Odgadl niemal natychmiast, ze kula jest potezna planeta i ze Ksiezyc wszedl na ciasna orbite wokol niej. Bylo to, jego zdaniem, jedynym rozsadnym i logicznym wytlumaczeniem tego, czego byl swiadkiem przez ostatnie trzy godziny: blasku zalewajacego te czesc Ziemi, na ktorej panowala noc, jasnej smugi na wodach Atlantyku, a przede wszystkim pekniecia Luny.
A zreszta nie bylo sie nad czym zastanawiac — widzial na wlasne oczy te ogromna kule i czul, ze to moze byc tylko planeta.
Don obrocil statek i oto zaledwie osiemdziesiat kilometrow pod soba ujrzal ogromna tarcze Ksiezyca: jedna polowa byla czarna, druga olsniewajaco biala od padajacego na nia swiatla slonecznego. Widzac lsniacy, sklebiony pyl unoszacy sie w oswietlonej przez Slonce prozni, tuz przy ciemnej polowie Ksiezyca, oraz niemal surrealistyczna, porabana szachownice utworzona z mniejszych szczelin, przy ktorych wznosily sie niewielkie chmury pylu, Don zorientowal sie, ze tu wlasnie zawarly sie za nim sciany otchlani.
Byl osiemdziesiat kilometrow nad Ksiezycem, ktory z kazda chwila coraz bardziej przypominal bulgocacy kamienny ocean.
Ale poniewaz nie chcial — przynajmniej jeszcze nie teraz — runac z predkoscia poltora kilometra na sekunde na ciemna polowe planety, do ktorej byl zwrocony dyszami, wlaczyl glowny silnik, zeby przyhamowac — i sprawdzajac wreszcie poziom paliwa i tlenu odkryl, ze ledwo mu ich starczy na ten manewr. Ale manewr ten powinien go wprowadzic na orbite wokol nieznanej planety, ciasniejsza jeszcze od orbity Ksiezyca.
Baba Jaga i Luna razem skrecaly w stozek cienia — w noc pelna tajemnic. Kosmonauta wiedzial, ze za chwile Slonce zniknie mu z pola widzenia i ze przeobrazony Ksiezyc znow wejdzie w zacmienie.
Fritz Scher siedzial sztywno wyprostowany przy biurku w hamburskim Instytucie Badan Plywow. Z rozbawieniem, a jednoczesnie z irytacja sluchal kretynskich wiadomosci poronnych z drugiej strony Atlantyku. Wylaczyl radio, przekrecajac galke z taka sila, ze omal jej nie oderwal, i zawolal do Hansa:
— Przekleci Amerykanie! Potrzebni sa nam tylko po to, zeby trzymac w szachu te komunistyczne swinie, ale co za intelektualna degradacja dla Niemiec!
Wstal i podszedl do urzadzenia zajmujacego cala dlugosc pokoju, sluzacego do prognozy plywow. Przez ruchome precyzyjne kola pasowe — kazde z nich oznaczalo jakis czynnik, ktory dziala na plywy w badanym punkcie hydrosfery — przechodzil cienki drut zakonczony igla, ktora na bebnie z papieru milimetrowego rysowala krzywa, nieustannie podajaca plywy.
W Delftach jest urzadzenie elektroniczne, ale te niezguly Holendrzy inaczej nie daliby sobie rady.
— Ksiezyc orbituje wokol jakiejs planety, ktora sie wziela znikad? — zawolal teatralnym glosem Scher. — Ha!
Znaczaco stukna! w obudowe stojacego obok oplywowego urzadzenia.
„Machan Lumpur”, wskazujac zardzewialym dziobem kierunek nieco na poludnie od slonca zachodzacego nad Wietnamem, przeplynal nad mielizna przy wejsciu do malej zatoczki na poludnie od Do-Son. Patrzac na dobrze mu znany uklad korzeni mangrowych i na zniszczony, stary pal, ktory znal jak swoje piec palcow, Bagong Bung zauwazyl, ze woda przyplywu siega o szerokosc dloni wyzej, niz kiedykolwiek zdarzylo mu sie widziec w tych stronach. Dobry znak! Drobne fale tajemniczo marszczyly powierzchnie zatoki. Rozlegl sie krzyk wydrzyka.
Richard Hillary obserwowal przez okno duzego, wygodnego autobusu, ktorym jechal do Londynu, jak powoli prostuja sie promienie sloneczne. Bath pozostalo daleko w tyle, a teraz autobus wlasnie mijal Silbury Hill.
Od niechcenia przysluchiwal sie rozbrzmiewajacym wokol wywodom na temat podawanych przez radio bezsensownych wiadomosci o latajacym talerzu wielkosci planety, ktory widzialo w Stanach Zjednoczonych tysiace ludzi. Fantastyka naukowa doprawdy wszedzie daje sie we znaki. W Beckhampton do autobusu wsiadla dziewczyna o nieco wulgarnej urodzie, ale w sumie atrakcyjna, ubrana w luzne spodnie, sweter i chuste. Usiadla przed nim i od razu wdala sie w rozmowe z siedzaca obok kobieta. Z rownym entuzjazmem rozprawiala na temat nowej planety i lekkiego trzesienia ziemi, ktore nawiedzilo niektore obszary Szkocji, jak i na temat jajka, ktore jadla na sniadanie, oraz kielbasy i tluczonych kartofli, ktore zje na obiad. Na czesc Edwarda Leara Richard od reki ulozyl limeryk o dziewczynie:
Myslac o limeryku, Richard usmiechal sie w duchu przez cala droge az do Savernake Forest, gdzie wreszcie zapadl w drzemke.
Rozdzial 13
O piatej nad ranem Times Square byl rownie zatloczony, jak w czasie ladowania na Ksiezycu albo podczas falszywego alarmu o wojnie ze Zwiazkiem Radzieckim. Ruch kolowy juz dawno ustal, ale na ulicach roilo sie od ludzi. Wedrowiec, ktory wciaz byl widoczny z Czterdziestej Drugiej Ulicy i z dwoch rownoleglych do niej glownych ulic, teraz znajdowal sie nisko na niebie: jego zolta plaszczyzna nieco przybladla, fioletowa zas przechodzila w czerwien.
W porownaniu ze swiatlem Wedrowca neony reklam swiecily troche jasniej, szczegolnie reklama dwudziestometrowego dzina szybko zonglujacego trzema pomaranczami wielkosci duzych koszy.
Ulice znow rozbrzmiewaly gwarem. Tylko nieliczni ludzie stali nieruchomo, wpatrujac sie w zachodnia czesc nieba, wiekszosc bowiem kolysala sie rytmicznie; niektorzy, trzymajac sie za rece i energicznie przytupujac, przedzierali sie wezem przez tlum. Tu i owdzie mlode pary tanczyly zapamietale. Prawie wszyscy nucili, spiewali] lub wykrzykiwali slowa piosenki, ktora krazyla juz w wielu wersjach, a ktorej najnowsza wersje spiewala sama autorka, Sally Harris. Sally wciaz tanczyla, teraz jednak oprocz Jake'a miala obstawe zlozona z dziesieciu modnie ubranych, energicznych mlodziencow. Piosenka, ktora spiewala wibrujacym, zachryplym altem, brzmiala nastepujaco:
Nagle wszyscy przestali tanczyc i spiewac — asfaltowy parkiet zadrzal. Nastapil niewielki wstrzas. Obsypalo sie troche tynku i z dachow spadlo pare dachowek, ktore roztrzaskaly sie o ziemie. Kilka osob krzyknelo. Kiedy wstrzas ustal, okazalo sie, ze dwudziestometrowy dzin stracil pomarancze, choc nadal wykonywal ruchy