jest cieplej, i poprosimy o wode.
— Wykluczone. Musza panstwo zostac na zewnatrz — powiedzial ostro zolnierz i, cofajac sie, lekko uniosl lufe pistoletu.
— Prosze pana! — zawolal po chwili do Paula. — Niech pan tu podejdzie.
Z ciemnosci wiezy najpierw podal Paulowi koc, a petem dwulitrowa butle wody.
— Nie mam plastikowych kubkow — wyjasnil tlumiac histeryczny smiech. — Skad wezme plastikowe kubki!
Znikl w ciemnym pomieszczeniu, skad dobiegl ich odglos wykrecanego numeru.
Paul wrocil ze zdobycza i wreczyl koc chudej kobiecie. Wode podawano sobie z rak do rak. Pili kolejno prosto z butelki.
— Bedziemy musieli chwile poczekac — szepnal Paul. — To na pewno rowny facet, jest tylko troche przestraszony. Wyglada, jakby sam jeden mial odeprzec atak nowej planety.
— Miau wyczula, ze on sie boi — powiedziala Margo.
— Gdybym ja byl zupelnie sam, kiedy ukazala sie ta kula — zaczal cicho Rudolf — i gdybym mial dostep do broni, najpierw bym chyba wylaczyl swiatlo, a potem uzbroil sie po zeby i tez trzasl sie ze strachu. Mysmy byli w tej szczesliwej sytuacji, ze akurat szukalismy na niebie latajacych talerzy, rozmawialismy o nadprzestrzeni, no i w ogole.
— A mnie sie zdaje — odezwala sie Anna — ze gdyby sie pan bal, zapalilby pan wszystkie swiatla w calym domu.
— Nie, moja panno — odparl Rudolf — gdybym by! smiertelnie przerazony, nie zapalalbym swiatla z obawy, ze jakis wielki, czarny, wlochaty potwor zobaczy, gdzie sie ukrywam, i mnie zlapie.
Anna rozesmiala sie zadowolona.
— Ksiezyc chowa sie za nowa planeta… znika — stwierdzil cicho, niemal obojetnie Dodd.
Oczy obecnych dostrzegly potwierdzenie jego stow. Fioletowozolty intruz zaslanial brzeg Ksiezyca.
— Moj Boze… moj Boze — szepnal Wojtowicz.
Chuda kobieta zaczeta szlochac.
— Boze, dodaj nam odwagi — westchnela Rama Joan.
— Don — szepnela bezglosnie Margo. Przeszyl ja dreszcz i przytulila mocniej Miau. Paul objal dziewczyne ramieniem, ale ona opuscila glowe i odsunela sie od niego.
— Ksiezyc posuwa sie teraz po niewielkiej orbicie — powiedzial Hunter. — Od Wedrowca dzieli go najwyzej piec tysiecy kilometrow.
Bole porodowe juz sie zaczely — pomysla! Draga! — Biala Dziewica szuka schronienia w szatach ispana.
Dodd zlozyl dlonie w ksztalt miseczki i Rama Joan nalala wody dla Ragnaroka.
Pulkownik Mabel Wallingford powiedziala ostro:
— Spike, rozmawialam z generalem Vandamme’em. Mowi, ze to wcale nie sa manewry. Nie wtracali sie do nas, bosmy reagowali szybko i sprawnie. Twoje rozkazy zatwierdzono i przekazano dalej.
Spike Stevens spogladal na dwa blizniacze ekrany ukazujace Ksiezyc, ktory znikal za Wedrowcem. Odgryzl koniec cygara i warknal:
— Dobra, niech mi to potwierdzi osobiscie.
— Jimmy, polacz sie z dowodztwem — rozkazala pulkownik Waliingford.
General zapalil cygaro.
Na trzecim ekranie ukazal sie usmiechniety, dystyngowany, lysy mezczyzna. General wyjal z ust cygaro i wstal. Pulkownik Wallingford poczula przyplyw szalonej radosci, obserwujac Spike’a, ktory zachowywal sie teraz jak pokorny, grzeczny uczniak.
— Panie prezydencie — powiedzial Spike.
— Ja nia naleze do symulowanych danych o zagrozeniu, Spike — rzekl prezydent. — Az trudno uwierzyc, ze tak sadziliscie, biorac pod uwage fakt, zescie sobie tale doskonale radzili.
— Nie tak znow doskonale — odpowiedzial general. Obawiam sie, ze stracilismy baze ksiezycowa. Przeszlo godzinne nie mamy od nich zadnych wiadomosci.
Twarz na ekranie spowazniala.
— Musimy byc przygotowani na straty — rzekl prezydent. — Opuszczam teraz dowodztwo, zeby spotkac sie ze straza przybrzezna. Dzialajcie w dalszym ciagu az do konca… — widac bylo, ze szuka w mysli blyskotliwego i celnego sformulowania, z jakich byl powszechnie znany — …tego astronomicznego zagrozenia.
Obraz znikl z ekranu.
Patrzac na pozostale monitory telewizyjne pulkownik Griswold powiedzial:
— Baze ksiezycowa? Do diabla, Spike, stracilismy Ksiezyc!
Rozdzial 12
Don od pietnastu minut lecial przez srodek Ksiezyca, z predkoscia trzech kilometrow na sekunde, a fioletowozolta nic, ktora osiagnela juz szerokosc wstazki, przestala sie poszerzac. Nie wrozylo to nic dobrego, ale Don nie mial wyboru: musial mknac dalej miedzy gladkimi scianami rozszczepionego Ksiezyca — ten bowiem pekl rowniutko! niby wprawnie rozlupany diament — wpatrzony uwaznie przed siebie i targany okropnymi myslami, nad ktorymi nie mial sily zapanowac.
Po pierwszym duzym wstrzasie wlaczyl glowny silnik, teraz jednak zapalal go tylko sporadycznie, sterujac Babe Jage silnikami korekcyjnymi.
Kosmonauta odbywal podroz przez srodek Ksiezyca. Przelecial juz przez samo jadro: w drodze na przemian towarzyszyly mu polysk scian, ciemnosc oraz fioletowa nic przecinajaca ekran, ktory miejscami pokrywaly mleczne plamy. Zaschlo mu w gardle, piekly go oczy, czul sie jak krucha szklana pszczola, ktora bzyczac usiluje przeleciec przez niewielka szpare w stercie cienkich blach ciagnacych sie kilometrami, albo jak zaczarowany krolewicz biegnacy ciasnym zatrutym korytarzem… a gdyby tak niechcacy dotknal sciany? Ach, bylby to wielki blad!
Mniej wiecej w polowie drogi ukazaly sie czarne jak sadza smugi i blysk zielonego ognia, ale Don — nie mial pojecia, skad pochodza.
Co innego mleczne plamy na ekranie — to pozostalosci po naglych wirach rozrzedzonego pylu, ktore w pewnej chwili niemal calkowicie zaslonily Donowi kolorowa wstege na dnie przepasci.
Wczesniej, niz sie spodziewal, zgaslo swiatlo sloneczne i musial kierowac Baba Jaga jedynie przy slabym blasku polyskujacych scian. Blask ten jednak byl zdradliwy, gdyz kolor zolty byl znacznie ostrzejszy od fioletowego, totez Don czesto nieswiadomie za bardzo sie oddalal od zlociscie polyskujacej sciany przepasci.
Ale teraz fioletowa wstega zaczela sie zwezac i Don poczul, ze to juz koniec, koniec znacznie gorszy, niz gdyby roztrzaskal sie o sciane. Wyobrazil sobie, jak rozdarte polowy Ksiezyca zwieraja sie za statkiem, zamykajac doplyw swiatla slonecznego, po czym odbijaja sie od siebie, a nastepnie — poruszajac sie znacznie wolniej od niego, Dona, ale dosc szybko, aby go wyprzedzic — pod wplywem poteznej sily przyciagania zwieraja sie przed dziobem statku.
Nagle, kiedy juz byl blisko, kiedy przebyl odleglosc okolo trzech tysiecy kilometrow, fioletowa wstega poczerniala.
I wtedy, zupelnie niespodziewanie, jakby po smierci powrocil do zycia, Don wylecial z ciemnosci na swiatlo: gwiazdy migotaly ze wszystkich stron, a promienista czupryna Slonca rzucala olsniewajacy bialy blask.
Dopiero teraz ujrzal, co ma przed soba.
Byla to duza kula, nie mniejsza od Ziemi, widzianej z dwugodzinnej orbity. Prawa strona poteznej tarczy, za ktora znajdowalo sie Slonce, byla jaskrawofioletowa i zolta, lewa zas strona czarna z trzema bladozielonymi, swietlistymi plamami, znikajacymi 20 niewidoczna czescia globu.
Kosmonauta ujrzal, ze wyraznie zarysowano granica miedzy jasna polkula a ta na ktorej panowala noc, powoli przesuwa sie w prawo, gdy tymczasem Slonce zbliza sie do fioletowego horyzontu. Zdal sobie sprawe, ze kiedy byl we wnetrzu Ksiezyca, stracil z oczu fioletowa wstege nie dlatego, ze zawarta sio nad nim otchlan Ksiezyca, ale dlatego, ze ciemna strona nowej planety przesunela sie, zaslaniajac soba wszystko.