Na jego ustach igral usmieszek bardziej jeszcze dwuznaczny, niz ten znany zmalowidla Leonarda. Ale czy to byl usmiech, czy moze tylko gra cieni? Wystarczylo spojrzec pod innym katem, a znikal zastapiony nadludzkim spokojem, wywyzszeniem wszelkiej rzeczy… Morgan nie mogl oderwac oczu od posazka i dopiero warkot drukarki przywolal go do rzeczywistosci. O ile to byla rzeczywistosc…

— Pomyslalem, ze moze pan zapragnac pamiatki — powiedzial Mahanayake Thero.

Morgan przyjal arkusz i zauwazyl ze zdumieniem, ze trzyma nie zwykly papier do drukarki, ale odbitke archiwalnego dokumentu sporzadzona na grubej karcie z surowca, ktorego nie stosowano od wiekow. Nie potrafil odczytac ani slowa procz numeru w dolnym lewym rogu, poznawal jednak kwiatopodobny alfabet stosowany na Taprobane.

— Dziekuje — powiedzial silac sie na ironie. — Coz to jest? — Domyslal sie, ze musi to byc jakis akt prawny, te bowiem podobne byty wszedzie, niezaleznie od czasu i jezyka. — Kopia ugody podpisanej miedzy krolem Ravindra a Maha Sangha datowana na dzien swieta Vesak w roku 854 waszego kalendarza. Ustala na wiecznosc wlasnosc ziemi swiatynnej. Nawet najezdzcy uznawali prawna moc tego dokumentu.

— Zapewne Kaledonczycy i Holendrzy. Iberowie mieli inne zdanie.

Jesli Mahanayake Thero poczul sie zaskoczony przygotowaniem Morgana, to nawet powieka mu nie drgnela.

— Oni prawie wcale nie zwracali uwagi na takie sprawy jak praworzadnosc, szczegolnie gdy rzecz tyczyla innych religii. Mam nadzieje, ze nie jest pan wyznawca ich filozofii.

Morgan zmusil sie do usmiechu.

— W zadnym przypadku — odparl, ale zaraz zastanowil sie, jak wlasciwie wytyczyc tu sensowna granice. Gdy na jednej szali stawaly interesy wielkich instytucji, zwyczajowe poczucie moralnosci z reguly spychano na dalszy plan. A ta sprawa zajma sie juz niebawem najlepsze prawnicze umysly Ziemi, tak ludzkie jak elektroniczne. Jesli nie zdolaja znalezc stosownych rozwiazan, moze dojsc do nader niemilej sytuacji, ktora jego, Morgana, wykreuje nie na bohatera, ale na lotra.

— Skoro juz poruszyl pan sprawe traktatu z roku 854, to niech mi bedzie wolno przypomniec, ze odnosi sie on wylacznie do terenu w obrebie murow swiatyni.

— Owszem. Jednakze swiatynia zajmuje caly szczyt gory.

— Tereny wokol murow wam nie podlegaja.

— Mamy takie same prawa, jak kazdy wlasciciel posesji. W przypadku uciazliwego sasiedztwa mozemy sie odwolac do sadu. Sprawa nie pojawia sie po raz pierwszy.

— Wiem. Przedtem chodzilo o kolejke linowa. Maha Thero usmiechnal sie blado.

— Widze, ze dobrze sie pan przygotowal. Owszem, bylismy zdecydowanie przeciwni jej budowie i to z szeregu powodow, chociaz teraz musze przyznac, ze wiele jej zawdzieczamy. — Zamyslil sie na chwile. — Bylo troche problemow, ale nauczylismy sie nie przeszkadzac sobie wzajemnie. Zwykli turysci i ciekawscy poprzestaja na odwiedzeniu platformy widokowej, tylko prawdziwi pielgrzymi wchodza na szczyt i tych witamy niezmiennie serdecznie. — Zatem moze da sie osiagnac zgode. Kilkaset metrow nie zrobi roznicy. Mozemy zostawic wierzcholek w spokoju i wyciac nowa polke, podobnie jak zrobiono podczas budowy stacji kolejki linowej.

Zapadla cisza i Morgan poczul sie nieswojo. Nie mial zludzen i spodziewal sie, ze obaj mnisi poznaja szybko absurdalnosc tej propozycji, ale poniewaz rozmowa byla dokumentowana, musial rzecz wypowiedziec.

— Ma pan osobliwe poczucie humoru, doktorze Morgan — odezwal sie w koncu Mahanayake Thero. — A co stanie sie wowczas z atmosfera panujaca na tej gorze, gdzie od trzech tysiecy lat szukamy samotnosci? Co z niej zostanie, gdy wzniesiecie to monstrualne urzadzenie? Czy oczekuje pan, ze lekka reka machniemy na uczucia milionow wiernych pielgrzymujacych do swietego miejsca, czesto kosztem zdrowia a nawet zycia?

— Rozumiem wasze wahania — odparl Morgan (czy na pewno?, zastanowil sie). — Zrobimy, rzecz jasna, co w naszej mocy, aby zminimalizowac wszelkie niedogodnosci. Maszyneria zostanie zamontowana we wnetrzu gory. Na zewnatrz bedzie widac tylko sam wyciag, a i to jedynie z bliska. Sylwetka gory praktycznie wcale sie nie zmieni. Nawet slynny cien, ktory dopiero co podziwialem, pozostanie nie tkniety.

