Pozostali patrzyli na Ksiezyc wylaniajacy sie zza Wedrowca, ktory, lekko przechylajac sie na bok, opadal nad oceanem.
Luna przybrala ksztalt przygniecionego stozka. Na jej tarczy zamiast gladkich konturow „morz” widac bylo ledwo dostrzegalne linie, ktore chwilami odbijaly kolorowe swiatlo Wedrowca. Widok byl odrazajacy, przywodzil na mysl siatke z jajkami pajaka.
Porod kleszczowy — pomyslal Dragal. — Biala Dziewica zaplodniona przez Ispana odradza sie — i wciaz w mekach musi sie odradzac. Nie przyszlo mi to do glowy.
Zaluje, ze nazwalam ja dziwka… — pomyslala Morgo.
— Jej narzeczony jest na Ksiezycu, prawda? — szepnela Rama Joan do Paula. — Teraz wiec moze byc twoja dziewczyna.
Wojtowicz wyprostowal sie.
— Glebiej juz nie mozna — powiedzial ochryplym glosem do Dodda — bo sie dokopie do wody.
Podeszli do lozka. Dodd odpial smycz od ciezkiej, grubej obrozy i patrzac na Margo, zdjal kurtke okrywajaca psa. Dziewczyna potrzasnela glowa i Dodd, usmiechajac sie smutno, znow przykryl nia psa. Razem z Wojtowiczem i Brechtem zsunal owinietego w kurtke Ragnaroka do plytkiego grobu. Kotka lezaca w ramionach Margo podniosla glowke i spojrzala z zaciekawieniem.
Zawieszony nad Pacyfikiem Wedrowiec wygladal tak, jakby przywdzial swiateczne szaty. W przeciwienstwie do znieksztalconego Ksiezyca stanowil idealna kule. Zolta plaszczyzna po zachodniej stronie planety znikla z pola widzenia i na tarczy zostaly tylko trzy zolte plamy. Najbardziej jednak rzucala sie w oczy glowa fioletowej bestii z rozdziawionym pyskiem, ktora powstala, gdy dwa wschodnie ramiona fioletowego krzyza rozszerzyly sie po obu stronach wielkiej zoltej plamy.
Wilk Fenris — pomyslal McHeath. — Teraz, kiedy „Ksiezyc jest przed rozwartym pyskiem, Wedrowiec naprawde wyglada, jakby pozeral Ksiezyc.
— To mi przypomina wielkiego psa, ktory chce kogos chapnac — powiedziala zamyslona Anna. — Mamusiu, czy bogowie umiescili na nim Ragnaroka, tak jak umieszczali na gwiazdach greckich herosow i nimfy?
— Chyba tak, kochanie — odparla Rama Joan.
Dodd odruchowo wyciagnal notes i pioro i ze smutkiem spojrzal na czysta kartke. Margo podala Paulowi kotke, sama zas wyjela notes i pioro z rak Dodda i zrobila szkic Wedrowca, podobny do tych, jakie Dodd sam rysowal.
Waz pozera jajo — pomyslal Dragal. — A moze to drogi, ktore sie rozwidlaja?
Wojtowicz pospiesznie zasypal grob, najpierw suchym, potem mokrym piaskiem. Brecht wyjal Doddow i z rak smycz, ciasno oplotl nia raczke zlozonego parasola i spial na gorze. Kiedy Wojtowicz przyklepal piasek lopata ii odsunal sie, Brecht wetknal parasol gleboko w srodek grobu.
— Tak, Dodd — powiedzial, obejmujac ramieniem niskiego mezczyzne. — Oznaczylem grob. Ragnarok ma teraz cos w rodzaju kaduceusza.
Z podium dobieglo ich wolanie chudej kobiety:
— Chodzcie na kawe! Bo wystygnie!
Don Merriam znow znalazl sie w ciemnosciach. Tym razem Ksiezyc, mijajac Wedrowca, odcial Babie Jadze zrodlo swiatla. Malutki statek kosmiczny krazyl miedzy dwoma cialami niebieskimi. Lecial predzej niz Ksiezyc, ale go jeszcze mie przescignal.
Slonce, ktore przez pewien czas wpadalo do kabiny, nagrzalo jej wnetrze, ale zanim upal stal sie nie do zniesienia, Ksiezyc wsunal sie miedzy Babe Jage a Sionce. W kabinie jednak bylo jasniej niz wtedy, gdy Ksiezyc zaslonil statek po raz pierwszy — tu i owdzie przedzieral sie odbity przez Slonce fioletowozlocisty blask Wedrowca. Blask ten pozwalal ujrzec nieustannie wrzace skaly na powierzchni Ksiezyca — wygladalo to jak burza na morzu, ogladana z samolotu w gwiezdzista noc.
Znajdujac sie 2560 kilometrow nad Wedrowcem — sprawdzil to za pomoca radaru — kosmonauta dostrzegal tylko jedna piata planety. Przelatujac nad jej powierzchnia, roznie nazywana na Ziemi: x-em, wyszczerbiona tarcza, kotem, krzyzem Swietego Andrzeja i mandala, widzial jedynie zolta plame po zachodniej stronie i brzeg fioletu; zolta plama na wschodzie i plamy na biegunach byly poza zasiegiem jego wzroku.
Obserwujac, jak zolta plama wylania sie z nocnej strony Wedrowca i przesuwa na dzienna, Don upewnil sie, ze Wedrowiec obraca sie i ze jego dwa szczyty to istotnie bieguny, a os jest mniej wiecej rownolegla do osi Ziemi. Mierzac predkosc, z jaka ukazuje sie zolta plama, obliczyl, ze pelny obrot Wedrowca trwa szesc godzin — czyli „dzien” na Wedrowcu rowna sie jednej czwartej dnia ziemskiego. Poniewaz zas Wedrowiec obracal sie w tym samym kierunku, co Baba Jaga i Ksiezyc, tyle ze trzy razy wolniej, kolejne punkty odniesienia na jego powierzchni szybko zostaly w tyle.
Zielone swietliste plamy na nocnej stronie Wedrowca znikaly, gdy planeta przechodzila na strone dzienna — moze byly jakas fosforescencja widoczna tylko w ciemnosciach. Rowniez, jak sobie przypomnial, na nocnej stronie nie sposob bylo odroznic od siebie fioletowych i zoltych plam — a wiec zapewne potrzebne bylo do tego swiatlo sloneczne.
Ponad polowe olbrzymiej zoltej plamy zajmowal czarny cien Ksiezyca, ktory mial niewatpliwie ksztalt wydluzajacej sie elipsy. Przygladajac mu sie bacznie, Don zauwazyl, ze blade jasnozielone swiatla ukazuja sie stopniowo na blizszej krawedzi cienia — najwyrazniej zielone swiatla, niewidoczne w swietle slonecznym, przesuwaja sie wraz z planeta.
Nagle zdal sobie sprawe, jak niesamowita i dziwna jest sytuacja, w ktorej sie znajduje — ze on sam jest jak muszka zawieszona miedzy czarna sliwka a rozowym grejpfrutem, pedzaca wraz z nimi przez kosmos.
Wyobrazil sobie, ze znow jest malym chlopcem. Jest wieczor i mrok zaglada do okna w Minnesocie, a on. Don, opowiada w kuchni matce: Wiesz, mamo, znalazlem w lesie wielka, czarna dziure. Jestem pewien, ze przechodzi az na druga strone Ziemi, bo na dnie widzialem migocaca gwiazde. Przestraszylem sie i… wiem, ze mi nie uwierzysz, mamo, ale biegnac do domu, ujrzalem za stodola wielka zoltofioletowa planete.
Otrzasnal sie z tych wspomnien. Bez wzgledu na to, jak niesamowita jest sytuacja, z pewnoscia wydalaby mu sie jeszcze dziwniejsza, gdyby przez miesiac nie przebywal na Ksiezycu, a pozniej nie przedzieral sie przez niego statkiem.
Jego uwage przyciagnely biale nici wysuwajace sie z nosa Ksiezyca. Skierowal statek tak, zeby miec je przed oczami: wily sie miedzy gwiazdami, najpierw sie rozchodzac, potem schodzac, az wreszcie znikaly za fioletowym brzegiem Wedrowca.
Jezeli nici lacza Ksiezyc z Wedrowcem, logiczne jest, ze musza laczyc go z biegunem planety. Gdyby byly polaczone z jakims punktem na rowniku, rozciagnelyby sie i pekly, albo — poniewaz Ksiezyc porusza sie trzy razy predzej, niz sie obraca planeta — oplotlyby Wedrowca.
Polaczylyby! Oplotlyby! — przylapal sie na tym, ze mysli o nich jak o prawdziwych niciach, jak gdyby dwa ciala niebieskie, Ksiezyc i Wedrowiec, byly bombkami na choince.
Ale w takim razie czym sa te nici?
Sledzac je wzrokiem, spojrzal tam, gdzie zbiegaly Sie z Ksiezycem. Baba Jaga wyprzedzila Ksiezyc, ale wciaz znajdowala sie w jego cieniu, razem z nim bowiem zachodzila teraz za Wedrowca. Czarna linia nocy, ktora Don po raz pierwszy ujrzal przez otchlan Ksiezyca, byla juz w polu widzenia, odcinajac soba fioletowy brzeg horyzontu.
A wiec nos Ksiezyca znajduje sie w mroku, a jego miedziana powierzchnia burzy sie. Kosmonauta siegnal do polki po silna lornetke i nastawil ostrosc.
Na wzburzonym nosie Ksiezyca dostrzegl kilka glebokich szybow, ktorych wnetrza obracaly sie szybko w kierunku wskazowek zegara. Sprawialy wrazenie wirow w pekajacej skale.
Lsniace, biale nici, ktore w cieniu Ksiezyca nabieraly barwy mosiadzu, wpadaly do szybow i wirowaly z ta sama predkoscia, co ich sciany, zataczajac na dnie malenkie kola. Przy wirujacych osrodkach nici byly nieco grubsze. Przypominaly trabe morska lub tornado.
Przy kazdym szybie byly trzy albo cztery jaskrawofioletowe lub cytrynowe kropki. Don widzial juz takie kropki na niciach. Przyszlo mu na mysl, ze najpewniej sa to duze siatki kosmiczne z Wedrowca, ktore wytwarzaja pola grawitacyjne.