Lezaca nawet nie drgnela. Wezyca polozyla na podlodze skorzana torbe i podeszla nieco blizej. Merideth i jej towarzysz patrzyli na siebie niewidzacym wzrokiem, jakby rejestrowali wlasnie fakt swego wyczerpania. Mezczyzna przysunal sie nagle do Merideth i ogarnal ja dlugim, silnym, cichym usciskiem.

Merideth wyprostowala sie niechetnie.

— Uzdrowicielko, przedstawiam ci moich partnerow: Alex — skinela glowa w strone mezczyzny — i Jesse.

Wezyca ujela nadgarstek spiacej kobiety. Jej puls byl slaby i raczej nieregularny. Na czole miala gleboka rane, lecz zrenice nie byly niebezpiecznie rozszerzone, z czego wynikalo, ze przeszla tylko przez lekkie wstrzasnienie mozgu. Wezyca odchylila przykrywajacy kobiete plat plotna i stwierdzila, ze zrodlem wszystkich stluczen — na ramieniu, dloni, biodrze i kolanie — musial byc jakis’ dotkliwy upadek.

— Powiedziales, ze wlasnie zasnela. A czy od czasu wypadku byla chocby przez chwile zupelnie przytomna?

— Nie byla przytomna, kiedy udalo nam sie ja znalezc, ale potem troche doszla do siebie.

Wezyca skinela glowa. Na boku Jesse widnialo powazne zadrapanie, a na udo zalozono bandaz. Uzdrowicielka probowala lagodnie zdjac opatrunek, ale zaschnieta krew udaremniala jej wysilki.

Jesse nie poruszyla sie ani o milimetr, kiedy Wezyca dotknela przecinajacej jej noge szramy. Nawet bol, ktory powinna w tej chwili poczuc, nie zbudzil jej z uspienia. Wezyca poglaskala potem podeszwe jej stopy — bez rezultatu. Odruchy nie funkcjonowaly.

— Spadla z konia — powiedzial Alex.

— Wykluczone — sprostowala gniewnie Merideth. — To zrebak potknal sie i upadl na nia.

Wezyca wytezala sily, by wykrzesac z siebie odwage, ktora powoli ja opuszczala, odkad musiala pozegnac sie z Trawa. Bylo to jednak bardzo trudne. Znala juz zrodlo obrazen Jesse, lecz musiala stwierdzic, w jakim stanie znajduje sie jej organizm. Nie odezwala sie ani slowem. Oparla sie lokciem o kolano, schylila glowe i dotknela czola tej wysokiej kobiety, po ktorej ciagle splywal zimny pot.

.Jezeli ma jakies obrazenia wewnetrzne — pomyslala Wezyca — jesli wlasnie umiera…”

Nagle Jesse odwrocila glowe, jeczac cicho przez sen.

„Ona potrzebuje twojej pomocy — myslala ze zloscia Wezyca.

— A im dluzej bedziesz sie nad soba rozczulac, tym bardziej pogorszysz jej stan. A masz przeciez jej pomoc…”

Wezyca miala wrazenie, ze w jej glowie odbywa sie dialog dwoch roznych osob, z ktorych zadna nie jest nia sama. Patrzyla wyczekujaco i z ulga stwierdzila, ze bardziej obowiazkowa czesc jej osobowosci wziela gore nad ta strona jej „ja”, ktora bez reszty opanowal strach.

— Pomozcie mi ja odwrocic — poprosila.

Merideth chwycila Jesse za ramiona, a Alex za biodra. Uniesli ja nieco i polozyli na boku — zgodnie ze wskazowkami Wezycy, by nie przetracic chorej kregoslupa. Na plecach rozciagal sie czarny siniak, ktorego srodek znajdowal sie na wysokosci krzyza. Tam, gdzie skora byla najciemniejsza, doszlo wczesniej do zmiazdzenia kosci.

Sila upadku niemalze zdarla pokrywajaca kregoslup skore. We-zyca wyczula pod dlonia rozkruszone kosteczki, ktore wskutek wypadku wsunely sie w miesnie chorej.

— Polozcie ja — rzekla Wezyca z ogromnym zalem w glosie.

Wykonali jej polecenie i popatrzyli na uzdrowicielke w wyczekujacym milczeniu. Wezyca przysiadla na pietach.

„Jezeli Jesse umrze — pomyslala — to nie bedzie juz duzo cierpiala. A nawet gdyby miala przezyc, Trawa i tak nie moglaby jej pomoc”.

— Uzdrowicielko…?

Alex nie mial chyba jeszcze dwudziestki; byl zbyt mlody, zeby rozpaczac — nawet zyjac w tak trudnych warunkach. Wieku Merideth nie dalo sie okreslic. Miala mocno opalona skore i ciemne oczy; stara czy mloda, wyczuwalo sie w niej madrosc i zgorzknienie.

Wezyca spojrzala na nia, przeniosla wzrok na Alexa i zwrocila sie w koncu do niewatpliwie starszej od niego kobiety.

— Ma zlamany kregoslup.

Merideth usiadla ze zwieszonymi ramionami, najwyrazniej zaszokowana.

— Ale przeciez zyje! — krzyknal Alex. — A jesli zyje, to jak…

— Moze jednak sie mylisz? — zapytala Merideth. — Nie mozesz juz nic zrobic?

— Bardzo bym chciala. Merideth, Aleksie. Ona ma szczescie, ze w ogole przezyla. Kosci sa nie tylko zlamane, ale tez zmiazdzone i przemieszczone. Moglabym wam powiedziec, ze kosci sie zrosna, a nerwy nie ulegly uszkodzeniu, ale wtedy musialabym klamac.

— A wiec jest kaleka.

— Tak — odparla Wezyca.

— Nie! — Alex chwycil ja za ramie. — Nie Jesse… Ja nie…

— Cicho, Aleksie — szepnela Merideth.

— Jest mi bardzo przykro — rzekla Wezyca. — Moglabym to przed wami ukrywac, ale w koncu i tak poznalibyscie prawde.

Merideth odgarnela czerwony lok z czola Jesse.

— Nie. Lepiej o wszystkim dowiedziec sie juz teraz i… nauczyc sie z tym zyc.

— Jesse nie bedzie nam wdzieczna za takie zycie.

— Cicho, Aleksie! Wolalbys, zeby Jesse w tym wypadku zginela?

— Nie! — odrzekl lagodniejszym glosem mlody mezczyzna, wpatrujac sie w podloge namiotu. — Ale ona moglaby nie zyczyc sobie takiego losu. A ty dobrze o tym wiesz.

Merideth patrzyla przez moment na Jesse.

— Masz racje.

Wezyca widziala, jak zacisnieta w piesc lewa dlon tej kobiety drzy.

— Aleksie, zajmij sie klacza. Zajezdzilismy ja niemilosiernie.

Alex zawahal sie, ale — jak pomyslala Wezyca — nie dlatego, ze nie mial ochoty wykonac tego polecenia.

— Dobrze, Merry.

Po chwili kobiety uslyszaly odglosy stapajacych po piasku butow AIexa, ktorym towarzyszyly powolne kroki konia.

Jesse poruszyla sie we snie i westchnela. Merideth drgnela, wciagnela do pluc haust powietrza i bez skutku probowala powstrzymac naplywajace do jej oczu lzy. Lsnily w swietle lampy, splywajac po jej twarzy niczym sznur diamentow. Wezyca podeszla blizej, chwycila ja za reke i trzymala tak dlugo, az zacisniete dotad piesci wreszcie sie rozluznily.

— Nie chcialam, zeby Alex to widzial…

— Wiem — odrzekla Wezyca.

„Alex rowniez o tym wiedzial — pomyslala. — Ci ludzie swietnie umieja wzajemnie sie chronic”.

— Merideth, czy Jesse wytrzyma taka wiadomosc? Nie lubie niczego ukrywac, ale…

— Ona jest silna — powiedziala Merideth. — Chocbysmy nie wiem jak ukrywali, ona i tak pozna prawde.

— A wiec musze ja obudzic. Przy takich obrazeniach glowy Jesse nie moze pozwolic sobie na wiecej niz kilka godzin nieprzerwanego snu. Poza tym, co jakis czas trzeba ja przewrocic na drugi bok, bo inaczej nabawi sie odlezyn.

— Ja ja obudze.

Merideth pochylila sie nad Jesse, pocalowala ja w usta, przytrzymala za reke i wyszeptala jej imie. Budzila sie bardzo dlugo, mamroczac cos niewyraznie i odpychajac od siebie dlonie przyjaciolki.

— Czy ona nie moglaby jeszcze troche pospac?

— Lepiej obudzic ja, chocby na krotka chwile.

Jesse jeknela i otworzyla oczy. Przez moment patrzyla na sufit namiotu, a potem odwrocila glowe w strone

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату