— TU ALARM CZUJNIKA WIENCOWEGO. WZYWAM KAZDEGO KTOKOLWIEK MNIE SLYSZY. TU ALARM CZUJNIKA WIENCOWEGO. KTOKOLWIEK…
— Chyba wiesz, jak to dziala — powiedzial doktor, wylaczajac wyjca. — Oczywiscie caly tekst moze zostac przeprogramowany, zaleznie od osoby. Moze tez zmienic glos, na przyklad na glos jakiejs znanej osobistosci. — To bardzo mile. Kiedy bedziesz mial jedno takie dla mnie?
— Moze za trzy dni. A, jeszcze jedno. Te zestawy, ktore nosi sie na piersi, bywaja przydatne i w innych sytuacjach.
— Jakich niby?
— Jeden z moich pacjentow jest wzietym tenisista. Mowi, ze ile razy rozpina koszule na korcie, to widok malego czerwonego pudelka przymocowanego do piersi kompletnie rozprasza przeciwnika…
34. Zawrot glowy
Byl kiedys taki czas, ze powinnoscia kazdego cywilizowanego czlowieka, czasem bagatelizowana, czasem nader istotna, bylo nieustanne aktualizowanie swoich danych we wszystkich kartotekach. Ostatecznie wprowadzenie kodow uniwersalnych uczynilo takie zabiegi niepotrzebnymi, jako ze kazdy czlowiek otrzymywal ten sam numer na cale zycie i mozna go bylo zawsze bez trudu w kilka sekund zlokalizowac. Nawet jesli ktos nie znal numeru osoby poszukiwanej, program wyszukujacy potrzebowal tylko kilku danych, jak data urodzenia, zawod i jeszcze paru, by delikwenta wytropic (chociaz i tak nadal bywaly problemy z nazwiskami takimi jak Smith, Singh czy Mohammed…). Rozwoj swiatowej sieci informatycznej zmienil jeszcze jedno. Gdy chcialo sie przyjaciolom czy krewnym przesylac co roku zyczenia, wystarczalo zaprogramowac rzecz w domowym komputerze, a ten pilnowal tego przez cale lata. We wlasciwym dniu stosowne zyczenia trafialy do odpowiedniej osoby (o ile, rzecz jasna, nie popelniono jakiegos oczywistego bledu w programowaniu, a to zdarzalo sie dosc czesto). Nawet wtedy jednak, gdy adresat dokladnie wiedzial, iz widniejace na ekranie cieple slowa zawdziecza psikusowi elektroniki, bowiem ludzki nadawca od lat sie nie odzywal, to i tak zwykle kazdemu bylo milo.
Wszelako te same nowinki techniczne, ktore wyeliminowaly jedne obowiazki, stworzyly nowe powinnosci, ktorych przod — kowie nie znali. Jedna z nich, byc moze najwazniejsza, byl tak zwany Osobisty Profil Zainteresowan.
Wiekszosc ludzi uaktualniala liste OPZ w dzien Nowego Roku, inni w urodziny. Lista Morgana zawierala piecdziesiat hasel, ale i tak slyszal o ludziach, ktorzy wpisywali z setke punktow. Chyba musieli potem spedzac cale godziny, probujac uporac sie z naplywajacym potokiem informacji, az w koncu upodabniali sie do tych niepoprawnych maniakow, ktorzy z calym przekonaniem umieszczali wciaz w swoich komputerach hasla typu:
No i, rzecz jasna:
Egotyzm czy wymogi profesji sprawialy zwykle, ze pierwszym haslem na kazdej liscie bylo imie i nazwisko jej autora i subskrybenta informacji. Morgan nie byl pod tym wzgledem wyjatkiem, ale ciag dalszy byl nieco mniej standardowy:
Hasla te pokrywaly sie w zasadzie z terminologia stosowana przez media i gwarantowaly przechwycenie przynajmniej dziewiecdziesieciu procent informacji dotyczacych projektu. W wiekszosci byly to teksty tak trywialne, ze nie bylo sensu w ogole ich czytac, tym latwiej jednak bylo wylowic material naprawde interesujacy. Przecierajac jeszcze oczy i chowajac lozko do sciany skromnego apartamentu, Morgan zauwazyl migajace swiatelko „przegladu prasy” na konsoli komputera. Wcisnal jednoczesnie dwa przyciski, jeden opatrzony napisem KAWA, drugi z napisem ODCZYT.
ZESTRZELENIE WIEZY ORBITALNEJ
glosil naglowek.
— Odtwarzac dalej? — spytal komputer.
— Jasne — mruknal Morgan, trzezwiejac blyskawicznie.
W ciagu nastepnych kilku sekund, kiedy czytal tekst, jego nastroj zmienil sie z niedowierzania w oburzenie, a potem w niepokoj. Przeslal caly naboj Warrenowi Kingsleyowi z dopiskiem: „Oddzwon, gdy tylko bedziesz mogl”, wylaczyl maszynke, i wciaz jeszcze wzburzony zasiadl do sniadania.
Oblicze Kingsleya pojawilo sie na ekranie niecale piec minut pozniej.
— Coz, Van — powiedzial z ironiczna rezygnacja — winnismy i tak uwazac sie za szczesciarzy. Potrzebowal az pieciu lat, by znalezc cos na nas.
— Alez to najwieksza niedorzecznosc, jaka kiedykolwiek slyszalem! Zignorujemy go chyba? Jesli odpowiemy, tylko przysporzymy mu popularnosci. A tego wlasnie pragnie.
Kingsley przytaknal.
— Chyba najlepiej bedzie milczec. Przynajmniej na razie. Nasza reakcja powinna nastapic pozniej i byc nieproporcjonalnie gwaltowna wobec zarzutow. Przy okazji zdobedziemy kilka punktow.
— O czym myslisz?
Kingsley spowaznial nagle i jakby nieco sie speszyl.
— To kwestia nie tylko inzynierii, ale takze i psychologii. Przemysl to sobie. Zobaczymy sie w biurze.
Obraz zniknal. Morgan uspokoil sie juz znacznie. Przywykl do krytyki i wiedzial, jak sobie z tym radzic, czasem nawet bawila go walka na argumenty, pod warunkiem ze byly to argumenty merytoryczne. Rzadko przegrywal w takim pojedynku, a i wtedy nie wpadal w desperacje. Jednak Donald Duck nie byl normalnym przeciwnikiem. Donald Duck bylo pseudonimem, ale doktor Donald Bicker-staff zdradzal pewne podobienstwo do tej mitycznej postaci z dwudziestowiecznych kreskowek. Z Kaczorem Donaldem laczyla go przede wszystkim podobnie zarliwa sklonnosc do negacji wszelkiej rzeczy. Jego stopien naukowy (zdobyty legalnie, chociaz bez fanfar) dotyczyl czystej matematyki. Glownymi atutami doktora byly glos i niezachwiana wiara w slusznosc wszystkich sadow, ktore ochoczo ferowal. Specjalizowal sie w robieniu dobrego wrazenia, przy swietym