Mahanayake Thero obrocil sie do sekretarza, jakby szukajac potwierdzenia tych slow. Czcigodny Parakarma spojrzal wprost na Morgana.

— A halas?

Cholera, pomyslal Morgan, to najslabszy punkt. Ladunki beda wystrzeliwane z gory z szybkoscia wieluset kilometrow na godzine. Im wiekszy ped nada im sie na Ziemi, tym mniejsze naprezenia powstana w calej zawieszonej strukturze. Oczywiscie, pasazerowie beda poddawani przeciazeniu rownemu gora polowie G, ale i tak bedzie to szybkosc bliska barierze dzwieku.

— Bedzie troche halasu spowodowanego tarciem powietrza — przyznal inzynier — ale o wiele mniej niz w poblizu ruchliwego lotniska.

— To bardzo pocieszajace — mruknal Mahanayake Thero. Morgan byl przekonany, ze mnich powiedzial to z sarkazmem, chociaz w jego glosie nie zabrzmial ani cien ironii. Kaplan albo potrafil zachowac olimpijski zgola spokoj, albo sprawdzal granice wytrzymalosci goscia. Mlodszy mnich jednak nie kryl rozdraznienia.

— Od lat skladamy protesty wobec zgielku czynionego przez wracajace na Ziemie statki kosmiczne. Zaklocaja nasz spokoj. A teraz pan chce zbudowac nam generator fal uderzeniowych tuz… za kuchennymi drzwiami.

— Na tej wysokosci nie ma mowy o przekraczaniu bariery dzwieku — odparl zdecydowanie Morgan. — Poza tym struktura wiezy zaabsorbuje wiekszosc energii i stlumi odglosy. W rzeczy samej — dodal, znajdujac wreszcie jakis solidny punkt oparcia — na dluzsza mete wyeliminujemy gromy towarzyszace przekraczaniu bariery dzwieku przez rakiety. Gora stanie sie cichszym miejscem.

— Rozumiem. Zamiast huku od czasu do czasu, bedziemy tu mieli nieustanny lomot.

Nie, z tym typem nijak sie nie dogadam, pomyslal Morgan. A sadzilem, ze to Mahanayake Thero bedzie stwarzal najwiecej trudnosci…

A moze… Czasem dobrze jest w takiej sytuacji zmienic nagle temat rozmowy na mozliwie odlegly.

— Czy nasze dzialania nie maja jednak ze soba wiele wspolnego? — spytal, wkraczajac niesmialo na poletko teologii. — Mozemy miec odmienne cele, ale dazymy w zasadzie ku temu samemu. Moja nadzieja jest jedynie stworzyc przedluzenie waszych schodow do nieba. Jesli wolno mi powiedziec, zamierzam zbudowac schody do niebios.

Czcigodnego Parakarme zatkalo na taka zuchwalosc. Zanim przyszedl do siebie, glos zabral jego przelozony.

— Interesujaca koncepcja, ale nasi filozofowie nie wyrazaja wiary w zadne niebiosa. Zbawienie mozna uzyskac tylko w tym swiecie. Czasem dziwi mnie, jak bardzo boicie sie go opuscic. Czy zna pan opowiesc o Wiezy Babel?

— Niespecjalnie.

— Proponuje, by zajrzal pan do starej Biblii chrzescijan, Genesis, 11. To tez byl taki projekt inzynierski, ktory mial siegnac niebios. Spelzl na niczym, a to za sprawa problemow z porozumieniem.

— Zapewne czeka nas wiele problemow, ale nie sadze, aby akurat takie. Spojrzawszy jednak na czcigodnego Parakarme, Morgan zwatpil w wypowiedziane dopiero co slowa. Najpierw trzeba bylo znalezc sposob porozumienia miedzy dwoma istotami bardziej odmiennymi, niz homo sapiens a Gwiezdny Szybowiec. Mowili wprawdzie tym samym jezykiem, ale o zupelnie roznych sprawach.

— Czy moge spytac — odezwal sie niezmiennie uprzejmy Mahanayake — jaki wynik przyniosly pana rozmowy z urzednikami od parkow i lasow?

— Sa ze wszech miar sklonni do wspolpracy.

— To mnie nie dziwi. Cierpia na wieczne niedoinwestowanie i maja nadzieje, ze to wzmocni ich budzet. Kolejka linowa jest dla nich maszynka do robienia pieniedzy, zatem po takim przedsiewzieciu oczekuja zapewne o wiele wiecej.

— I nie zawioda sie. Przyjeli do wiadomosci, ze nie stworzy to zadnego zagrozenia dla srodowiska naturalnego.

— A przypuscmy, ze cala rzecz runie? Morgan spojrzal czcigodnemu prosto w oczy.

— Nie runie — powiedzial jak ktos calkowicie pewny swoich racji. Jak ktos, kto spia) teczowym mostem

Вы читаете Fontanny raju
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату