ciasna grupke. Wezyca nie musiala juz udawac spokoju, ktory tak bardzo potrzebny byl choremu chlopcu.
— Glupcy — powiedziala szorstkim glosem. — Stavin…
Nagle rozjasnilo sie wejscie do namiotu i rozlegly sie slowa:
— Dajcie mi przejsc.
Zgromadzeni w namiocie ludzie rozstapili sie, zeby przepuscic swoja przywodczynie, ktora stanela prosto przed Wezyca, nie zwazajac na lezaca tuz przy jej stopach skorzana torbe.
— Czy Stavin przezyje? — Zapytala cichym, spokojnym, lagodnym glosem.
— Nie mam pewnosci — odrzekla Wezyca — ale mysle, ze tak.
— Odejdzcie.
Slowa Wezycy byly dla wszystkich obecnych bardziej znaczace niz polecenie wydane przez ich przywodczynie. Rozejrzeli sie po sobie, opuscili kije i jeden za drugim wyszli z namiotu, w ktorym oprocz obu kobiet i Stavina pozostal jeszcze Arevin. Wezyca poczula, jak opuszczaja ja zmobilizowane wskutek niebezpieczenstwa sily, a kolana uginaja sie bezradnie. Starsza kobieta uklekla przed nia, zanim Wezyca zdolala ja przed tym powstrzymac.
— Dziekuje ci — powiedziala przywodczyni. — Dziekuje ci.
I przepraszam…
Nastepnie objela ja i przyciagnela do siebie, a Arevin przyklakl tuz przy nich i rowniez otoczyl Wezyce ramieniem. Uzdrowicielka znowu zaczela drzec i w koncu sie rozplakala.
Spala potem, zupelnie wyczerpana, trzymajac za reke Stavina. Ludzie z klanu upolowali dla Piaska i Mgly kilka niewielkich zwierzat. Zaopatrzyli ja rowniez w zywnosc i inne potrzebne w podrozy przedmioty, a takze przygotowali dla niej kapiel, choc taki ubytek w zapasach wody z pewnoscia byl dla nich niezmiernie dotkliwy.
Kiedy sie obudzila, dostrzegla spiacego nieopodal Arevina, ktory ze wzgledu na panujacy w namiocie upal rozluznil swoje ubranie. Jego tors lsnil od potu, a na twarzy nie bylo juz wczesniejszej surowosci. Wygladal jak czlowiek chory i smiertelnie wrecz wyczerpany. Przez chwile Wezyca chciala go obudzic, ale w koncu sie rozmyslila, pokrecila glowa i odwrocila sie w strone Stavina.
Dotknela dlonia guza na brzuchu dziecka i stwierdzila, ze wskutek dzialania jadu kobry zmalal i byl juz zauwazalnie miekszy. Przez zal po stracie Trawy przebilo sie uczucie radosci. Odgarnela z twarzy Stavina jego jasne wlosy.
— Nie chcialabym cie oklamac — wyszeptala — ale juz wkrotce bede musiala cie opuscic. Dluzej tu zostac nie moge.
Pragnela spac jeszcze przez trzy kolejne dni, w ciagu ktorych przestalby dzialac jad zmii, ale wiedziala, ze nie jest to dobre miejsce na odpoczynek.
— Stavinie?
Chlopiec bardzo powoli sie budzil.
— Juz mnie nie boli — poinformowal.
— To dobrze.
— Dziekuje.
— Zegnaj, Stavinie. Czy zapamietasz, ze sie obudziles i ze zdazylam sie z toba pozegnac?
— Zegnaj — powiedzial chlopiec, ponownie zapadajac w sen.
— Zegnaj, Wezyco. Zegnaj, Trawo. — Zamknal oczy.
Wezyca podniosla torbe i stala jeszcze przez chwile, patrzac na Arevina. Ten jednak sie nie poruszyl, totez wyszla z namiotu z uczuciem wdziecznosci i zalu zarazem.
Zmierzch zblizal sie dlugimi, niewyraznymi cieniami, a caly cichy oboz emanowal goracem. Wezyca odnalazla swojego prazkowanego kucyka, a tuz przy nim zywnosc i wode. Chociaz odmowila przyjecia jakiejkolwiek zaplaty, obok siodla lezaly skorzane worki z woda, a przez samo siodlo przewieszono przygotowane dla niej pustynne ubrania. Kucyk prychnal na widok swej wlascicielki, ktora podrapala go przy uchu, osiodlala i objuczyla. Trzymajac za uzde, poprowadzila konia na wschod, czyli w kierunku, z ktorego tu przybyla.
— Wezyco…
Westchnela gleboko i odwrocila sie, by spojrzec na Arevina. Swiecace zza jego plecow slonce nadawalo szkarlatne zabarwienie konturom jego ciala. Na ramiona mezczyzny luzno opadaly splatane wlosy, ktore lagodzily surowy wyraz jego twarzy.
— Musisz juz jechac?
— Tak.
— Mialem nadzieje, ze nie wyjedziesz, zanim… Myslalem, ze zostaniesz z nami jeszcze przez jakis czas… Sa tu przeciez inne klany i inni ludzie, ktorym moglabys pomoc…
— Gdyby sprawy potoczyly sie w inny sposob, moze bym zostala. Wiem, ze uzdrowicielka ma tu co robic, ale…
— Oni sie bali…
— Powiedzialam przeciez, ze Trawa im nie zagraza, ale oni zobaczyli tylko jej zeby i nie zrozumieli, ze ten waz przynosi ludziom sny i lagodzi bole umierajacych.
— Nie mozesz im tego wybaczyc?
— Ale nie moge tez ich winic. To w koncu ja zawinilam. Zbyt pozno zrozumialam ich uczucia.
— Sama powiedzialas, ze nie zdolasz nauczyc sie wszystkich zwyczajow i wszystkich fobii.
— Jestem teraz jak okaleczona. Bez Trawy nie moge uzdrawiac, nie jestem nikomu potrzebna. Niewiele wezy opiekuje sie snami. Musze teraz wrocic do domu i powiedziec nauczycielom, ze takiego weza stracilam. Mam nadzieje, ze wybacza mi moja glupote. Oni rzadko nadaja imie, ktore ja mam zaszczyt nosic, ale mnie tak nazwali i teraz beda rozczarowani.
— Pozwolisz mi pojechac z toba?
Chcialaby, zeby tak sie stalo. Zawahala sie i bylo jej wstyd tej chwili slabosci.
— Moga odebrac mi Mgle i Piaska i skazac na wieczna banicje, a ty podzielilbys moj los. Zostan tutaj, Arevinie.
— To nie mialoby dla mnie zadnego znaczenia.
— Mylisz sie. Po pewnym czasie zaczelibysmy sie nienawidzic.
Ja nie znam ciebie, ty nie znasz mnie. Zeby sie lepiej poznac, potrzebowalibysmy wiecej spokoju, ciszy i czasu.
Podszedl do niej i objal ramionami. Stali tak przez kilka minut, a kiedy Arevin uniosl glowe, na jego policzkach widnialy lzy.
— Prosze cie, wroc — poprosil. — Cokolwiek sie stanie, wroc.
— Postaram sie tu wrocic — odparla Wezyca. — Kiedy wiosna ucichna wiatry, mozesz spodziewac sie mojego przyjazdu. A jesli nie wroce do kolejnej wiosny, sprobuj o mnie zapomniec. Gdziekolwiek sie znajde, jesli w ogole bede jeszcze przy zyciu, na pewno nie bede o tobie pamietac.
— Bede czekal. — To bylo wszystko, co obiecal jej Arevin.
Wezyca chwycila uzde kucyka i rozpoczela swoja przeprawe przez pustynie.
2
Mgla uniosla sie niczym biala lina na tle otaczajacej ja ciemnosci. Zachwiala sie i zasyczala, a Piasek zawtorowal jej swoja grzechotka. Wezyca uslyszala odglosy kopyt, przytlumione przez pustynny piasek, i poczula drgania pod swoimi dlonmi. Uderzyla reka ziemie, wzdrygnela sie i wciagnela powietrze gleboko do pluc. Jej dlon w miejscu, gdzie ukasila ja zmija, byla posiniaczona od klykci po nadgarstek. Polozyla wiec obolala dlon na kolanach i dwukrotnie uderzyla w ziemie lewa reka. Piasek przestal szalenczo grzechotac i przypelzl ku niej prosto z cieplej plaszczyzny czarnej skaly wulkanicznej. Wezyca znowu uderzyla dwa razy w ziemie, a wtedy Mgla, ktora wyczula wibracje znanego jej dobrze sygnalu, polozyla sie na piasku i rozluznila swoj kaptur.
Odglosy kopyt ustaly. Wezyca uslyszala glosy dobiegajace z polozonego na skraju oazy obozu, na ktory skladalo sie kilka czarnych namiotow przyslonietych wystajaca z ziemi skala. Piasek owinal sie wokol przedramienia Wezycy, Mgla zas wsliznela sie jej na ramiona. Trawa powinna teraz przyczepic sie do jej nadgarstka albo objac delikatnie jej szyje, ale Trawy juz nie bylo. Trawa byla martwa.