Merideth.

— Merry… Dobrze, ze juz wrocilas.

Miala ciemnobrazowe, prawie czarne oczy, ktore nie pasowaly do jej czerwonych wlosow i jasnej cery.

— Biedny Alex…

— Wiem.

Jesse zauwazyla Wezyce.

— Uzdrowicielka?

— Tak.

Chora kobieta patrzyla na nia spokojnym wzrokiem, a w jej glosie nie bylo najmniejszego napiecia.

— Czy mam zlamany kregoslup?

Merideth wzdrygnela sie, a Wezyca — pomimo chwili wahania — stwierdzila, ze nie moze uniknac odpowiedzi na tak bezposrednio zadane pytanie. Niechetnie skinela glowa.

Jesse od razu sie rozluznila, opuscila glowe na poduszke i patrzyla tepo na sufit namiotu.

Merideth pochylila i objela chora przyjaciolke.

— Jesse, kochana Jesse, to…

Nie potrafila nic wiecej powiedziec, wiec przylgnela czule do ramienia partnerki.

Jesse spojrzala na Wezyce.

— Jestem sparalizowana. Nie wyzdrowieje.

— Przykro mi, ale to prawda — odparla Wezyca. — Nigdy juz nie odzyskasz pelnej sprawnosci.

Wyraz twarzy Jesse ani troche sie nie zmienil. Jezeli liczyla na slowa pociechy, nie okazala sladu rozczarowania.

— Wiem, ze to byl powazny upadek — powiedziala. — Slyszalam lamiace sie kosci. — Spojrzala na Merideth. — A zrebak?

— Kiedy cie znalezlismy, byl juz martwy. Mial zlamany kark. W glosie Jesse mieszaly sie ze soba ulga, zal i strach.

— A zatem jemu poszlo szybciej.

Po namiocie rozszedl sie ostry zapach moczu. Jesse natychmiast go poczula i zaczerwienila sie ze wstydu.

— Ja nie moge tak zyd! — krzyknela.

— To nic takiego, nie przejmuj sie — rzekla Merideth i poszla po recznik.

Kiedy Merideth i Wezyca myly sparalizowana kobiete, ta bez slowa patrzyla w bok.

Alex ostroznie wszedl do namiotu.

— Z klacza wszystko w porzadku.

Ale nie myslal teraz o koniu — patrzyl na Jesse, ktora lezala z twarza zwrocona do sciany i zakrywala ramieniem oczy.

— Jesse wie, jak wybrac dobrego konia — rzekla z wymuszona pogoda w glosie Merideth.

Atmosfera byla juz napieta do granic wytrzymalosci. Oboje patrzyli na Jesse, ktora nie zareagowala na zadne z tych slow.

— Pozwolcie jej zasnac — rzekla Wezyca, choc nie miala pewnosci, czy Jesse jest jeszcze przytomna. — Kiedy obudzi sie, bedzie glodna. Na pewno macie jakas odpowiednia dla niej zywnosc.

Ich skupienie zamienilo sie teraz w goraczkowa krzatanine. Merideth przeszukala rozne torby i worki, w ktorych znalazla suszone mieso, suszone owoce i skorzany buklak.

— Czy ona moze pic wino?

— Wstrzasnienie mozgu bylo dosc lekkie — odparla Wezyca.

— Wino nie powinno jej zaszkodzic.

„A nawet pomoze — pomyslala — jesli tylko nie wprawi jej w przygnebienie”.

— Natomiast mieso…

— Ugotuje rosol — powiedzial Alex.

Ze sterty roznorakich przedmiotow wyciagnal metalowy rondel, wyjal zatkniety za pasem noz i zaczal nim kroic suszone mieso. Merideth w tym czasie polala owoce winem. Po namiocie rozniosly sie silne, slodkie zapachy, ktore uzmyslowily Wezycy, ze jest glodna i spragniona. Ludnosc pustynna niekiedy bezwiednie rezygnowala ze swoich posilkow, ale Wezyca znalazla sie w oazie dwa albo trzy dni temu, a kiedy wczesniej odsypiala dzialanie jadu, nie zdazyla sie wystarczajaco posilic. Proszenie ludzi o jedzenie nie nalezalo tutaj do dobrych manier, lecz jeszcze gorsze wrazenie robil ten, kto poczestunku nie zaproponowal. Teraz maniery nie mialy znaczenia. Wezyca po prostu trzesla sie z glodu.

— O bogowie, jestem taka glodna — rzekla Merideth ze zdziwieniem, jak gdyby odgadujac mysli Wezycy. — A wy?

— Ja tez — przyznal niechetnie Alex.

— Jako ze pelnimy role gospodarzy… — powiedziala Merideth przepraszajacym glosem i podala Wezycy buklak oraz miski z miesem i owocami.

Uzdrowicielka wychylila duzy haust chlodnego, gorzkiego wina i zakrztusila sie, gdyz trunek byl bardzo mocny. Upila jeszcze kilka lykow i przekazala buklak Merideth, ktora rowniez skosztowala zawartosci naczynia i podala je z kolei Alexowi. Ten spora porcje napoju wlal do rondla, pociagnal szybki lyk z buklaka, po czym wyniosl na zewnatrz garnek z rosolem, gdzie czekal na niego rozgrzany juz palnik parafinowy. Na pustyni panowal trudny do zniesienia upal, przez co nie czulo sie nawet ciepla wydzielanego przez plomienie, blyskajace na tle czarnego piasku niczym przezroczysta fatamorgana. Po skroniach i miedzy piersiami Wezycy splywal pot. Otarla rekawem mokre czolo.

Na sniadanie zjedli suszone mieso i owoce, popijajac posilek mocnym winem. Alex zaczal od razu ziewac, ale gdy tylko opadala mu glowa, zrywal sie raptownie, zeby pomieszac gotujacy sie przed namiotem rosol dla Jesse.

— Idz juz spac, Aleksie — rzekla w koncu Merideth.

— Nie. Nie jestem zmeczony.

Pomieszal zupe, skosztowal zawartosci rondla, zdjal go z ognia i zaniosl do namiotu, zeby zupa ostygla.

— Aleksie… — Merideth wziela swego partnera za reke i przyciagnela na wzorzysty dywanik. — Jezeli ona nas zawola, na pewno ja uslyszymy. Jesli sie poruszy, to do niej pojdziemy. Ale nie zdolamy jej pomoc, jesli nas samych opuszcza sily.

— Ale ja… ja… — Alex potrzasnal glowa, lecz wyczerpanie i wino wyraznie dawaly mu sie we znaki. — A ty?

— Twoja noc byla trudniejsza od mojej przeprawy. Musze jeszcze troche sie odprezyc, a potem sama pojde spac.

Z pozorowana niechecia, choc wdzieczny zarazem za te slowa, Alex polozyl sie do lozka. Merideth gladzila go po wlosach tak dlugo, az zaczal donosnie chrapac. Merideth spojrzala na Wezyce i usmiechnela sie.

— Kiedy Alex do nas dolaczyl, zastanawialismy sie z Jesse, jak wytrzymamy takie nocne halasy. A teraz nie moglybysmy bez nich zasnac.

Alex przerywal swoje chrapanie glebokimi westchnieniami i sapnieciami. Wezyca rowniez sie usmiechnela.

— Chyba do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic.

Lyknela jeszcze odrobine wina i podala buklak Merideth, ta zas, siegajac po butle, dostala nagle czkawki i, pokrywszy sie zauwazalnym rumiencem, zakorkowala naczynie, nie raczac sie juz mocnym trunkiem.

— Wino szybko uderza mi do glowy. W ogole nie powinnam pic.

— Przynajmniej zdajesz sobie z tego sprawe i nigdy nie grozi ci osmieszenie.

— Kiedy bylam mlodsza… — Merideth usmiechnela sie do swoich wspomnien. — Ach, bylam glupiutka. No i biedna. To nie jest najszczesliwsze polaczenie.

— Rzeczywiscie istnieja lepsze kombinacje.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×