Zamyslone oczy majora i opuszczone kaciki ust upodabnialy go do starego nauczyciela, ale teraz twarz jego zdradzala ten sam stan ducha, co twarz wartownika: napiecie, pod ktorym kryje sie strach.
Delikatna, ladna twarz Paula przybrala zdecydowany wyraz: czul sie odpowiedzialny za wszystkich.
— Mialem nadzieje, ze wlasnie pan przyjedzie, panie majorze — rzekl. — Zaoszczedzi to nam wielu klopotow.
— Macie szczescie, bo wcale nie przyjechalem tu z waszego powodu — odparl ostro major, a potem dodal pospiesznie: — Kilku naszych z Los Angeles przyjechalo, zanim szosa nadbrzezna ulegla zniszczeniu. Liczymy, ze innym uda sie dotrzec przez Doline, szosa przez gory Santa Monica albo przez Oxnard. W przeciwnym razie sciagniemy ich helikopterem — zwlaszcza tych z Kalifornijskiego Instytutu Technologii. Pasadena legia w gruzach podczas drugiego trzesienia ziemi… — Humphreys nagle urwal, skrzywil sie i potrzasnal glowa, jakby zly na siebie, ze za duzo powiedzial. Po chwili mowil dalej, nie zwazajac na okrzyki przerazenia gromadki:
— No, Paul, spieszy mi sie. Nie mam chwili do stracenia. Dlaczego nie przyszedles do bramy glownej? Poznaje oczywiscie panne Gelhorn — sklonil sie jej lekko — ale kto sa ci pozostali?
Ogarnal wzrokiem zgromadzonych przy bramie czlonkow sympozjum, zatrzymujac podejrzliwe spojrzenie na bujnej brodzie Huntera.
Paul zawahal sie.
Brecht, ktory ze swoja lysina i grubymi szklami wygladal jak wspolczesny Sokrates o pociaglej twarzy, chrzaknal i juz mial zaryzykowac mowiac: Jestesmy podwladnymi pana Hagbolta. Uwazal, ze jest to wlasnie jedna z tych sytuacji, kiedy trzeba blefowac.
Ale zastanawial sie o ulamek sekundy za dlugo. Dodd przecisnal sie do przodu, stanal miedzy nim a Wojtowiczem i spojrzal dobrotliwie na majora. Pewien siebie usmiechnal sie pod krotko przystrzyzonym wasem i powiedzial z wprawa doswiadczonego adwokata:
— Jestesmy czlonkami poludniowo-kalifornijskiej sekcji zrzeszajacej badaczy meteorow i nie zidentyfikowanych obiektow latajacych. Ja jestem sekretarzem. Po otrzymaniu pisemnej zgody od wlasciciela i, choc to nie bylo absolutnie konieczne, zgody od waszego dowodztwa, zorganizowalismy podczas zacmienia sympozjum w domku plazowym Rodgersa.
Brecht jeknal cicho.
Major znieruchomial.
— A wiec fanatycy latajacych talerzy? — zapytal.
— Tak — z przymilnym usmiechem odpowiedzial Dodd. — Tylko bardzo prosze, nie fanatycy, a badacze. — Cos nagle pociagnelo go do tylu i mezczyzna zaparl sie pietami, zeby nie upasc: to Ragnarok niespokojnie szarpnal smycza.
— Badacze — powtorzyl z niedowierzaniem major, przygladajac sie im tak — pomyslal Paul — jakby mial zamiar ich wszystkich wylegitymowac.
— Podczas trzesienia ziemi zasypalo ich samochody — wstawil sie za nimi zarliwie Paul. — Moj rowniez, panie majorze. Bez ich pomocy panna Gelhorn i ja nie dotarlibysmy tutaj. Ci ludzie nie maja dokad isc. Jedna z kobiet miala atak serca. Jest tez dziecko.
Spojrzenie majora zatrzymalo sie na Ramie Joan, ktora stala za Hunterem. Kobieta wysunela sie do przodu, usmiechnela sie z powaga i lekko sklonila — major ujrzal frak, biala muszke i zlocisto-rude wlosy opadajace na ramiona. Anna z identycznymi zlocistorudymi wlosami zaplecionymi w warkocze, podeszla do matki. Obie byly dziwnie piekne i rownie tajemnicze jak ilustracje Aubreya Beardsleya do kwartalnika „The Yellow Book”.
— Ja jestem tym dzieckiem — powiedziala ozieble Anna.
— Rozumiem. — Major szybko skinal glowa i odwrocil sie.
— Paul — rzekl pospiesznie — przykro mi, ale Vandenberg Dwa nie moze udzielac schronienia ofiarom trzesienia ziemi. Rozwazylismy sprawe i postanowienie jest nieodwolalne. Prowadzimy wazne badania, a w obecnej sytuacji musimy przedsiewziac dodatkowe srodki ostroznosci.
— Mowi pan — wtracil Wojtowicz — ze w okregu Los Angeles trzesienie bylo silne?
— Nie widzi pan luny pozarow? — burknal major. — Nie, nie moge odpowiadac na zadne pytania. Wejdz przez wieze, Paul. I panna Gelhorn rowniez, ale nikt poza tym.
— To fachowcy, panie majorze — sprzeciwil sie Paul. — Moga nam sie przydac. Dokonali juz wielu ciekawych spostrzezen na temat Wedrowca.
Gdy tylko wspomnial o Wedrowcu, fioletowozlota kula, o ktorej na chwile wszyscy zapomnieli, znow zaprzatnela ich mysli.
Major Humphreys uchwycil sie rekami metalowej siatki i przysunal twarz do twarzy Paula. Glosem, ktory stanowil dziwna mieszanine podejrzliwosci, zaciekawienia i strachu, zapytal:
— Wedrowca? Skad wiecie, ze sie tak nazywa? Co wiecie o tym… ciele niebieskim?
— Ciele niebieskim? — zdenerwowal sie Rudolf. — Teraz juz kazdy glupiec widzi, ze to planeta. Ksiezyc obraca sie wokol niej, a teraz jest wlasnie za nia.
— Pretensje prosze kierowac nie do nas — wtracila zartobliwie Rama Joan. — Nie wyczarowalismy jej.
— Tak, najwyrazniej spadla z nieba — dodal z przekasem Brecht. — Potrzebna nam jak piate kolo u wozu.
Hunter kopnal go ukradkiem.
— Nazwalismy ja Wedrowcem, poniewaz slowo „planeta” znaczy „wedrowiec” — wyjasnil uprzejmie Brodacz.
— Od biedy niech bedzie Wedrowiec, choc prawdziwa nazwa brzmi Ispan — dobiegl ich glos Dragala, ktorego koscista twarz, oczodoly i ukryte w cieniu policzki wystawaly znad ramienia Huntera. Po chwili dodal: — Zapewne medrcy krolewscy wyladowali juz w Waszyngtonie.
Major Humphreys drgnal, jakby ktos uderzyl go miedzy lopatki.
— Rozumiem — odparl krotko, po czym zwrocil sie do Paula. — Mozesz wejsc. Panna Gelhorn rowniez, ale bez kota.
— To znaczy, ze nie wpusci pan tych ludzi? — zapytal Paul. — Mimo ze za nich recze? Mimo ze zycie jednej z kobiet jest w niebezpieczenstwie?
— Profesor Opperly z pewnoscia oceni nalezycie panskie postepowanie, panie majorze — wtracila ostro Margo.
— Gdzie jest chora? — zapytal Humphreys. Kolano zaczelo mu drgac podobnie jak przedtem wartownikowi.
Paul rozejrzal sie za lozkiem, ale wlasnie w tej chwili tega sylwetka Wandy stanela miedzy Hunterem a Rama Joan.
— To ja — oswiadczyla Wanda z duma.
Brecht znow jeknal. Wojtowicz, pocierajac ramie obolale od noszenia lozka, spojrzal z wyrzutem na gruba kobiete.
Major chrzaknal.
— Wejdzcie, ale sami — powiedzial do Paula i Margo i zawrocil do samochodu.
— Lepiej idzcie, zanim sie rozmysli — szepnal do dziewczyny Hunter. — To dla was najlepsze wyjscie.
— Bez Miau? — oburzyla sie Margo.
— Ja sie nia zaopiekuje — zaproponowala Anna. Slowa dziewczynki rozwialy wszelkie watpliwosci Paula.
Moze to zwykly sentymentalizm, zeby kot i bezinteresownosc dziecka przewazyly szale, ale nagle krzyknal:
— Nigdzie nie idei — Przestan dramatyzowac, Paul. Nie masz wyboru. Nie mozesz porzucic Projektu — powiedzial major ze zle ukrywana zjadliwoscia.
Wolna reka Margo objela Paula i scisnela go, jakby chcac dodac mu otuchy. Brecht szepnal mu do ucha:
— Mam nadzieje, ze wiesz, co robisz.
— Wlasnie, ze moge! — krzyknal Paul.
Major wzruszyl ramionami i wsiadl do lazika. Wartownik zamknal drzwi do wiezy i podszedl do grupy stojacej przed brama.
— Prosze stad odejsc — powiedzial z irytacja podsuwajac ku nim lufe pistoletu. W lewej rece trzymal zwisajacy koniec drutu — bylo to urzadzenie sterujace silnikiem.