Nieznany jezdziec skierowal konia ku Wezycy. Slabe swiatlo bioluminescencyjnych lamp i przyslonietego chmurami ksiezyca lsnilo na kroplach pryskajacych spod kopyt gniadosza, ktore uderzaly w plytka wode oazy. Kon prychal przez rozszerzone nozdrza, a pot na jego szyi zamienil sie w piane za sprawa uprzezy. Zlocista uzda lsnila szkarlatnym swiatlem, rozjasniajacym rowniez twarz jezdzca.

— Uzdrowicielko?

Podniosla sie z ziemi.

— Nazywaja mnie Wezyca. — Byc moze stracila juz prawo uzywania tego tytulu, ale nie chciala wracac do swego imienia z dziecinstwa.

— A ja jestem Merideth. — Kobieta zeskoczyla z konia i chciala podejsc, ale zatrzymala sie nagle, gdy Mgla uniosla glowe.

— Ona nie bedzie atakowac — rzekla Wezyca.

Merideth podeszla blizej.

— Jedna z moich partnerek jest ranna. Czy zechcesz nam pomoc?

Wezyca musiala zdobyc sie na pewien wysilek, by odpowiedziec bez wahania.

— Tak, oczywiscie.

Bala sie bardzo, ze ktos poprosi ja o pomoc przy umierajacym, a ona nie bedzie mogla nic zrobic. Przyklekla, zeby wlozyc oba weze do torby. Slizgaly sie po jej rekach, a ich chlodne luski tworzyly pod pacami Wezycy nadzwyczaj wymyslne wzory.

— Moj kon kuleje i bede musiala pozyczyc innego…

Wiewior, jej prazkowany kucyk, byl teraz w obozowisku, w ktorym przed chwila zatrzymala sie Merideth. Wezyca nie musiala sie o niego bac, gdyz glowna karawanistka, Grum, troskliwie sie nim zajmowala, a jej wnuki zywily go i szczotkowaly z wyjatkowa wrecz dbalos’cia. Jezeli pod nieobecnosc Wezycy w obozie pojawi sie kowal, Grum kaze mu podkuc Wiewiora, a w obecnej sytuacji na pewno pozyczy jej innego konia.

— Nie mamy czasu — powiedziala Merideth. — A te pustynne szkapy sa stanowczo zbyt wolne. Pojedziemy razem na mojej klaczy.

Nalezaca do Merideth klacz oddychala normalnie pomimo potu wysychajacego wlasnie na jej grzbiecie. Stala z uniesiona glowa, wyginajac nieco szyje i strzygac uszami. Wygladala naprawde imponujaco — nie dosc, ze przewyzszala wzrostem Wiewiora, to byla jeszcze zwierzeciem w pelni rasowym, czego nie dalo sie powiedziec o wedrujacych w karawanach kucykach. Chociaz Merideth miala na sobie prosty stroj, uprzaz jej rumaka bogata byla w liczne zdobienia.

Wezyca zamknela swoja torbe i zalozyla ubrania, ktore dostala od ludzi Arevina. Byla im wdzieczna za ten podarunek — szczegolnie za delikatny i mocny zarazem material, stanowiacy doskonala ochrone przed upalami, piaskiem i kurzem.

Merideth dosiadla konia, zwolnila strzemiona i wyciagnela reke w strone Wezycy. Kiedy jednak uzdrowicielka zblizyla sie do niej, zwierze rozszerzylo nozdrza i zatrzeslo sie ze strachu, czujac zapach wezy. Klacz, na ktorej Merideth zlozyla swe lagodne dlonie, nie ruszyla sie z miejsca, ale tez nie zdolala w pelni sie uspokoic.

Jednym skokiem Wezyca usadowila sie tuz za siodlem. Miesnie wierzchowca napiely sie i juz po chwili kon galopowal, rozbryzgujac kopytami wode oazy. Rozpylone kropelki wyladowaly na twarzy Wezycy, ktora zaciskala teraz nogi na mokrych bokach klaczy. Kon pedzil wzdluz granicy oazy, mijajac niewielkie drzewa, duze liscie i wszechobecne cienie. Po chwili kobiety znalazly sie na ciagnacej sie az po horyzont pustyni.

Wezyca trzymala torbe w lewej dloni, gdyz prawa nie odzyskala jeszcze pelnej sprawnosci. Z dala od ognisk i odbijajacych sie w wodzie blaskow trudno bylo cokolwiek dostrzec. Czarny piasek wchlanial swiatlo, zwracajac je potem w postaci ciepla. Klacz pedzila jednostajnym galopem, a brzeki ozdob na jej uprzezy nakladaly sie na odglosy zderzajacych sie z piaskiem kopyt. Konski pot wsiakal w spodnie Wezycy, oblepiajac jej kolana i uda. Kiedy nie chronily jej juz przyjazne drzewa oazy, uzdrowicielka poczula uklucia niesionego przez wiatr piasku. Puscila na chwile Merideth, zeby zakryc nos i usta kawalkiem zawiazanej na glowie chusty.

Jakis czas pozniej kobiety wjechaly na kamieniste zbocze, po ktorym wierzchowiec z wyraznym trudem wspial sie na lita skale. Merideth sciagnela nieco wodze, chcac, by kon zwolnil tempo.

— To nie jest dobre miejsce na cwalowanie, bo inaczej ani sie obejrzymy, a wyladujemy na dnie jakiejs rozpadliny — powiedziala z napieciem w glosie Merideth.

Poruszaly sie prostopadle wzgledem szczelin i pekniec, w ktore wplynela niegdys lawa, rozszczepiajac sie potem i zastygajac w bazalt. Ziarenka piasku przesuwaly sie z szumem po tej falujacej i zupelnie jalowej powierzchni — pustej od spodu, sadzac po brzeczacych podkowach konia. Kiedy klacz przeskakiwala jedna z przepasci, w glebi skaly rozleglo sie przeciagle echo.

Juz kilka razy Wezyca chciala zapytac, co dolega przyjaciolce Merideth, ale postanowila zachowac milczenie. Skaliste otoczenie nie sprzyjalo rozmowom, wymagajac wylacznej koncentracji od probujacego przebyc ten trudny teren jezdzca.

Poza tym Wezyca bala sie zadac to pytanie, bala sie tego, co moze uslyszec.

Czula na nodze ciezar skorzanej torby, ktora kolysala sie w rytm posuwistych krokow klaczy. W swojej przegrodce wiercil sie Piasek. Wezyca miala nadzieje, ze nie uzyje grzechotki, czym moglby ponownie wystraszyc konia.

Obszary wylewow wulkanicznych nie figurowaly na mapach, ktore od strony poludniowej konczyly sie na opuszczonej wlasnie przez Wezyce oazie. Szlaki handlowe przebiegaly z dala od zastyglych rozlewisk lawy, nieprzyjaznych zarowno dla ludzi, jak i dla zwierzat. Wezyca zastanawiala sie, czy dotra na miejsce przed nastaniem switu, tutaj bowiem — na czarnych skalach — upaly szybko dadza sie im we znaki.

W koncu klacz zwolnila kroku, choc Merideth nieustannie ja popedzala.

Lagodne kolysanie konia, jadacego stepa przez rozlegla rzeke kamieni, niemal uspilo Wezyce. Oprzytomniala nagle, gdy klacz posliznela sie, stracila na chwile wladze nad kopytami i przysiadla na zadnich nogach, zsuwajac sie niepewnie po dlugim zboczu z zastyglej lawy. Obie kobiety ledwie utrzymaly rownowage; Wezyca szybko chwycila skorzana torbe, a Merideth scisnela kolanami boki zdezorientowanego wierzchowca.

Pokruszone kamienie u podnoza stoku stawaly sie coraz drobniejsze, przez co grunt tracil na przyczepnosci. Wezyca poczula, jak nogi Merideth jeszcze mocniej zwieraja sie na korpusie klaczy, sklaniajac to zmeczone zwierze do przejscia w klus. Znajdowaly sie teraz w glebokim i waskim kanionie, ktorego sciany stanowily dwa oddzielne jezory lawy.

Na hebanowym tle otoczenia zamigotala seria jasnych punkcikow, kojarzacych sie Wezycy ze swietlikami. Gdzies w oddali zarzal kon i juz wkrotce nieznane blyski okazaly sie obozowymi lampami. Merideth pochylila sie do przodu i szeptala do klaczy zachecajacym glosem. Kon pracowicie przedzieral sie przez glebokie poklady piasku, a kiedy raz zdarzylo mu sie potknac, Wezyca przywarla do plecow swej towarzyszki na tyle gwaltownie, ze od razu dalo sie slyszec niespokojny grzechot Piaska. Jako ze pusta przestrzen wzmocnila rezonans tego zlowrogiego odglosu, przerazony wierzchowiec naglym ruchem rzucil sie do galopu. Merideth nie probowala go powstrzymywac, a gdy zlana potem i pieniaca sie klacz w koncu zwolnila tempo biegu, jej wlascicielka musiala znowu bezlitosnie ja poganiac.

Mialy wrazenie, ze oboz ucieka przez nimi jak zwodniczy miraz. Kazdy oddech sprawial Wezycy taki bol, jakby to ona znajdowala sie na miejscu zmagajacej sie z glebokim piaskiem klaczy.

Dotarly wreszcie do namiotu. Kon zachwial sie i stanal ze zwieszonym lbem na szeroko rozstawionych konczynach. Wezyca zsunela sie z grzbietu zwierzecia — splywala potem i drzaly jej nogi. Po chwili zsiadla tez Merideth i poprowadzila uzdrowicielke do namiotu, ktorego odchylona pola mienila sie jasnoniebieskim swiatlem lampy.

W srodku bylo bardzo jasno. Ranna przyjaciolka Merideth lezala pod sciana namiotu. Miala zaczerwieniona twarz, ktora lsnila kroplami potu oraz splatane czerwone loki. Na przykrywajacym ja cienkim plotnie widnialy ciemne plamy, nie pochodzace jednak od krwi, lecz od potu. Tuz przy niej, na podlodze namiotu, siedzial mezczyzna, ktory w tej chwili chwiejnie uniosl glowe. Jego sympatyczna, choc brzydka twarz poorana byla bruzdami, a nad czarnymi oczami gorowaly geste, mocno sciagniete brwi oraz platanina matowych wlosow.

Merideth przyklekla obok niego.

— Jak sie czuje?

— Wreszcie udalo jej sie zasnac. Poza tym jej stan sie nie zmienil. Przynajmniej teraz nie cierpi…

Merideth ujela reke mlodego mezczyzny i pochylila sie nad spiaca kobieta, zeby delikatnie ja pocalowac.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×