zonglera.

Arab Jones i jego dwaj bracia-narkoman oddalili sie od Lenox i teraz szli pospiesznie Sto Dwudziesta Piata Ulica w kierunku, w ktorym zwrocone byly twarze obserwujace zachod Wedrowca; Wedrowiec — wielki, blyszczacy zeton pokerowy z ogromnym X na pomaranczowej plaszczyznie — niemal calkowicie zaslanial blada, zlocista tarcze Ksiezyca. Wkrotce niebianska pare skryja gmachy generala Granta, ktore swoim ogromem kontrastuje) z malomiasteczkowym charakterem Harlemu, z jedno — i dwupietrowymi budynkami na Sto Dwudziestej Piatej Ulicy.

Trzesienie ziemi, ktore zmusilo do wyjscia na dwor tych nielicznych, co jeszcze siedzieli w domach, wzmoglo podniecenie trzech braci-narkomanow, wywolane duza iloscia wypalonych skretow z marihuana.

Na wschodzie niebo bylo rozowe: Slonce, ktore zatrzymalo sie u wrot horyzontu, czekajac az sie otworza, rozpedzilo gwiazdy, a zarazem przynioslo na Manhattan swit. Ale nikt nie patrzyl na wschod, nikt sie nie ruszal, zeby isc do pracy albo polozyc sie spac. Wieze dolnego Manhattanu byly niczym opuszczone miasto z bajki, miasto z zamczyskami.

Arab, Pepe i Duzy juz dawno zrezygnowali z proby przedostania sie przez wpatrzony w niebo, milczacy tlum na chodniku; zeszli na jezdnie, po ktorej latwiej sie bylo poruszac, gdyz samochody nie jezdzily, i mniej sie tu gromadzilo ludzi. Pepe mial wrazenie, ze nowa planeta wyzwala sile, ktora poraza ludziom miesnie i blokuje silniki samochodow jak grozne promienie z komiksow, paralizujace wszelki ruch. Przezegnal sie.

— Teraz dopiero naprawde sie do niej dowala — szepnal Duzy Bundy. — Pokrecil sie przed nia, doszedl do wniosku, ze mu sie podoba, i bum!

— Moze on sie schowal, bo sie boi. Tak jak my — zamyslil sie Arab.

— My? Czego? — spytal Duzy.

— Konca swiata — odpowiedzial Pepe Martinez glosem wysokim, przypominajacym zawodzenie wilka.

Tylko krawedz Wedrowca wystawala nad gmachami generala Granta, ktore, w miare zblizania sie do nich trzech braci-narkomanow, rosly w oczach.

— Chodzmy! — krzyknal nagle Arab, chwytajac pod rece przyjaciol. — Jezeli ma byc koniec swiata, ja sie stad wynosze. Byle jak najdalej od tych gapiacych sie trupow, czekajacych na dzwiek traby. Jedna planeta sie rozwali, to wsiadziemy na druga! Chodzcie, zanim nam ucieknie! Zlapiemy ja nad rzeka i tam sie zaladujemy!

Wszyscy trzej puscili sie biegiem.

Margo, Paul i ich nowi przyjaciele siedzieli na piesku pietnascie metrow przed ciemna brama, kiedy plaza wstrzasnelo drugie trzesienie. Ziemia zakolysala sie lekko, a poniewaz nic na to nie mogli poradzic, kolysali sie wraz z nia, z przerazenia ledwie dyszac. Zolnierz wybiegl z wiezy trzymajac w rece pistolet maszynowy, przystanal i po chwili cofnal sie do srodka. Nie odpowiedzial, kiedy Rudolf zawolal do niego wesolo:

— Bomba, nie?

Po pieciu minutach odezwala sie Anna:

— Mamusiu, teraz juz naprawde jestem glodna.

— Ja tez — powiedzial McHeath.

— Smieszne — rzekl niski mezczyzna, glaszczac uspokajajaco zdenerwowanego Ragnaroka. — Mielismy sie po zacmieniu napic kawy i zjesc kanapki. Kawa byla w czterech wielkich termosach — wiem, bo sam ja przywiozlem. Wszystko zostalo na plazy.

Mimo sprzeciwow chudej kobiety, Wanda wstala i usiadla na lozku.

— Skad ten czerwony blask nad morzem? — spytala rozdrazniona.

Nie bez cienia ironii Hunter zaczal jej tlumaczyc, ze to po prostu swiatlo nowej planety, gdy wtem spostrzegl, ze istnieje jakies inne zrodlo swiatla, ktore rozsiewa grozny, czerwony blask niczym rozgrzany piec, a ktore dotychczas zaslanial Wedrowiec.

— Moze to zarosla sie pala? — stwierdzil ponuro Wojtowicz.

— Boze — westchnela chuda kobieta — tego nam tylko brakowalo. Jakbysmy nie mieli dosc klopotow.

Hunter zacisnal usta. Nie chcial ich straszyc, ze to moze plonie Los Angeles.

Dodd znow zwrocil ich uwage na niebo; fioletowozolty intruz zupelnie teraz zaslanial Ksiezyc.

— Powinnismy wymyslic nazwe dla nowej planety — powiedzial. — Wiecie, to zabawne, raz zdaje mi sie, ze ta planeta jest dla mnie najwspanialszym cudem, a w nastepnej chwili jest tylko kawalkiem nieba, ktore moge zakryc, wyciagajac reke.

— Prosze pana — zwrocila sie Anna do Rudolfa Brechta — a co naprawde oznacza slowo „planeta”?

— „Wedrowiec”, kochanie — odpowiedziala Rama Joan.

Ispan jest znamy czlowiekowi pod setkami nazw — myslal Dragal — mimo to wciaz jest Ispanem.

Harry McHeath, ktory niedawno poznal mitologie staroskandynawska i „Edde” islandzka, pomyslal: Pozeracz Ksiezyca — to by byla dobra nazwa, ale dla wiekszosci zbyt przerazajaca.

Moglaby sie nazywac „Don” — pomyslala Margo; przygryzla warge i tak mocno przytulila do siebie Miau, ze kotka pisnela. Dziewczynie lzy sie zakrecily w oczach.

— „Wedrowiec” — to odpowiednia nazwa dla nowej planety — stwierdzil Dodd.

Zolta plaszczyzna, ktora dla Dragala uosabiala pekniete jajo, a dla Anny ucho igly, znajdowala sie przy lewej krawedzi Wedrowca. Zolte laty na biegunach pozostaly bez zmian, natomiast takie same laty zaczely sie wylaniac z prawej strony. W sumie: cztery zolte plamy wskazujace polnoc, poludnie, wschod i zachod.

Dodd wyjal notes i zaczal rysowac.

— Fioletowa plaszczyzna tworzy duzy iks — powiedzial Wojtowicz.

— Ukosny krzyz — rzekl Dragal, nareszcie mowiac cos na glos. — Wyszczerbiona tarcza. Kolo podzielone na cztery czesci.

— Mandala — odezwala sie Rama Joan.

— Tak! — zawolal Wojtowicz. — Panie profesorze — zwrocil sie do Huntera — pan nam mowil, ze to symbole jakiejs tam calosci.

— Calosci psychicznej — wyjasnil Brodacz.

— Symbole calosci psychicznej — powtorzyl Wojtowicz. — To dobrze — stwierdzil rzeczowo — przyda nam sie.

— Dzieki Bogu — szepnela Rama Joan.

Para wielkich zoltych oczu wyjrzala znad brzegu wawozu na terenie Vandenbergu 2. Slychac bylo gluchy warkot. W strone bramy pedzil lazik, ktorego dygoczace reflektory oswietlaly krzaki i wyboista, wysuszona droge.

— Wstajemy — rozkazal Paul. — Wreszcie cos sie zacznie dziac.

Patrzac na ekran Baby Jagi, Don widzial gwiazdy, ktore ukladaly sie w ksztalt nieregularnej klepsydry z ledwie zaznaczonym wcieciem. Chmury pylu, ktore osiadly na ekranie, kiedy Don lecial przez srodek Ksiezyca, sprawialy, ze miejscami obraz byl zamglony.

Czarna bryla, wdzierajaca sie z lewej strony w klepsydre, to byl Ksiezyc, teraz zupelnie odciety od Slonca przez potezne, nowe cialo niebieskie.

Wedrowiec, wdzierajacy sie z prawej strony w gwiezdna klepsydre, nie byl calkiem czarny — kosmonauta dostrzegl na nim siedem lsniacych, bladozielonych plam, z ktorych kazda miala mniej wiecej piecset kilometrow szerokosci; najdalsze plamy mialy ksztalt elipsy, najblizsze — kola. Plamy byly idealnie plaskie, choc od czasu do czasu Donowi zdawalo sie, ze widzi na nich fosforyzujace doly czy szyby. Nie mial najmniejszego pojecia, co oznaczaja te plamy: bylby rownie bezradny, widzac podobne bladozielone plamki na czarnym brzuchu pajaka.

Baba Jaga i Ksiezyc obracaly sie wokol Wedrowca, ale maly statek stopniowo dopedzal Lune, poniewaz znajdowal sie blizej Wedrowca i lecial po wewnetrznej, krotszej orbicie.

Don wlaczyl radar. Echa impulsow fal radiowych swiadczyly o bardziej nieregularnej powierzchni Ksiezyca, nizby to usprawiedliwiala obecnosc kraterow i gor; Don zrozumial, ze nawet podczas ostatnich pieciu minut powierzchnia Ksiezyca ulegla daleko posunietym zmianom i proces jego niszczenia trwa.

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату