przekonaniu, ze zna sie absolutnie na wszystkim. W swej wlasnej dziedzinie byl rzeczywiscie dobry, Morgan z przyjemnoscia wspominal jego wyklady w Royal Institution. Niemal tydzien wystarczyl, aby inzynier bliski byl zrozumienia szczegolnych wlasnosci liczb ponadskonczonych…

Niestety, Bickerstaff nie uznawal zadnych ograniczen. Mial wprawdzie szerokie grono wielbicieli, lowiacych kazde jego slowo, jednak krag krytykow byl o wiele szerszy. W dawnych czasach nazwano by go zapewne „naukowcem” lub „pop-naukowcem”. Lepiej wychowani krytycy twierdzili jedynie, ze oto mamy przyklad doktora, ktory otrzymal wyksztalcenie przerastajace znacznie jego inteligencje i zdolnosc pojmowania, inni nie bawili sie w Wersal i wprost nazywali go idiota. Jaka szkoda, pomyslal Morgan, ze nie da sie zamknac tego typa w jednym pokoju z Goldbergiem/Parakarma, moze wowczas unicestwiliby sie nawzajem jak elektron i pozytron, geniusz jednego kontra fundamentalistyczna glupota drugiego winny dac zero. Byla to ta sama niewzruszona i odporna na wszystko glupota, wobec ktorej, jak lamentowal niegdys Goethe, nawet bogowie pozostawali bezradni, nie mogac glupcow zadowolic. Poniewaz jednak obecnie nie bylo pod reka zadnego boga, Morgan mial swiadomosc, ze przyjdzie mu stawic czolo imbecylowi osobiscie. Owszem, mial lepsze rzeczy do roboty, ale liczyl na ostateczny komiczny efekt, ktory powinien uwolnic go od maniaka. Znalazl tez pewien inspirujacy precedens.

Na scianie zajmowanego akurat pokoju hotelowego (czwartego juz „tymczasowego domu” od prawie dekady) powiesil kilka obrazkow. Najciekawszy z nich byl fotografia tak wyblakla, iz niektorzy nie dowierzali, ze przedstawia ona prawdziwy obiekt. Byl na niej piekny i wspaniale odrestaurowany paro — wiec, przodek wszystkich statkow ery techniki. Tuz obok stal doktor Vannevar Morgan. Zdjecie wykonano w doku, do ktorego statek wrocil cudownym zrzadzeniem losu w sto dwadziescia piec lat od chwili wodowania. Inzynier spogladal na wolute pomalowanego dziobu, zas kilka metrow dalej, przygladajac sie tajemniczo Morganowi, stal Isambard Kingdom Brunel — z dlonmi w kieszeniach, cygarem w ustach, w poplamionym i wymietym garniturze na grzbiecie.

Wszystkie elementy tej fotografii byly prawdziwe. Morgan naprawde stanal niegdys obok kadluba parowca Great Britain. Bylo to pewnego slonecznego dnia, kiedy w rok po ukonczeniu Mostu Gibraltarskiego odwiedzil Bristol. Brunel tez tam byl, ale w roku 1857, oczekiwal wtedy wciaz na zwodowanie swego ostatniego i najslynniejszego morskiego lewiatana, ktorego niepowodzenie mialo zlamac mu kariere i skrocic zycie.

Morgan dostal to zdjecie w dniu swoich piecdziesiatych urodzin i od tamtej pory bylo jednym z jego najcenniejszych skarbow. Koledzy, ktorzy dobrze wiedzieli o podziwie Morgana dla tamtego, dziewietnastowiecznego inzyniera, zdecydowali sie na sympatyczny zart, jednak czasem Vannevar zastanawial sie, czy nie trafili w sedno sprawy dokladniej niz zamierzali. Przeciez Great Eastern pozarl swego tworce. Wieza mogla uczynic to samo z Morganem.

Brunel byl doslownie otoczony Kaczorami Donaldami wszelkiej masci. Najglosniejszym z nich byl niejaki doktor Dionizius Lardner, ktory ponad wszelka watpliwosc udowodnil, ze zaden parowiec nigdy nie pokona Oceanu Atlantyckiego. Kazdy inzynier moze obalic krytyke zasadzajaca sie na pomylkach czy blednych obliczeniach, jednak sprawa podniesiona przez Kaczora Donalda byla zbyt ulotna, by odeprzec ja tym sposobem. Morgan nagle zrozumial, ze jego ulubiony bohater musial trzy wieki temu borykac sie dokladnie z tym samym.

Siegnal do podrecznego ksiegozbioru bezcennych tomow i wydobyl pozycje czytana zapewne o wiele wiecej razy niz jakakolwiek inna — klasyczna juz biografie Rolta: Isambard Kingdom Brunel. Kartkujac podniszczone stronice szybko znalazl inkryminowany fragment.

Brunel zamierzyl budowe dlugiego na prawie trzy kilometry tunelu kolejowego, co uznano za pomysl „potworny, niezwykly, niebezpieczny i niepraktyczny”. To niemozliwe, powiadali krytykanci, by jakikolwiek czlowiek zdolal przebyc takie styksowe otchlanie. „Nikt nie zapragnie swiadomie odciac sie od swiatla dnia wiedzac jakie masy ziemi moga zgniesc go w razie wypadku… Huk stwarzany przez dwa mijajace sie pociagi starga nerwy… Nikt, kto raz przejechal tunel, nie zapusci sie wen po raz wtory…”

Wszystko to bylo dziwnie znajome. Motto wszelkich Lardnerow i Bickerstaffow zdawalo sie brzmiec: „Nigdy nie ma pierwszego razu”.

I owszem, czasami mieli racje, co bylo zgodne z teoria prawdopodobienstwa. Zreszta, Kaczor Donald wywodzil swoje racje tak rzeczowo… Zaczal od skromnego, ale i falszywego stwierdzenia, ze w zadnym przypadku nie zamierza krytykowac technicznej strony pomyslu wyciagu kosmicznego, chce tylko zwrocic uwage na mogace powstac przy tej okazji kwestie psychologiczne. Mozna je okreslic jednym terminem: zawrot glowy. Normalny czlowiek ma lek wysokosci, tylko akrobaci i alpinisci potrafia opanowac ten naturalny odruch. Najwyzsze istniejace na ziemi struktury mierza niecale piec kilometrow wysokosci, a i tak niewielu ludzi gotowych byloby wjechac na szczyt slupow Mostu Gibraltarskiego.

Tego wszystkiego nijak nie mozna porownac z projektem wiezy orbitalnej. „Kazdemu zdarzylo sie kiedys — dowodzil Bickerstaff — stanac u stop wysokosciowca, zadrzec glowe w gore i patrzec na fasade tak dlugo, az zdawalo sie, ze budowla chwieje sie i zaraz runie. A teraz prosze wyobrazic sobie gmach przebijajacy chmury i wznoszacy sie w czern pustki kosmicznej, poza jonosfere, poza orbity wielkich stacji kosmicznych, az na istotny ulamek drogi do Ksiezyca! Bez watpienia, jest to triumf mysli inzynierskiej, ale rownoczesnie jest to zmora z najczarniejszych snow. Podejrzewam, ze niektorzy gotowi beda popasc w obled ledwie ujrzawszy te budowle. A ilu szalenstwo dopadnie po drodze? Prosto w gore, ku pustce, a pierwszy przystanek dopiero po dwudziestu pieciu tysiacach kilometrow, na stacji srodkowej…

Stwierdzenie, ze ludzie z powodzeniem lataja w kosmos na pokladach rakiet, nie jest zadna odpowiedzia. Wtedy wszystko wyglada zupelnie inaczej i przypomina raczej zwykly lot atmosferyczny. Normalny czlowiek nie doznaje zawrotu glowy nawet w otwartej gondoli balonu plynacego kilka kilometrow nad Ziemia. Ale postawcie go na skraju wysokiego urwiska i popatrzcie, jak wtedy zareaguje!

Przyczyna tej roznicy jest prosta. W samolocie nie istnieje fizyczna wiez miedzy obserwatorem a Ziemia. Nie ma tez wiezi psychicznej, obserwator wie, ze nie stoi na solidnym gruncie, ze Ziemia jest daleko w dole. Upadek go nie przeraza, bowiem patrzy na pomniejszony krajobraz. Nie smialby tak spogladac stojac na dachu wysokosciowca. Tego jednego elementu komfortu psychicznego kosmiczny wyciag nie dostarczy. Bezradny pasazer sunacy wzdluz sciany gigantycznej wiezy bedzie caly czas swiadom swej wiezi z Ziemia. Czy istnieje jakakolwiek pewnosc, ze ktokolwiek zdola przebyc caly i zdrowy taka podroz, o ile wczesniej nie nafaszeruje sie go srodkami uspokajajacymi czy otepiajacymi, czy wrecz nie poda mu sie narkozy? Wzywam doktora Morgana, by odpowiedzial na to pytanie”.

Doktor Morgan zastanawial sie jeszcze nad odpowiedzia (malo uprzejmych wyrazow przychodzilo mu przy tym do glowy), gdy znow zapalilo sie swiatelko komputera. Gdy przyjal polaczenie, ujrzal Maxine Duval.

— No i co, Van? — spytala bez wstepow. — Co zamierzasz zrobic?

— Kusi mnie, by mu odpowiedziec, ale nie zamierzam klocic sie z idiota. A swoja droga nie sadzisz, ze mogl zostac podpuszczony przez jakas firme przewozow orbitalnych?

— Moi ludzie juz to sprawdzaja, dam ci znac, gdyby cos znalezli. Osobiscie mam wrazenie, ze to jego wlasny pomysl. Tekst nosi wszelkie znamiona jego typowego belkotu. Ale nie odpowiedziales na moje pytanie.

— Jeszcze nie zdecydowalem. Na razie probuje strawic sniadanie. A co bys proponowala?

— To proste. Przeprowadz mala demonstracje. Kiedy mozesz to zorganizowac?

— Jak dobrze pojdzie, to juz za piec lat.

— Nie wyglupiaj sie. Pierwsze kable sa juz na miejscu…

— Jeszcze nie kable, to ledwie tasmy…

— Mniejsza z tym. Jaki maja udzwig?

— Och, na ziemskim koncu ledwie piecset ton. — I starczy. Zaproponuj Kaczorowi przejazdzke.

— Nie moge zagwarantowac mu pelnego bezpieczenstwa.

— A gdybym to ja chciala sie przejechac?

— Nie mowisz powaznie!

— Tak wczesnym switem nie stac mnie na zarty. Tak czy tak, pora na nowy material o wiezy. Ta makieta kapsuly jest zaiste wspaniala, ale nie chce ruszyc z miejsca. Moi widzowie pragna akcji, ja tez. Ostatnim razem pokazales mi szkice takich malych samochodzikow, ktorymi inzynierowie beda jezdzic po kablu, to znaczy po tasmie. Jak je nazwaliscie?

— Pajaki.

— Brrr. O to chodzilo. Bardzo mi sie spodobaly. Oto cos, co nigdy dotad nie bylo mozliwe. Dzieki nowoczesnej technologii mozna usiasc wygodnie i ruszyc winda przez niebo a potem poza atmosfere i obejrzec

Вы читаете Fontanny raju
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату