zostalby inzynierem, ale takie akurat, a nie inne miejsce urodzenia zawazylo na tym, ze wyksztalcil sie na budowniczego mostow. Dlatego wlasnie jako pierwszy czlowiek sucha stopa przeszedl z Maroka do Hiszpanii, pokonujac kotlujace sie trzy kilometry w dole fale Morza Srodziemnego. Nie sadzil wowczas, w owej chwili triumfu, ze najwieksze wyzwanie jego zycia dopiero nadejdzie.

Jesli sprosta temu, co czekalo go obecnie, zapisze swoje imie w pamieci dziesiatek przyszlych pokolen. Juz teraz podporzadkowal cale swe sily i wole nowemu celowi, i nie mial czasu na borykanie sie z trywialnymi przeszkodami. Jednak dokonanie inzyniera-architekta sprzed dwoch tysiecy lat, kogos nalezacego do zupelnie odmiennej kultury, jakos go zafascynowalo. Sam Kalidasa tez zdawal sie byc postacia tajemnicza. Po co wlasciwie kazal zbudowac Yakkagale? Moze i byl ten krol bardziej potworem niz czlowiekiem, ale mial w sobie cos, co pruszylo Morgana do glebi.

Do wschodu slonca zostalo trzydziesci minut. Zalozenie spodenek i swetra zajelo niecale szescdziesiat sekund, jednak staranne sprawdzenie stanu obuwia potrwalo nieco dluzej. Od lat nie wspinal sie juz tak naprawde po gorach, ale zawsze pamietal o tym, by wozic ze soba pare mocnych a lekkich butow. W tej profesji przydawaly sie nadzwyczaj czesto. Zamknal juz drzwi pokoju, gdy pomyslal jeszcze o jednym. Przez chwile wahal sie, stojac na korytarzu, ale w koncu usmiechnal sie i wzruszyl ramionami. Nie zaszkodzi, w koncu nigdy nic nie wiadomo…

Wrocil do pokoju, otworzyl walizke i wyjal nieduze plaskie pudelko przypominajace kieszonkowy kalkulator. Sprawdzil baterie, postukal na probe w kontrolki i przypial urzadzenie stalowa klamra do mocnego pasa z syntetycznej skory. Teraz byl juz gotow do ujrzenia nawiedzonego krolestwa Kalidasy i nie musial bac sie zadnych demonow. Wschodzace slonce milo przygrzewalo w plecy, gdy Morgan minal przejscie w masywnych, zewnetrznych walach obronnych. Przed nim ukazal sie kamienny most rozpiety nad wodami fosy biegnacej idealnie prosta linia. Pol kilometra rowu z kazdej strony mostu… Mala flotylla labedzi ruszyla poprzez lilie z nadzieja na poczestunek, po czym odplynela stroszac piora, gdy okazalo sie, ze nie bedzie ani kaska. Po drugiej stronie mostu Morgan dotarl do nastepnej linii obronnej i wspial sie waskimi schodami na szczyt muru. Przed nim rozciagaly sie Ogrody Rozkoszy, a dalej widniala sciana samej skaly.

Fontanny pulsowaly leniwie, jakby w rytm powolnego oddechu, ich linie przecinaly ogrody w roznych kierunkach. Morgan mial cala Yakkagale tylko dla siebie, w polu widzenia nie bylo zadnego innego czlowieka. Miasto-forteca trwalo przed nim niemal rownie osamotnione, jak przez siedemnascie stuleci spedzonych pod oslona dzungli, od dnia smierci Kalidasy po czas odkrycia przez dziewietnastowiecznych archeologow.

Morgan przeszedl powoli wzdluz szeregu fontann, dobne krople wody osiadaly mu na golej skorze. Przystanal przed wspaniale rzezbiona rynna odplywowa, podziwiajac niewatpliwie oryginalny fragment dawnych ogrodow. Zastanowil sie, jak wlasciwie pradawni inzynierowie rozwiazali sprawe dostarczania wody do zbiornika na gorze i jakie cisnienie zdolali wytworzyc. Tryskajace wysoko wodne slupy musialy zaiste zdumiewac owczesnych widzow.

Dotarl do podnoza schodow o stopniach tak waskich, ze podeszwy jego butow ledwo sie na nich miescily. Czy budowniczowie tego miejsca mieli tak drobne stopy, czy moze architekt wymyslil sobie takie rozwiazanie, aby zbic nieco z pantalyku nieproszonych gosci? Bez watpienia nie byloby latwo zolnierzom pokonac szescdziesieciostopniowa stromizne po schodach zrobionych, jak sie zdawalo, dla karlow.

Niewielka platforma, potem kolejne stopnie, az wreszcie Morgan dotarl do dlugiej, wznoszacej sie z wolna galerii wyciosanej w nizszych partiach skaly. Od ziemi dzielilo go juz ponad piecdziesiat stop, ale widok w dol zaslanial mur pokryty gladkim zoltym tynkiem. Skala powyzej nawisala tak poteznie, ze miejscami galeria zmieniala sie w tunel i ledwie waska wstazka nieba widoczna byla w szczelinie.

Tynk wygladal na calkiem nowy, zadnych pekniec czy ubytkow… Az trudno uwierzyc, ze murarze zakonczyli tu prace dwa tysiace lat temu. Gdzieniegdzie mur szpecily typowe dla wszystkich zabytkow swiadectwa obecnosci turystow, pragnacych uniesmiertelnic swoje imiona. Nieliczne z tych napisow powstaly w znajomych Morganowi alfabetach, zas najpozniejsza data, jaka udalo mu sie odczytac, byl rok 1931. Potem wladze najwidoczniej zaczely zapobiegac podobnym aktom wandalizmu. Wiekszosc graffiti powstalo w pelnym kraglosci pismie stosowanym na Taprobane. Morgan przypomnial sobie wczorajsze przedstawienie, urozmaicane licznymi wierszami pochodzacymi z drugiego czy trzeciego wieku. Przez szereg lat po smierci Kalidasy Yakkagala pelnila role atrakcji turystycznej, przyciagajacej gosci za sprawa wciaz popularnej legendy o przekletym krolu.

W polowie dlugosci kamiennej galerii Morgan dotarl do zamknietych drzwi windy dowozacej do slynnych freskow widniejacych dwadziescia metrow powyzej. Wyciagnal glowe, by dojrzec malowidla, ale platforma klatki dla widzow, przyczepiona do skalnej sciany niczym metalowe gniazdo, zaslaniala skutecznie widok. Rajasinghe wspominal, jak to niektorzy turysci, ujrzawszy umiejscowienie freskow, woleli poszukac albumu z ich fotografiami.

Po raz pierwszy Morgan zadumal sie nad jedna z najwiekszych zagadek Yakkagali. Domyslal sie, jak namalowano te freski, do tego wystarczyc moglo potezne rusztowanie z bambusowych dragow, ale nie mial pojecia, po co to zrobiono. Przeciez od chwili demontazu rusztowania nikt nie mial szans nalezycie docenic kunsztu artysty. Z galerii ponizej malo co bylo widac, zas z miejsca u podstawy skaly wyobrazone sylwetki rysowaly sie jako drobne, nierozpoznawalne kolorowe plamy. Moze faktycznie, jak sugerowali niektorzy, rzecz miala charakter czysto religijny czy magiczny, podobnie jak pochodzace z epoki kamienia rysunki, odnalezione w glebi niemal niedostepnych jaskin.

Freski musialy poczekac, az obsluga windy stawi sie do pracy, na razie bylo wiele innych rzeczy do obejrzenia. Morgan dotarl dopiero do jednej trzeciej wysokosci, a galeria wciaz biegla w gore.

