Wszyscy oprocz Dodda cofneli sie przed pistoletem, nawet Ragnarok sie odsunal, jego pan bowiem, patrzac z oburzeniem przez siatke, wypuscil z reki smycz.
— Majorze — zawolal Dodd — panskie zachowanie jest skandaliczne i nieludzkie! Dopilnuje, zeby odpowiednie wladze o tym sie dowiedzialy. Place podatki! I moje pieniadze ida wlasnie na takie inwestycje jak Vandenberg Dwa, z moich pieniedzy placi sie pensje urzednikom panstwowym bez wzgledu na to, czy nosza mundury, czy nie, bez wzgledu na to, ile gwiazdek maja na tych mundurach. Miech pan sie jeszcze zastanowi…
Wartownik podszedl do niego. Widac bylo, ze chce sie uporac z intruzami, zanim odjedzie major.
— Zamknij sie pan wreszcie i jazda stad — wycedzil i lufa pistoletu szturchnal go lekko w bok.
Rozlegl sie warkot podobny do zgrzytu nie naoliwionych trybow: Ragnarok rzucil sie i ciagnac za soba smycz skoczyl wartownikowi do gardla.
Silniki na plecach wartownika buchnely nagle dwoma jezykami ognia, jakby zolnierzowi wyrosla para nowych, jaskrawopomaranczowych nog. Wartownik zaczal sie wolno wznosic w powietrze. Tu dal mistrzowski popis strzelania z lotu, wysylajac cztery kule prosto w napastnika. Wielki pies upadl i juz sie nie poruszyl.
Wszyscy rzucili sie do ucieczki, ale po chwili staneli.
Wartownik przeplynal w powietrzu nad siatka i wrocil na ziemie — z silnikow znow na chwile buchnal ogien, zeby zamortyzowac wstrzas.
Dodd padl na kolana przy zwlokach psa.
— Ragnarok? — spytal niepewnie, po czym stwierdzil z niedowierzaniem: — On nie zyje.
Wojtowicz wzial skladane lozko i podbiegl do psa.
— Nic mu juz nie pomoze — szepnal Dodd.
— Nie moze go pan tu zostawic — powiedzial Wojtowicz.
Ulozyli martwa zwierze na lozku. Wedrowiec swiecil teraz tak jasno, ze w jego blasku ujrzeli kolor saczacej sie krwi.
Margo podala kotke Paulowi, zdjela kurtke i przykryla nia Ragnaroka. Dodd skinal glowa w milczeniu.
Niewielki orszak ruszyl z powrotem droga, ktora przyszedl. Byl juz swit, a gdzieniegdzie migotaly fioletowe i zlote swiatelka.
Harry McHeath wskazal reka niebo nad oceanem.
— Patrzcie — powiedzial. — Widac bialy rabek. Ksiezyc wylania sie zza Wedrowca.
Dona Merriama przeszyl dreszcz, gdy ujrzal, ze cienkie czarne nici laczace nos Ksiezyca z biegunem polnocnym Wedrowca staja sie olsniewajaco biale — byly teraz bardziej widoczne i coraz bardziej przypominaly pajeczyne. Nagle nos Ksiezyca tez stal sie olsniewajaco bialy: byl niczym maty, bialy stozek, ktory szybko sie wydluza i poszerza. Wydobywaly sie z niego biale nici, ktore unosily sie w gore.
W polksiezycu bylo cos dziwnie niepokojacego: w miare jak rosl, stawal sie coraz bardziej wypukly, jak gdyby Ksiezyc przybieral ksztalt pilki do rugby. Nadmiernie wypukly brzeg wcale nie byl gladki na tle czarnej, nakrapianej gwiazdami przestrzeni kosmicznej, przeciwnie, byl lekko wyszczerbiony. Lamana byla tez linia miedzy widocznym polksiezycem a reszta ciemnej powierzchni. Co wiecej, powierzchnie polksiezyca pokrywaly rysy — Ksiezyc wygladal jak na mozaikach bizantyjskich.
Nagle z prawej burty Baby Jagi wpadlo do srodka swiatlo. Blask, odbity po lewej stronie ekranu, niemal oslepil Dona.
Kosmonauta zamknal oczy i po omacku zaczal szukac na polce okularow polaryzacyjnych. Wlozyl je i nastawil polaryzacje na maksimum. Uruchomil silniki korekcyjne i skierowal statek nieco w lewo.
Tam lsniace Slonce, ktore wlasnie wylonilo sie zza Wedrowca, blyszczalo przy czarnej tarczy Ziemi — para ta wygladala jak rozgrzana do bialosci dziesieciocentowka i zakopcony dolar. Baba Jaga rowniez zakonczyla juz podroz po ciemnej stronie Wedrowca i teraz wyszla na swiatlo sloneczne.
Don ustawil daszek przy okularach tak, zeby oslonic sie przed swiatlem Slonca, po czym zmniejszyl polaryzacje, aby w blasku Wedrowca moc dojrzec te strone Ziemi, na ktorej panowala noc. We wschodniej czesci kontynentu polnocnoamerykanskiego byl juz dzien. Poludniowej Ameryki w ogole nie bylo widac. Reszte kuli wypelnial Ocean Spokojny, tylko na dole, po lewej stronie, stopniowo wylaniala sie Nowa Zelandia — tam zapadal zmrok.
Kosmonauta zdziwil sie, ze widok rodzimej planety — odleglej o marne cwierc — miliona kilometrow, a nie zagubionej gdzies po drugiej stronie kosmosu — sprawil mu tak wielka radosc.
Mieszkancy Nowej Zelandii i Wysp Polinezyjskich wybiegli z domow, zostawiajac kolacje na stolach i matach, zeby obserwowac cud, ktory ukazal sie na niebie wraz z nastaniem wieczoru. Wielu z nich podejrzewalo, ze Wedrowiec to Ksiezyc — monstrualnie znieksztalcony, najpewniej na skutek amerykanskich czy radzieckich doswiadczen atomowych, a fioletowy i zloty blask to aura po wybuchu atomowym — i potrzeba bylo kilku godzin, aby przekonac ich, ze sie myla. Wiekszosc mieszkancow Australii, Azji, Europy i Afryki pelnila swoje codzienne obowiazki, zyjac w szczesliwej nieswiadomosci: o Wedrowcu wiedziala tylko tyle, ze to jakis niepowazny wymysl dziennikarski, zjawisko typowo amerykanskie tak jak fundamentalizm religijny i cocacola albo nowinki o senatorach czy gwiazdach filmowych. Bardziej przebiegli mysleli, ze to reklama nowego filmu grozy albo pretekst do nowych zadan pod adresem Chin i Zwiazku Radzieckiego. Jedynie kilku wyjatkowo bystrych obserwatorow dostrzeglo zwiazek miedzy zwariowanymi komunikatami o Ksiezycu a niewatpliwie prawdziwymi relacjami o trzesieniach ziemi.
Atlantyk byl rowniez po tej stronie kuli ziemskiej, na ktorej panowal dzien, ale tu sytuacja przedstawiala sie inaczej, gdyz z wiekszosci samolotow i statkow zaobserwowano Wedrowca podczas ostatnich godzin nocy. Zalogi statkow i samolotow szukaly zawziecie wsrod zaklocen atmosferycznych fali, na ktorej podawano by jakies wiadomosci, i usilowaly polaczyc sie z wlascicielami pojazdow lub z kierownictwem zeglugi morskiej, zeby zlozyc sprawozdanie i zasiegnac rady. Niektore statki plynely do najblizszych portow. Zalogi innych madrze i przezornie kierowaly swoje jednostki na pelne wody.
Na transatlantyku „Prince Charles” nastapily dramatyczne wydarzenia. Grupa faszystowskich powstancow brazylijskich z pomoca dwoch oficerow pochodzenia portugalskiego opanowala wielki luksusowy statek. Kapitan Sithwise siedzial uwieziony we wlasnej kabinie. Powstancy mieli dokladnie opracowany plan, ale kto wie, czy udaloby sie im go zrealizowac, gdyby nie ogolne podniecenie w zwiazku z „zagrozeniem astronomicznym”. Niemal ze zgroza odkryli, ze kosztem zycia szesciu mezczyzn — wsrod swoich mieli tylko trzech rannych — maja w swojej wladzy nie tylko statek wielki jak hotel w modnej miejscowosci wypoczynkowej, ale rowniez dwa reaktory atomowe, Wolf Loner zjadl w spokoju sniadanie i rozpoczal normalne zajecia poranne — jego jacht, „Wytrwaly”, wciaz leniwie plynal na zachod pod zwisajacymi nisko na niebie chmurami. Samotny zeglarz wciaz rozmyslal o ladzie panujacym w przyrodzie, gdy nie maci go szybkie tempo wspolczesnego zycia.
Kiedy czerwony blask poranny oswietlil dzungle, don Guillermo Walker prul juz naprzod lodzia motorowa braci Araiza: z jeziora Nikaragua wplynal do rzeki San Juan i minal San Carlos. Teraz, gdy Wedrowiec znikl z nieba, don Guillermo nie zaprzatal sobie glowy wulkanami i trzesieniami ziemi, a za to coraz chetniej myslal o tym, jak zbombardowal fortece el presidente, lezac swoim malutkim samolotem, ktory obecnie spoczywa na dnie jeziora. Oby taki los spotkal wszystkich lewicowcow, don Guillermo pokazal wreszcie, ze jest lepszy od tych mieczakow od Johna Bircha!… — tak przynajmniej ocenial swoj wyczyn.
Z duma uderzyl sie w piersi i krzyknal:
— Yo soy un hombre!
Jeden z braci Araiza, ktory mruzyl oczy przed blaskiem wschodzacego slonca, skinal glowa i powiedzial: — Si — ale brzmialo to malo entuzjastycznie, jakby to, ze sie jest czlowiekiem, wcale nie bylo wielkim zaszczytem.
Rozdzial 15
Paul musial przyznac, ze dlugi spacer po piasku jest meczacy, nawet jezeli sie idzie w towarzystwie nowych przyjaciol, a na niebie lsni nowa planeta. Radosc z postawienia na swoim wbrew majorowi Humphreys’owi i