica:

Glowna krolestwa zwierzat i roslin stolica.

W niej sa zlozone wszystkich drzew i ziol nasiona,

Z ktorych sie rozrastaja na swiat ich plemiona;

W niej, jak w arce Noego, z wszelkich zwierzat rodu

Jedna przynajmniej para chowa sie dla plodu.

W samym srodku (jak slychac) maja swoje dwory:

Dawny Tur, Zubr i Niedzwiedz, puszcz imperatory.

Okolo nich na drzewach gniezdzi sie Rys bystry

I zarloczny Rosomak, jak czujne ministry;

Dalej zas, jak podwladni szlachetni wasale,

Mieszkaja Dziki, Wilki i Losie rogale.

Nad glowami Sokoly i Orlowie dzicy,

Zyjacy z panskich stolow dworscy zausznicy.

Te pary zwierzat glowne i patryjarchalne,

Ukryte w jadrze puszczy, swiatu niewidzialne,

Dzieci swe sla dla osad za granice lasu,

A sami we stolicy uzywaja wczasu;

Nie gina nigdy bronia sieczna ani palna,

Lecz starzy umieraja smiercia naturalna.

Maja tez i swoj smetarz, kedy bliscy smierci,

Ptaki skladaja piora, czworonogi sierci.

Niedzwiedz, gdy zjadlszy zeby, strawy nie przezuwa,

Jelen zgrzybialy, gdy juz ledwie nogi suwa,

Zajac sedziwy, gdy mu juz krew w zylach krzepnie,

Kruk, gdy juz posiwieje, sokol, gdy oslepnie,

Orzel, gdy mu dziob stary tak sie w kablak skrzywi,

Ze zamkniety na wieki juz gardla nie zywi,

Ida na smetarz. Nawet mniejszy zwierz, raniony

Lub chory, biezy umrzec w swe ojczyste strony.

Stad to w miejscach dostepnych, kedy czlowiek gosci,

Nie znajduja sie nigdy martwych zwierzat kosci.

Slychac, ze tam w stolicy, miedzy zwierzetami

Dobre sa obyczaje, bo rzadza sie sami;

Jeszcze cywilizacja ludzka nie popsuci,

Nie znaja praw wlasnosci, ktora swiat nasz kloci,

Nie znaja pojedynkow ni wojennej sztuki.

Jak ojce zyly w raju, tak dzis zyja wnuki,

Dzikie i swojskie razem, w milosci i zgodzie,

Nigdy jeden drugiego nie kasa ni bodzie.

Nawet gdyby tam czlowiek wpadl, chociaz niezbrojny,

Toby srodkiem bestyi przechodzil spokojny;

One by nan patrzyly tym wzrokiem zdziwienia,

Jakim w owym ostatnim, szostym dniu stworzenia

Ojce ich pierwsze, co sie w ogrojcu gniezdzily,

Patrzyly na Adama, nim sie z nim sklocily.

Szczesciem, czlowiek nie zbladzi do tego ostepu,

Bo Trud i Trwoga, i Smierc bronia mu przystepu.

Czasem tylko w pogoni zaciekle ogary,

Wpadlszy niebacznie miedzy bagna, mchy i jary,

Wnetrznej ich okropnosci razone widokiem,

Uciekaja skowyczac, z oblakanym wzrokiem;

I dlugo potem, reka pana juz glaskane,

Drza jeszcze u nog jego, strachem opetane.

Te puszcz stoleczne, ludziom nie znane tajniki

W jezyku swoim strzelcy zowia: m a t e c z n i k i.

Glupi niedzwiedziu! gdybys w mateczniku siedzial,

Nigdy by sie o tobie Wojski nie dowiedzial;

Ale czyli pasieki zwabila cie wonnosc,

Czy uczules do owsa dojrzalego sklonnosc,

Wyszedles na brzeg puszczy, gdzie sie las przerzedzil,

I tam zaraz lesniczy bytnosc twa wysledzil,

I zaraz obsaczniki, chytre naslal szpiegi,

By poznac, gdzie popasasz i gdzie masz noclegi;

Teraz Wojski z oblawa, juz od matecznika

Postawiwszy szeregi, odwrot ci zamyka.

Tadeusz sie dowiedzial, ze niemalo czasu

Juz przeszlo, jak ogary wpadly w otchlan lasu.

Cicho - prozno mysliwi natezaja ucha;

Prozno, jak najciekawszej mowy, kazdy slucha

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату