Dowodztwu Projektu Ksiezycowego szybko minela, a wyczerpujacy marsz po plazy wydal mu sie bezcelowy i niezwykle przygnebiajacy.

— Smutno ci, tak? — zapytala lagodnie Rama Joan. — Spaliles za soba mosty i zwiazales swoj los — i los swojej dziewczyny — z kupa wariatow, ktorzy ida pogrzebac psa.

Szli na koncu orszaku, daleko w tyle za lozkiem, ktore niesli Clarence Dodd i Wojtowicz. Paul rozesmial sie.

— Nie owijasz nic w bawelne — powiedzial. — Margo nie jest jednak moja dziewczyna, kocham ja, ale bez wzajemnosci. Jestesmy tylko dobrymi przyjaciolmi.

— Naprawde? — Rama Joan spojrzala na niego badawczo. — Cafe zycie moze ci zejsc na takiej przyjazni, Paul.

Paul skinal glowa ze smutkiem.

— Wiem, Margo tez mi to mowi. Twierdzi, ze jestem szczesliwy, mogac ja otaczac matczyna opieka i zniechecac innych mezczyzn. Oczywiscie oprocz Dona. Uwaza, ze moje uczucia wobec niego, nawet jezeli sam sobie z tego nie zdaje sprawy, sa wiecej niz braterskie.

Rama Joan wzruszyla ramionami.

— Moze ma racje — powiedziala. — Caly ten uklad — ty, Margo i Don — rzeczywiscie wyglada dosc dziwnie.

— Nie, na swoj sposob wszystko jest najzupelniej naturalne — zapewnil ja Paul ze smetna satysfakcja. — Chodzilismy razem do szkoly. Interesowaly nas przedmioty scisle. Przyjaznilismy sie. Potem Don skonczy! studia techniczne i zostal kosmonauta, ja zajalem sie dziennikarstwem i zostalem rzecznikiem prasowym, a Margo zawsze pociagaly nauki humanistyczne. Ale postanowilismy trzymac sie razem, gdy wiec Don dostal praco w Projekcie Ksiezycowym, nam tez udalo sie tam wkrecic, to znaczy mnie sie udalo. Wtedy Margo juz wiedziala, ze bardziej ode mnie lubi Dona, czy tez kocha go, cokolwiek to znaczy, i zareczyli sie. No i tak juz zostalo — moze dlatego, ze nasze spoleczenstwo krzywym okiem patrzy na trojkatne uklady. Potem Don polecial na Ksiezyc. My zostalismy na Ziemi. To wszystko az do wczoraj, kiedysmy was spotkali.

— Na pewno musialby w koncu nastapic wybuch, Paul, taka sytuacja nie moglaby trwac wiecznie — rzekla Rama Joan. — Powiem ci, skad ja sie tu wzielam. Moglabym sobie zyc wygodnie na Manhattanie jako zona kierownika dzialu reklamy. Anna chodzilaby do ekskluzywnej szkoly, a ja od czasu do czasu wyglaszalabym w klubie kobiet odczyty o mistycyzmie. Zamiast togo jestem rozwodka i ledwo wiaze koniec z koncem, zyjac z tego, co mi placa za wyklady, i z procentow od niewielkiej sumy, ktora odziedziczylam. Nosze te dziwaczne, karnawalowe stroje — z lekcewazacym usmiechem wskazala reka biala muszke i frak zeby wzbudzic wieksze zainteresowanie mistycyzmem. „Meski protest” — zartowali kiedys moi przyjaciele. „Nie — powiedzialam im — protest ludzki”. Chcialam, zeby mi wolno bylo wyrazac swoje poglady, zeby mnie nikt w tym nie ograniczal, zebym mogla mowic to, co naprawde czuje. Chcialam, zeby Anna miala prawdziwa matke, a nie ladnie ubrana kukle.

— Czy naprawde wierzysz w to wszystko, co mowisz? — zapytal Paul. — W buddyzm i tym podobne sprawy?

— Nie tak, jakbym tego pragnela, ale w takim stopniu, na jaki mnie stac — powiedziala. — Bezgraniczna wiara to luksus. Ale jezeli mowi sie barwnie — i z werwa, przynajmniej nie nasladuje sie innych. Nawet jezeli sie troche udaje, nie zatraca sie swojej osobowosci. Jezeli czlowiek wciaz sie stara, pewnego pieknego dnia moze odkryc czastke prawdy — tak jak Charlie Fulby, kiedy przyznal sie, ze o istnieniu wedrownych planet wie tylko intuicyjnie, a nie dlatego, ze byl w kosmosie, jak dotychczas twierdzil.

— To paranoik — odparl Paul, patrzac na Dragala, ktory szedl za lozkiem majac po prawej rece Wande, a po lewej chuda kobiete. — Kto sa te dwie — uczennice, opiekunki? — zapytal.

— Do pewnego stopnia jest paranoikiem — zaczela wyjasniac Rama Joan — ale nie sadzisz chyba, Paul, ze ludzie normalni maja monopol na prawde? A te dwie to chyba jego zony. Charlie nalezy do sekty uznajacej wielozenstwo. Och, Paul, pewnie uwazasz nas wszystkich za pomylonych.

— Nie — zaprotestowal. — Chociaz czuje sie pewniej, majac swiadomosc, ze wiekszosc ludzi mysli podobnie jak ja.

— Wiekszosc, to znaczy ci, co maja pieniadze i wladze — powiedziala Rama Joan. — No, rozchmurz sie — z jednej strony wiekszosc, a z drugiej wariaci, ale wszyscy daza do tego samego: do zaspokojenia podstawowych potrzeb. Wracamy do domku na plazy, bo wiemy, ze tam czeka na nas kawa i kanapki.

Na czele pochodu analogiczna rozmowa toczyla sie miedzy Hunterem a Margo.

— Zaczalem chodzic na takie sympozja, bo prowadzilem badania socjologiczne — zwierzal sie Hunter. _ Spotykalem roznych ludzi: zwariowanych wizjonerow, jak Charlie Fulby, ludzi trzezwo myslacych oraz takich jak wiekszosc tutaj. Chcialem zbadac pewne zjawisko spoleczne i napisac kilka artykulow. Ale po pewnym czasie wciagnalem sie.

— Dlaczego? — zapytala Margo, tulac do siebie kotke. Bylo jej zimno bez kurtki, a Miau grzala ja niczym butla z goraca woda. — Czy zainteresowania te, podobnie jak panska broda, mialy udowodnic, ze jest pan nowoczesny i rozni sie od innych?

— Prosze mi mowic po imieniu. Nie, nie sadze, choc niemala role odegrala tu na pewno proznosc. — Pogladzil reka brode. — Po prostu spotkalem ludzi, ktorzy czyms sie pasjonuja i robia cos zupelnie bezinteresownie. To nieslychanie rzadkie w naszym materialistycznym, egoistycznym swiecie, w ktorym licza sie tylko pieniadze i pozycja. Zwiazalem sie tak bardzo, ze chcialem wniesc swoj wklad — jakies odczyty, dyskusje. Teraz podchodze do tego z rownym zapalem, co Brecht, ktory haruje sprzedajac fortepiany — doszedl w tym do perfekcji — aby moc poswiecac reszte czasu na latajace talerze, szachy i kobiety.

— Brecht jest kawalerem, a ty, zdaje sie, mowiles, ze masz rodzine? — przypomniala mu nieco ironicznie dziewczyna.

— Tak — przyznal z pewna niechecia. — W Portland zostala pani Hunter i dwoch chlopcow, ktorzy sa zdania, ze tatus stanowczo za duzo czasu spedza wsrod fanatykow latajacych talerzy, bo pisze malo artykulow — i zaniedbuje swoja kariere naukowa.

Chcial dodac: Teraz pewno jeszcze nie spia i pytaja, dlaczego tatusia nie ma w domu, kiedy niebo sie przeobrazilo, a latajace talerze przestaly byc fikcja — ale spostrzegl, ze doszli do zabitego deskami domku plazowego. Zobaczyl wciaz palaca sie zielona lampe, obok niej stolek z niewielkim plikiem programow, puste krzesla ustawione w rzedy, porozsuwane na przedzie (czy Dodd kiedykolwiek odbierze pieniadze, ktore dali w zastaw, pozyczajac te krzesla w zakladzie pogrzebowym prowadzonym przez Polakow w Oxnard?); zobaczyl rowniez plaszcz, ktory ktos zapomnial zabrac, podluzny stol, przy ktorym siedzieli prelegenci, a pod nim tekturowe pudla, porzucone w ogolnym pospiechu. Nie opodal, wetkniety gleboko w piasek, stal zlozony parasol, ktory sluzyl za czesc prymitywnego astrolabium, kiedy Brecht po raz pierwszy badal ruch Wedrowca.

Widzac to wszystko na tle nakrapianego fioletowozlotymi swiatelkami spokojnego Pacyfiku, Hunter poczul niespodziewany przyplyw radosci i ulgi, zdal sobie nagle sprawe, dlaczego, zmuszeni do wedrowki przez lawine i odpedzeni od bramy przez majora-sluzbiste, wrocili na to miejsce.

Po prostu miejsce to bylo dla nich domem — tu siedzieli razem, tu byli swiadkami zmian, jakie zaszly na niebie; kazdy czul w glebi ducha, ze, byc moze, jest to jego ostatni dom.

Wanda, chuda kobieta i Harry McHeath wolno ruszyli do pudel pod stolem.

Wojtowicz i Dodd postawili lozko z Ragnarokiem, na wpol przykrytym kurtka Margo.

Wojtowicz rozejrzal sie, a potem, wskazujac na parasol, powiedzial stanowczo:

— To chyba najodpowiedniejsze miejsce, jezeli nie ma pan nic przeciwko temu? — skierowal pytanie do Brechta, ktory cala droge z Vandenbergu 2 szedl w milczeniu obok Dodda.

— Nie, to dla mnie zaszczyt — odparl tamten chrapliwie.

Przyniesli tu lozko i Brecht wyciagnal z piasku parasol. Spod materaca Wojtowicz wyjal lopate i zaczal kopac.

— Nic dziwnego, ze mnie przez cala droge cos klulo! — krzyknela z tarasu Wanda na widok lopaty.

Wojtowicz przerwal kopanie.

— Powinna byc pani wdzieczna — zawolal do niej — za darmowa jazde, kiedy myslala pani, ze ma atak serca!

— Dobrze wiem, kiedy mam atak serca! — odparla ze zloscia. — I dobrze wiem, kiedy mi mija!

— A niech tam pani bedzie! — rzucil przez ramie Wojtowicz mow zabral sie do kopania.

Piach skrzypial cicho pod lopata. Chuda kobieta i McHeath ocierali kubki z piasku i ustawiali je na stole.

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату