Wniosek, jaki mozna bylo wyciagnac patrzac na wirujace szyby i wpadajace w nie nici, byl prosty: materia ksiezycowa w postaci pylu, zwiru, a nawet wiekszych kamieni jest w jakis sposob wysysana i niesiona w kierunku polnocnego bieguna Wedrowca.
Arab, Pepe i Duzy stali nad brzegiem rzeki Hudson palac wspolnego skreta, gotowi w kazdej chwili wrzucic go do brudnej, pokrytej warstwa smaru wody, gdyby ktos nadszedl niespodziewanie.
Ale nikt nie nadchodzil. W miescie panowala wyjatkowa cisza nawet jak na szosta rano. Duzy rzucil byle gdzie niedopalek, Arab zapalil nowego skreta i znow wszyscy trzej zaczeli sie zaciagac slodkim dymem.
Kiedy skrecili na polnoc za gmachy generala Granta, przeszli pod Henry Hudson Parkway i doszli nad rzeke, doznali wielkiego zawodu. Patrzac na zachod, widzieli szare niebo, dalekie falochrony, Edgewater i poludniowe zbocza Palisades. Poza tym nic wiecej.
— Znikla gdzies — stwierdzil Duzy. — Moze juz nawet zaszla.
Rozesmial sie i skierowal spojrzenie na poludnie, w strone grobu generala Granta.
— Jak myslisz, generale? — zapytal Araba.
— Rzeka wezbrala, admirale — odparl Arab i marszczac czolo zapalil trzeciego skreta.
— Chyba tak — przyznal mu racje Duzy. — Patrzcie, woda zalewa dok!
— To nie dok — powiedzial pogardliwie Arab. — To zatopiona barka.
— Zwariowales!
— Wiem, gdzie znikla! — krzyknal nagle Pepe. — Ta wielka fioletowa kula to polaczenie balona z lodzia podwodna. Zaburzyla sie. I dlatego woda wezbrala. Bo ona jest na dnie i swieci w glebinach.
Arab i Duzy zadrzeli z podniecenia na mysl o dziwacznym zjawisku, Pepe natomiast zlapal sie za glowe i krzyknal:
— Nie! Czekajcie, to nie tak. To zamrozony wybuch atomowy. Najpierw robia wybuch, a potem zamrazaja kule ognista. Plynie sobie taka kula najpierw w powietrzu, potem w wodzie, a kiedy sie roztopi — bum! miasto wylatuje w powietrze! Patrzcie!
Po przeciwnej stronie rzeki na poziomie wody czerwone slonce odbijalo sie nisko w oknach budynkow. Trzej bracia-narkomani uwierzyli naraz w wymyslona przez siebie bombe atomowa i wpadli w panike — ogarnal ich nagly lek, przed ktorym zaden narkoman nie potrafi sie opedzic.
— Uciekajmy! — zawolal stlumionym glosem Arab.
Zawrocili i puscili sie pedem w strone Harlemu.
Jake wydal pogardliwie wargi, spogladajac na rzednacy tlum. Wraz z zajsciem Wedrowca i stopniowym nastaniem szarego switu, na Times Square minelo ogolne podniecenie. Na Manhattanie gruzy spowodowane przez trzesienie ziemi przypominaly rumowisko po rozbiorce domu.
Prawie z niedowierzaniem, jakby to wszystko bylo przedstawieniem teatralnym, przypomnial sobie piosenke Sally i tupot roztanczonego tlumu oswietlonego fioletowobursztynowym blaskiem poteznego reflektora na niebie. Usmiechnal sie, otworzyl szeroko oczy, ale nie patrzyl przed siebie — w jego wyobrazni rodzil sie pewien pomysl, pomysl zblizony do snu, bo dla Jake'a sen i wyobraznia byly to pojecia niemal rownorzedne.
Sally nagle podeszla z tylu i wsunela mu reke pod ramie. Przytulajac sie do niego, szepnela do ucha:
— Uciekajmy, zanim ta sfora znow mnie dopadnie. To tylko cztery przecznice stad.
— Przestraszylas mnie, Sal — powiedzial niezadowolony. — Wlasnie wpadlem na pomysl, jak zarobic kupe forsy. Dokad mamy isc?
— Niedawno mowiles, ze nic cie nie jest w stanie przestraszyc. Ha! Zabieram cie na sniadanie do mieszkania Hasseltinea — ja i moj malutki kluczyk. Po tym trzesieniu ziemi im bede wyzej, tym bardziej bede czula sie bezpieczna.
— Dluzej bedziesz spadac — zauwazyl Jake.
— Tak, ale na mnie przynajmniej nic nie spadnie. Chodz, z pelnym zoladkiem ma sie lepsze pomysly.
Wysoko na niebie ukazal sie rozowawy blask.
Rozdzial 16
Brecht chrzaknal zadowolony.
— Chetnie bym zjadl jeszcze jedna kanapke — powiedzial.
— Myslelismy, ze lepiej bedzie cos zostawic na pozniej — rzekla przepraszajaco chuda kobieta, siedzaca przy drugim koncu dlugiego stolu.
— To byl moj pomysl — przyznal sie niesmialo Harry McHeath.
— W porzadku — odparl Brecht. — Wprost z „Robinsona Szwajcarskiego”. Moze ma ktos ochote na whisky?
Z kieszeni plaszcza wyjal cwierclitrowke. Wanda prychnela pogardliwie.
— Moze sie nam pozniej przydac, Rudolfie — szepnal Hunter.
Brecht westchnal i schowal butelke.
— Pewnie Komisja Bezpieczenstwa Publicznego wydala rowniez zakaz wypicia drugiej filizanki kawy? — ryknal.
Harry potrzasnal nerwowo glowa i pospiesznie nalal kawy Brechtowi oraz innym chetnym.
— Rudolfie — odezwala sie Rama Joan. — Zastanawiales sie przedtem, skad sie wziely barwy na Wedrowcu.
Anna, owinieta plaszczem, ktory ktos zostawil, lezala na dwoch krzeslach z glowa oparta o kolana matki. Rama Joan patrzyla na Wedrowca. Teraz fiolet otaczal zolta plaszczyzne po wschodniej stronie, co psulo zludzenie rozdziawionego pyska. Dwie zolte plamy na biegunach zmniejszyly sie, powoli znikajac z pola widzenia. Planeta sprawiala wrazenie fioletowej tarczy strzelniczej z wielkim zoltym srodkiem. Tymczasem pokryty siatka pekniec Ksiezyc, ktory mial teraz wyrazny ksztalt rombu, doszedl juz niemal do zachodniej krawedzi Wedrowca, konczac swoje drugie okrazenie.
— Nie wydaje mi sie, zeby barwy byly naturalna cecha Wedrowca. Sadze, ze to… cos w rodzaju dekoracji — powiedziala Rama Joan i na chwile urwala. — Jezeli istoty na Wedrowcu potrafily sprawic, zeby ich planeta przedostala sie przez nadprzestrzen, na pewno potrafia rowniez ozdobic ja tak, aby wedlug nich byla atrakcyjna i oryginalna. Jaskiniowcy nie malowali swoich domow od zewnatrz, a my malujemy.
— To mi sie nawet podoba — rzekl Brecht i az cmoknal wargami. — Dwubarwna planeta. Niech nam zazdroszcza sasiedzi z najblizszej galaktyki.
Wojtowicz i Harry McHeath rozesmieli sie niepewnie.
Powoli zaczynaja doceniac piekno Ispana — pomyslal Dragal.
— Gdybysmy doszli do takiego stopnia cywilizacji — powiedzial Hunter glosem niskim, lamiacym sie z napiecia — nie sadze, abysmy w tym celu uzywali naturalnych planet. Projektowalibysmy je i budowali od nowa. Rany, to czyste szalenstwo — dokonczyl szybko.
— Nieprawda — zaoponowal Brecht. — Lepiej byloby skorzystac z objetosci gotowej planety, zapelnic jej wnetrze magazynami, sypialniami, generatorami. Oczywiscie potrzebne bylyby gigantyczne dzwigary i wsporniki…
— Tylko wowczas, gdyby nie bylo antygrawitacji — wtracila Rama Joan.
— O rany — westchnal Wojtowicz.
— Ale jestes madra, mamusiu — rzekla sennym glosem Anna.
— Gdyby sie anulowalo grawitacje obracajacej sie planety — zauwazyl Hunter — trzeba by ja bylo bardzo solidnie skonstruowac, w przeciwnym razie sily odsrodkowe rozdarlyby ja na czesci.
— Mylisz sie — stwierdzil Brecht. — Masa i ped przestalyby istniec.
Paul chrzaknal. Siedzial obok Margo. Zdjal plaszcz i przykryl nim dziewczyne. Chetnie by ja objal, chocby tylko po to, zeby samemu sie troche ogrzac, ale jakos nie mogl sie na to zdobyc.
— Gdyby rzeczywiscie mieli tak rozwinieta cywilizacje, staraliby sie chyba nie wyrzadzac szkod i nie zaklocac biegu zycia na innych zamieszkanych planetach? — zapytal Paul, po czym dodal niepewnie: — Mowie tak, jakby istniala szlachetna federacja galaktyczna czy jak ja nazwac…