/>

Milczenia, dlugo w miejscu nieruchomy czeka;

Tylko muzyka puszczy gra do nich z daleka.

Psy nurtuja po puszczy jak pod morzem nurki,

A strzelcy obrociwszy do lasu dworurki,

Patrza Wojskiego: uklakl, ziemie uchem pyta;

Jako w twarzy lekarza wzrok przyjaciol czyta

Wyrok zycia lub zgonu milej im osoby,

Tak strzelcy, ufni w sztuki Wojskiego sposoby,

Topili w nim spojrzenia nadziei i trwogi.

'Jest! jest!' - wyrzekl polglosem, zerwal sie na nogi.

On slyszal! Oni jeszcze sluchali - nareszcie

Slysza: jeden pies wrzasnal, potem dwa, dwadziescie,

Wszystkie razem ogary rozpierzchniona zgraja

Dolawiaja sie, wrzeszcza, wpadli na trop, graja,

Ujadaja: juz nie jest to powolne granie

Psow goniacych zajaca, lisa albo lanie,

Lecz wciaz wrzask krotki, czesty, ucinany, zjadly;

To nie na slad daleki ogary napadly,

Na oko gonia - nagle ustal krzyk pogoni,

Doszli zwierza; wrzask znowu, skowyt; zwierz sie broni

I zapewne kaleczy: srod ogarow grania

Slychac coraz to czesciej jek psiego konania.

Strzelcy stali i kazdy ze strzelba gotowa

Wygial sie jak luk naprzod, z wcisniona w las glowa.

Nie moga dluzej czekac! Juz ze stanowiska

Jeden za drugim zmyka i w puszcze sie wciska;

Chca pierwsi spotkac zwierza; choc Wojski ostrzegal,

Choc Wojski stanowiska na koniu obiegal,

Krzyczac, ze czy kto prostym chlopem, czy paniczem,

Jezeli z miejsca zejdzie, dostanie w grzbiet smyczem,

Nie bylo rady! Wszyscy pomimo zakazu

W las pobiegli. Trzy strzelby huknely od razu;

Potem wciaz kanonada, az glosniej nad strzaly

Ryknal niedzwiedz i echem napelnil las caly.

Ryk okropny! bolesci, wscieklosci, rozpaczy;

Za nim wrzask psow, krzyk strzelcow, traby dojezdzaczy

Grzmialy ze srodka puszczy; strzelcy - ci w las spiesza,

Tamci kurki odwodza, a wszyscy sie ciesza,

Jeden Wojski w zalosci, krzyczy, ze chybiono.

Strzelcy i oblawnicy poszli jedna strona

Na przelaj zwierza, miedzy ostepem i puszcza;

A niedzwiedz, odstraszony psow i ludzi tluszcza,

Zwrocil sie nazad w miejsca mniej pilnie strzezone

Ku polom, skad juz zeszly strzelcy rozstawione,

Gdzie tylko pozostali z mnogich lowczych szykow

Wojski, Tadeusz, Hrabia, z kilka oblawnikow.

Tu las byl rzadszy; slychac z glebi ryk, trzask lomu,

Az z gestwy, jak z chmur, wypadl niedzwiedz na ksztalt gromu;

Wkolo psy gonia, strasza, rwa; on wstal na nogi

Tylne i spojrzal wkolo, rykiem straszac wrogi,

I przedniemi lapami to drzewa korzenie,

To pniaki osmalone, to wrosle kamienie

Rwal, walac w psow i w ludzi; az wylamal drzewo,

Krecac nim jak maczuga na prawo, na lewo,

Runal wprost na ostatnich straznikow oblawy:

Hrabie i Tadeusza.

Oni bez obawy

Stoja w kroku, na zwierza wytkneli flint rury

Jako dwa konduktory w lono ciemnej chmury;

Az oba jednym razem pociagneli kurki

(Niedoswiadczeni!), razem zagrzmialy dworurki;

Chybili. Niedzwiedz skoczyl, oni tuz utkwiony

Oszczep jeden chwycili czterema ramiony.

Wydzierali go sobie; spojrza, az tu z pyska

Wielkiego, czerwonego dwa rzedy klow blyska

I lapa z pazurami juz sie na lby spuszcza;

Pobledli, w tyl skoczyli, i gdzie rzadnie puszcza,

Zmykali; zwierz za nimi wspial sie, juz pazury

Zahaczal, chybil, podbiegl, wspial sie znow do gory

I czarna lapa siegal Hrabiego wlos plowy.

Zdarlby mu czaszke z mozgow jak kapelusz z glowy,

Gdy Asesor z Rejentem wyskoczyli z bokow,

A Gerwazy biegl z przodu o jakie sto krokow,

Z nim Robak, choc bez strzelby - i trzej w jednej chwili

Jak gdyby na komende razem wystrzelili.