Mur ustapil miejsca niskiemu parapetowi i Morgan znow mogl spojrzec w dol, gdzie rozciagaly sie Ogrody Rozkoszy. Po raz pierwszy mogl oszacowac nie tylko ich wielkosc (czy Wersal na pewno jest wiekszy?), ale i misterne ich rozplanowanie a takze sposob, w jaki fosy i waly mialy izolowac je od otaczajacej wszystko puszczy.

Nikt juz nie wiedzial, jakie krzewy i kwiaty rosly tu za dni Kalidasy, ale sztuczne jeziorka, kanaly i sciezki byly wciaz w tych samych miejscach. Spogladajac na slupy wody Morgan przypomnial sobie nagle cytat ze wspomnianego w nocnym przedstawieniu tekstu:

Z Taprobane do Raju jest czterdziesci mil; stamtad uslyszec juz mozna Fontanny Raju.

Powtorzyl sobie to zdanie w myslach. Fontanny Raju. Czyzby Kalidasa pragnal stworzyc na tym padole ogrod bogow, cos mogacego wesprzec jego pretensje do boskosci? Jesli tak, to nie dziwota, ze kaplani oskarzyli go o bluznierstwo i nalozyli klatwe na cale dzielo.

Galeria zakonczyla sie wreszcie kolejnymi stromymi schodami, chociaz tym razem stopnie byly o wiele obszerniejsze. Palac wszakze wznosil sie wciaz daleko w gorze, schody zas konczyly sie na sporej polce, niewatpliwie sztucznie stworzonej. Trwaly tu szczatki gigantycznej podobizny lwa, niegdys dominujacej nad okolica i budzacej groze w sercu kazdego, kto osmielil sie spojrzec na bestie. Teraz ze skaly wystawaly jedynie dwie lapy warujacego monstrum, kazda z nich polowy wysokosci czlowieka.

Dalej widnialy nastepne granitowe schody i kamienne rumowisko, zapewne jedyna pozostalosc po glowie lwa. Nawet ta ruina budzila podziw — ktokolwiek osmielal sie ruszyc ku warowni krola, musial najpierw stawic czolo bestii.

Ostatni etap wspinaczki po nawisajacej tuz przy wierzcholku skale tworzylo kilka zelaznych drabin ze stosownym zabezpieczeniem na uzytek co bardziej lekliwych wspinaczy. Jednak najgrozniejsza w tym miejscu byla nie wysokosc ale, jak wczesniej juz ostrzezono Morgana, roje zazwyczaj pokojowo nastawionych szerszeni zamieszkujacych jamy i zaglebienia. Niektorzy nazbyt halasliwi turysci bywali przez nie dosc radykalnie uciszani.

Dwa tysiace lat temu polnocna sciana Yakkagali pokryta byla murami i blankami tworzacymi stosowne tlo dla postaci monstrualnego lwa, za nimi zas musialy zapewne znajdowac sie schody dajace latwiejszy przystep na szczyt. Jednak czas, deszcze i msciwe ludzkie rece wymiotly wszystko do golej skaly, upstrzonej teraz tysiacami wyzlobien i waskich poleczek, dajacych niegdys podpore murarce.

Niespodziewanie wspinaczka dobiegla konca. Morgan stanal na skrawku gladkiego kamienia, wysepce wydzwignietej dwiescie metrow ponad dywan drzew i pol ciagnacych sie plaskim krajobrazem we wszystkie strony procz polnocy, gdzie rysowaly sie na horyzoncie gory centralnego lancucha. Inzynier znalazl sie w calkowitej izolacji od swiata, jednak nie stracil go z oczu, wrecz przeciwnie, poczul sie przez chwile panem wszystkiego, co mogl dojrzec. Nie zdarzylo mu sie to od tamtej chwili, gdy w oslonie chmur przekraczal pomost miedzy Europa a Afryka. Zaiste, boskiego krola byla ta gora siedziba. Ruiny jego palacu zalegaly wszedzie wokolo. Labirynt na wpol

Вы читаете Fontanny raju
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату