kilometra.
Wszelako nie bylo zadnego sposobu, by pomoc komus zawieszonemu dwa razy wyzej. Na czterdziestym kilometrze rozciagaly sie obszary niczyje — za nisko na rakiety, za wysoko dla balonow. W teorii rakieta moglaby, oczywiscie, zawisnac obok tasmy i trwac kilka minut w jednym miejscu, az do calkowitego spalenia paliwa. Niemniej problemy z nawigacja i manewrem polaczenia sie z pajakiem nastreczalyby tyle trudnosci, ze Morgan wolal nawet nie myslec o takiej ewentualnosci. W zyciu podobna eskapada nie miala prawa sie udac i pozostawalo miec nadzieje, ze zaden producent filmow katastroficznych nie wpadnie na pomysl, aby nakrecic taka antyagitke. Morgan wolalby obejsc sie bez niestosownej reklamy.
Maxine Duval wygladala jak turystka gotowa ruszyc na podboj Antarktydy. W lsniacym, pokrytym metalowa folia i ogrzewanym skafandrze podeszla do czekajacego w otoczeniu technikow pajaka. Dokladnie sprawdzila czas. Slonce wzeszlo godzine wczesniej i ukosnie padajace promienie powinny pomoc w podziwianiu krajobrazu Taprobane. Jej kamerzysta, mlodszy i lepiej umiesniony niz ten poprzedni, nagrywal material do pozniejszego wykorzystania.
Reporterka przecwiczyla uprzednio wszystko „na sucho”, jak zwykle zreszta. Nie szukajac po omacku zapiec, sprawnie przypasala sie do konstrukcji i wlaczyla zasilanie. Odetchnela gleboko mieszanka z maski i sprawdzila jeszcze wszystkie lacza kamer i mikrofonow. Potem, niczym pilot mysliwski z archiwalnego filmu, uniosla oba kciuki w gore i powoli przyspieszajac rozpoczela wycieczke.
Zgromadzeni w dole inzynierowie zaklaskali. Byl to gest nieco ironiczny; wiekszosc z nich odbyla juz przynajmniej krotkie przejazdzki na wysokosc kilku kilometrow.
— Zaplon! — krzyknal ktos. —
Szybko niczym brazowa klatka na ptaki (byly takie w czasach krolowej Wiktorii) pajak wznosil sie coraz wyzej.
To chyba podobne do lotu balonem, pomyslala Maxine. Gladko, cicho, bez wstrzasow i wysilku. Nie, cisza nie byla zupelna. Slychac bylo powarkiwanie motorkow napedzajacych sciskajace tasme rolki. Brakowalo jednak kolysania i wibracji, ktorych oczekiwala. Niezwykla tasma, chociaz watla na oko, byla sztywna niczym stalowa sztaba, a zyroskopy wehikulu nie pozwalaly na jakiekolwiek odchylenia. Zamknawszy oczy, Maxine z latwoscia moglaby sobie wyobrazic, ze wieza zostala juz ukonczona, a ona jest zwykla pasazerka w kapsule. Nie pora jednak na zaciskanie powiek, tyle jest do zobaczenia… I do uslyszenia. To dziwne, jak daleko niesie dzwiek na tej wysokosci. Wciaz dobiegaly ja odglosy rozmow w dole.
Pomachala Vannevarowi Morganowi i poszukala spojrzeniem Warrena Kingsleya. Ku swemu zdumieniu nie znalazla go. Pomogl jej usadowic sie w pajaku, ale teraz zniknal. Potem przypomniala sobie wzmianke, ze najlepszy aktualnie inzynier od podobnych konstrukcji cierpi sam na lek wysokosci… To chyba nie byl zlosliwy zart. Ostatecznie kazdy ma swoje tajemnice, albo przynajmniej leki. Maxine nie lubila, na ten przyklad, pajakow. Ze tez musieli tak nazwac ten wehikul… Ale w potrzebie potrafila don wsiasc. Za to nigdy nie powazyla sie dotknac stworzenia, ktore czesto spotykala, nurkujac w cieplych morzach: niesmialej i niegroznej osmiornicy.
Teraz widziala juz cala gore, chociaz patrzac wprost z przestrzeni trudno bylo ocenic wlasciwie jej wysokosc. Dwie nitki zabytkowych schodow wijace sie na zboczach mogly rownie dobrze oznaczac biegnace po plaskim terenie drogi. Zdawaly sie byc puste na calej dlugosci. Wlasnie, w jednym miejscu droge blokowalo zwalone drzewo, jakby natura po trzech tysiacach lat oznajmiala, ze zamierza odzyskac swoja wlasnosc.
Nie ruszajac kamery numer jeden, ktora skierowana byla ku dolowi, Maxine wziela kamere numer dwa i objela nia rozlegly krajobraz. Na ekranie pojawily sie pola i lasy, odlegle domy Ranapury i ciemne wody wewnetrznego morza. A w koncu Yakkagala…
Przyblizyla obraz Skaly Demona, a pojawily sie zarysy zdobiacych wierzcholek ruin. Lustrzany Mur i Galeria Ksiezniczek pograzone byly w cieniu, zreszta z tej odleglosci i tak niewiele byloby widac. Jednak Ogrody Rozkoszy jawily sie calkiem wyraznie.
A co to za biale wachlarze posrod roslinnosci? Maxine dopiero po chwili pojela, ze patrzy na jeszcze jeden element wyzwania rzuconego bogom przez krola Kalidase — tak zwane Fontanny Raju. Ciekawe, co pomyslalby ow zazdrosny marzyciel, widzac ja teraz, gdy bez najmniejszego wysilku wznosi sie ku niebiosom.
Niemal od roku nie miala okazji rozmawiac z ambasadorem Rajasinghe. Wiedziona naglym impulsem zadzwonila teraz do jego willi. — Czesc, Johan. Podoba ci sie Yakkagala z gory?
— Wiec w koncu namowilas Morgana. Jak tam jest?
— Wspaniale. Inaczej nie da sie tego okreslic. Niesamowite przezycie. Jechalam, plynelam i lecialam juz wszystkim chyba, co ludzie wynalezli, ale tym razem jest inaczej.
— Ze jak?
— To pewien angielski poeta, wczesny dwudziesty wiek:
— Mnie to wzrusza i czuje sie bezpieczna. Widze juz cala wyspe, a nawet wybrzeze Indii. Jak wysoko jestem, Van?
— Dochodzisz do dwunastego kilometra. Maska dobrze przylega?
— Zadnych klopotow. Mam nadzieje, ze nie tlumi mojego glosu?
— Nie obawiaj sie, nadal jest jedyny w swoim rodzaju. Jeszcze trzy kilometry.
— Ile mieszanki zostalo mi w butlach?
— Dosc. A jesli sprobujesz pojechac poza pietnasty kilometr, to sciagne cie na dol zdalnym sterowaniem.
— Ani mi sie sni. A swoja droga, gratuluje. To wspaniala platforma obserwacyjna. Mozesz miec rychlo kolejke klientow.
— Juz o tym myslelismy, ci od satelitow lacznosci i meteo juz robia zaklady. Mozemy zalozyc im czujniki i przekazniki na dowolnej wysokosci. Doloza sie do oplat za dzierzawe terenu.
— Widze cie! — krzyknal nagle Rajasinghe. — Wlasnie zlapalem odblask w teleskopie! A teraz machasz reka… Nie czujesz sie tam samotna?
Na chwile zapadla dziwna cisza.
— Nie tak bardzo, jak musial sie kiedys czuc Jurij Gagarin — odparla w koncu Maxine, prawie szeptem. — A on byl sto kilometrow wyzej. Van, wzbogaciles swiat o cos zupelnie nowego. Moze to niebo jest wciaz okrutne, ale okielznales je. Z gory wspolczuje tym, ktorzy nigdy nie zdobeda sie na taka jazde.
37. Diament o wadze miliarda ton
Przez ostatnie siedem lat udalo sie dokonac calkiem sporo, ale pracy nie ubywalo. Poruszono cale gory (a w kazdym razie asteroidy). Ziemia wzbogacila sie o drugi naturalny ksiezyc krazacy tuz powyzej granicy orbity synchronicznej. Mierzyl ledwie trzy kilometry srednicy i z kazdym dniem byl coraz mniejszy, gdy wydzierano z niego wegiel i inne pierwiastki. Reszta, czyli zelazne jadro, gruz i odpadki poprodukcyjne, mialy utworzyc przeciwwage utrzymujaca stosowne napiecie calej struktury. Swoisty kamien na sznurku, okrazajacy planete w tym samym, dwudziestoczterogodzinnym rytmie.
Piecdziesiat kilometrow na wschod od stacji Ashoka unosil sie wielki kompleks przemyslowy pracujacy w stanie niewazkosci, przetwarzajacy wszakze cale megatony surowcow w superwlokno. Poniewaz ostateczny produkt w ponad dziewiecdziesieciu procentach skladal sie z wegla, a dokladnie z jego krystalicznej, wybitnie uporzadkowanej postaci, wieza rychlo zyskala sobie przydomek „diamentu o wadze miliarda ton”. Stowarzyszenie Jubilerow z Amsterdamu oglosilo wowczas kwasnym tonem, ze (a) superwlokno nie jest w zadnym przypadku diamentem, ale (b) gdyby nim bylo, wowczas wieza mialaby wage rowna piec razy dziesiec do pietnastej potegi karatow.
Karaty czy tony, uzyskanie tak gigantycznej ilosci materialu wystawilo na najwyzsza probe zasoby kolonii kosmicznych i umiejetnosci technikow orbitalnych. Zautomatyzowane kopa — lnie, zaklady przetworcze i bezgrawitacyjne montownie byly szczytowym osiagnieciem geniuszu inzynieryjnego rasy ludzkiej, doswiadczenia zdobywanego w bolach przez dwiescie lat ery kosmicznej. Wkrotce wszystkie elementy wiezy byly gotowe pod postacia kilku zestandaryzowanych modulow zgromadzonych w wielkie, swobodnie dryfujace sterty. Praca miliona