Niedzwiedz wyskoczyl w gore jak kot przed chartami

I glowa na dol runal, i czterma lapami

Przewrociwszy sie mlyncem, cielska krwawe brzemie

Walac tuz pod Hrabiego, zbil go z nog na ziemie.

Jeszcze ryczal, chcial jeszcze powstac, gdy nan wsiadly

Rozjuszona Strapczyna i Sprawnik zajadly.

Natenczas Wojski chwycil na tasmie przypiety

Swoj rog bawoli, dlugi, cetkowany, krety

Jak waz boa, oburacz do ust go przycisnal,

Wzdal policzki jak banie, w oczach krwia zablysnal,

Zasunal wpol powieki, wciagnal w glab pol brzucha

I do pluc wyslal z niego caly zapas ducha.

I zagral: rog jak wicher niewstrzymanym dechem

Niesie w puszcze muzyke i podwaja echem.

Umilkli strzelce, stali szczwacze zadziwieni

Moca, czystoscia, dziwna harmonija pieni.

Starzec caly kunszt, ktorym niegdys w lasach slynal,

Jeszcze raz przed uszami mysliwcow rozwinal;

Napelnil wnet, ozywil knieje i dabrowy,

Jakby psiarnie w nie wpuscil i rozpoczal lowy.

Bo w graniu byla lowow historyja krotka:

Zrazu odzew dzwieczacy, rzeski - to pobudka;

Potem jeki po jekach skomla - to psow granie;

A gdzieniegdzie ton twardszy jak grzmot - to strzelanie.

Tu przerwal, lecz rog trzymal; wszystkim sie zdawalo,

Ze Wojski wciaz gra jeszcze, a to echo gralo.

Zadal znowu; myslilbys, ze rog ksztalty zmienial

I ze w ustach Wojskiego to grubial, to cienial,

Udajac glosy zwierzat: to raz w wilcza szyje

Przeciagajac sie, dlugo, przerazliwie wyje;

Znowu, jakby w niedzwiedzie rozwarlszy sie garlo,

Ryknal; potem beczenie zubra wiatr rozdarlo.

Tu przerwal, lecz rog trzymal; wszystkim sie zdawalo,

Ze Wojski wciaz gra jeszcze, a to echo gralo.

Wysluchawszy rogowej arcydzielo sztuki,

Powtarzaly je deby debom, bukom buki.

Dmie znowu: jakby w rogu byly setne rogi,

Slychac zmieszane wrzaski szczwania, gniewu, trwogi,

Strzelcow, psiarni i zwierzat; az Wojski do gory

Podniosl rog, i tryumfu hymn uderzyl w chmury.

Tu przerwal, lecz rog trzymal; wszystkim sie zdawalo,

Ze Wojski wciaz gra jeszcze, a to echo gralo.

Ile drzew, tyle rogow znalazlo sie w boru,

Jedne drugim piesn niosa jak z choru do choru.

I szla muzyka coraz szersza, coraz dalsza,

Coraz cichsza i coraz czystsza, doskonalsza,

Az znikla gdzies daleko, gdzies na niebios progu!

Wojski obiedwie rece odjawszy od rogu

Rozkrzyzowal; rog opadl, na pasie rzemiennym

Chwial sie. Wojski z obliczem nabrzmialem, promiennem,

Z oczyma wzniesionemi, stal jakby natchniony,

Lowiac uchem ostatnie znikajace tony.

A tymczasem zagrzmialo tysiace oklaskow,

Tysiace powinszowan i wiwatnych wrzaskow.

Uciszono sie z wolna i oczy gawiedzi

Zwrocily sie na wielki, swiezy trup niedzwiedzi:

Lezal krwia opryskany, kulami przeszyty,

Piersiami w geszcze trawy wplatany i wbity,

Rozprzestrzenil szeroko przednie krzyzem lapy,

Dyszal jeszcze, wylewal strumien krwi przez chrapy,

Otwieral jeszcze oczy, lecz glowy nie ruszy;

Pjawki Podkomorzego dzierza go pod uszy,

Z lewej strony Strapczyna, a z prawej zawisal

Sprawnik i duszac gardziel, krew czarna wysysal.

Zaczem Wojski rozkazal kij zelazny wlozyc

Psom miedzy zeby i tak paszczeki roztworzyc.

Kolbami przewrocono na wznak zwierza zwloki

I znow trzykrotny wiwat uderzyl w obloki.

'A co? - krzyknal Asesor, krecac strzelby rura -

A co, fuzyjka moja? Gora nasi, gora!

A co, fuzyjka moja? Niewielka ptaszyna,

A jak sie popisala? To jej nie nowina.

Nie pusci ona na wiatr zadnego ladunku,

Od ksiazecia Sanguszki mam ja w podarunku'.

Вы читаете Pan Tadeusz
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату