— Przepraszam pana — ciagnal uparcie Murzyn — ale w Palm Beach nikt nie spi. Wszyscy obserwuja niebo. Prosze pana, co sie stanie, jezeli sie zderza?
Barbara chciala sie odezwac i wyjasnic szoferowi i pokojowkom wiele spraw: ze to Ksiezyc zbliza sie do Wedrowca, bo teleskop, elektrycznie obracany i zsynchronizowany z ruchem Ksiezyca, wskazywal, ze Ksiezyc znajduje sie o piec dlugosci dalej na swojej orbicie niz zazwyczaj; ze wciaz nie wiadomo, jaka odleglosc dzieli Wedrowca od Ziemi, choc musi byc duza, skoro jedyne wyrazne kontury to kontury samej planety i nawet przez teleskop nie mozna dostrzec nic oprocz miekkiej, zolto-fioletowej plaszczyzny; ze ciala niebieskie rzadko sie zderzaja w kosmosie — na ogol jedno zaczyna orbitowac wokol drugiego.
Ale wiedziala, ze mezczyzni — a wiec chyba i milionerzy — sami lubia wyjasniac sprawy naukowe; poza tym nie chciala popelnic nietaktu, a nie orientowala sie w zwyczajach obowiazujacych w Palm Beach wobec kolorowych. Spojrzala w gore i zobaczyla, ze problem przestal istniec.
— Nie zderza sie! — zawolala. — Ksiezyc przesuwa sie przed Wedrowcem. — I dodala impulsywnie: — Och, ojczulku, dopiero teraz zaczynam wierzyc, ze to wszystko prawda!
Pokojowki odetchnely z ulga.
— Przed Wedrowcem? — zapytal cicho szofer. Teraz glos zabral Knolls Kettering III:
— Wedrowiec — powiedzial oschle — to nazwa, ktora panna Katz i ja nadalismy tej nieznanej planecie. A teraz prosze isc spac.
— Hej, patrzcie, teraz sie pieprza! — krzyknal Arab Jones do Pepe Martineza i Duzego Bundy’ego, ktorzy po drugiej stronie dachu tanczyli walca, kazdy po swojemu. — Ksiezyc wlazi w nia jak sperma w fioletowe jajo.
Trzej bracia-narkomani, kazdy innej narodowosci, wypalili jeszcze cztery skrety, zeby godnie uczcic ukazanie sie Wedrowca na niebie, i teraz oszolomieni marihuana czuli sie lekko jak latawca, bujali hen wysoko miedzy satelitami, ale nie do tego stopnia, zeby zapomniec o bozym swiecie, bo Pepe wlasnie krzyknal:
— Pewnie te stukniete Meksykany klepia rozance, a w Rio czarnuchy tancuja na ulicach!
— Cuda na niebie, cudo na ziemi — podsumowal Duly. — Zwinmy namiot i zstapmy na dol, bracia moi — powiedzial Arab i zwrocil ku nim swoja brazowa twarz oswietlona blaskiem Wedrowca. — Zmieszajmy sie z przerazonym tlumem.
— Ale go Ksiezyc przygwozdzil — rzekl Hunter do Brechta, wskazujac bialy krazek zaslaniajacy Wedrowca. — Wlasciwie, Rudolfie, wracajac do trojkatow podobnych, zaczynam sie zastanawiac, czy odleglosc Wedrowca od Ziemi nie wynosi na przyklad czterech milionow kilometrow, a srednica stu dwudziestu osmiu tysiecy.
— Jowisz przylecial do nas z wizyta, co? — rozesmial sie Rudolf i natychmiast zwrocil sie do pozostalych: — No, a czy ktos z was moze mi teraz wskazac Jowisza? Co prawda — dodal po chwili — musze przyznac, ze nigdy nie slyszalem o tym, zeby Jowisz byl fioletowy albo mial zolta plame w ksztalcie olbrzymiej kaczki.
— Pingwina! — poprawila idaca z tylu Anna.
Obaj mezczyzni nalezeli do niewielkiej procesji kroczacej z trudem po piasku i trawie morskiej w kierunku Bramy Plazowej Vandenbergu 2. Na czele szedl Paul, Margo z kotka i Rudolf Brecht. Hunter, Dragal i dwoch innych mezczyzn nioslo skladane aluminiowe lozko — na nim, pojekujac od czasu do czasu, lezala Wanda, gruba kobieta, ktora miala atak serca. Obok lozka szla chuda kobieta; podczas trzesienia zgubila radio. Teraz szeptem uspokajala chora. Straz tylna skladala sie z Ramy Joan, Anny i Clarencea Dodda — niskiego mezczyzny — ktory prowadzil na smyczy wystraszonego Ragnaroka.
Aluminiowe lozko bylo jeszcze jednym z niezliczonych skarbow zgromadzonych w samochodzie Dodda. (Margo spytala go, czy ma prymus i nafte. Tak, ale uwazam, ze nie warto tego zabierac — odpowiedzial bez zmruzenia oka).
Po tym jak Rudolf, nie bez kozery, wspomnial o Jowiszu, Rama Joan zawolala z tylu, zeby znow spojrzeli na Wedrowca. Przez ostatnie czterdziesci minut zaobserwowali znaczne zmiany. Teraz kaczka (czy tez dinozaur) przesunela sie cala na lewa strone tarczy, tylko glowa jej wystawala w prawo niczym zlocisty czepek bieguna polnocnego. Posrodku fioletowej plaszczyzny, ktora wlasnie ukazala sie w polu widzenia, byla spora plama zblizona do trojkata rownobocznego albo do duzej litery D.
— Spojrzcie! — krzyknela Rama Joan. — Za litera D widac cienki czarny luk. Ksiezyc go prawie calkiem zaslania.
— To tylko cien, ktory Ksiezyc rzuca na nowa planete! — po chwili pelnej napiecia zawolal podniecany Brecht. — Jezeli nawet Wedrowiec jest mniejszy od Luny, ja przynajmniej tego nie dostrzegam. Ross, te ciala niebieskie dzieli zaledwie kilka tysiecy kilometrow! Tym samym wiemy juz, ze Wedrowiec jest prawie tej samej wielkosci, co Ziemia.
— Mamusiu, czy to znaczy, ze sie nie zderzyly? — spytala szeptem Anna. — Czy dlatego pan Brecht tak sie cieszy?
— Niezupelnie, kochanie. Pewno z przyjemnoscia obejrzalby zderzenie. Pan Brecht cieszy sie, bo lubi dokladnie wiedziec, gdzie co jest, zeby potem nie bladzic.
— Ale przeciez nie moze bladzic po nowej planecie, mamusiu.
— Myslami moze.
Mieszanka tlenu i helu ze zbiornika, ktory Don otworzyl przesuwajac dzwignie, wypelnila stopniowo kabine Baby Jagi. Cisnienie mieszanki zamknelo szczelnie wewnetrzna klape wlazu i otworzylo wywietrzniki w helmie kosmonauty. W kabinie wlaczyly sie niewielkie wiatraki, ktore — mimo ze statek wciaz wznosil sie sila bezwladu — wprawialy w ruch swieze powietrze. Powietrze wdarlo sie do helmu wypierajac z niego dwutlenek wegla. Twarz D on a drgnela, dreszcz wstrzasnal jego cialem. Oddychajac gleboko, zapadl w zdrowy sen.
Baba Jaga osiagnela szczyt swojej trajektorii, na chwile zawisla bez ruchu, a potem zaczela znow spadac na Ksiezyc. Spadajac koziolkowala miarowo. Mniej wiecej co trzydziesci sekund na ekranie ukazywal sie Ksiezyc, a po pietnastu sekundach Ziemia. Przy kazdym obrocie rakiety Don, w pokrytym pylem kombinezonie, bardzo wolno przetaczal sie po pokladzie.
— Nie chcialbym kwestionowac panskiej prawdomownosci, panie Hagbolt! — krzyknal z tylu do Paula niski mezczyzna — ale Brama Plazowa Vandenbergu Dwa jest znacznie dalej, niz pan twierdzil. Uspokoj sie, Ragnarok!
— Jest tom, przy mrugajacym czerwonym swietle — odpowiedzial razno Paul, myslac skruszony, ze wcale nie jest tak bardzo tego pewien. — Musze przyznac, ze w ciemnosciach zle ocenilem odleglosc.
— Nie martw sie, Dodd. Paul nas doprowadzi — rzekl z przekonaniem Brecht.
We trzech mieli wlasnie zastapic Huntera, Dragala i jeszcze jednego z mezczyzn, ktorzy niesli lozko z chora.
— Jak sie czujesz, Wando? — zapytala chuda kobieta, klekajac na piasku przy lozku. — Moze ci dac jeszcze lanatosidu?
— Nie, dziekuje. Juz mi troche lepiej — szepnela Wanda, otwierajac oczy. Jej wzrok padl na Wedrowca. — O Boze — jeknela, odwracajac glowe.
Dziwna kula przekrecila sie, ukazujac nowe oblicze. Resztki dinozaura czy tez pingwina utworzyly potezna litere C po lewej stronie planety, a zolte D przesunelo sie na srodek — koncowym efektem bylo D wpisane w C. Niski mezczyzna szybko nakreslil szkic, pod ktorym napisal: Po dwoch godzinach.
— Moim zdaniem C to przewrocony na bok slomiany kosz, a D to kawalek ciasta z cytrynowym lukrem — powiedziala Anna. — A Ksiezyc to slodki melon!
— Widac, kto tu jest glodny — odezwala sie Rama Joan.
— Albo D to uszko w poteznej fioletowej igle — dodala szybko dziewczynka.
Zloty waz owija sie wokol peknietego jaja — pomyslal Dragal. — Wylega sie chaos.
Ksiezyc wraz ze swoim cieniem przemierzyl w calosci nowa planete. Wszyscy poczuli ulge, kiedy skrawek nocnego nieba wylonil sie miedzy dwoma cialami niebieskimi.
Przy czwartym rogu lozka Ignacy Wojtowicz, spawacz z szeroka twarza, chcac przedluzyc chwile odpoczynku, powiedzial: