Syczac i szczekajac kamykami na piasku, woda zaczela sie cofac, pozostawiajac za soba laty bialej piany.
— Znow nadchodzi! — krzyknal Paul, patrzac z przerazeniem na zblizajaca sie biala sciane. — Wlaczcie natychmiast silnik!
Hixonowie juz byli na przednim siedzeniu. Silnik zaturkotal i zgasl. Tylko zaplon wyl cicho. Hunter, Dodd, Brecht i McHeath zeskoczyli na piasek, ustawili sie po bokach furgonetki i zaczeli ja pchac. Rama Joan pociagnela Anne z tarasu i wepchnela do wozu. Kiedy ta chciala wysiasc, uderzyla dziewczynke w policzek.
— Siedz tu i trzymaj sie mocno! — rozkazala groznie. Wanda rowniez chciala sie usadowic kolo Anny, ale Wojtowicz powstrzymal ja sila.
— Nie tym razem, tlusciochu! — zawolal.
Paul podniosl otwarta klape wozu, usilujac ja zamknac.
Silnik wreszcie zapalil. Wojtowicz odepchnal Wande i razem z Paulem podniesli klape: upadli na taras, kiedy woz ruszyl nieco do przodu. Tylne kola piszczaly buksujac na mokrym piasku. Mezczyzni znow popchneli z dolu, woz znow posunal sie troche do przodu, stanal, jeszcze jedno pchniecie i nagle furgonetka ruszyla, kolyszac otwarta klapa i oswietlajac tylnymi swiatlami scigajaca ja, oszroniona piana fale.
Druga fala byla taka wysoka, ze zalala brzeg tarasu: taras sie lekko zachybotal, ze szpar w podlodze trysnela woda jak z fontanny. Kiedy fala sie cofnela, Paul chwycil Margo i pobiegli po sliskich deskach. Dziewczyna kurczowo przyciskala do siebie Miau. Paul zatrzymal sie na krawedzi tarasu i spojrzal najpierw za siebie, a potem na mezczyzn na piasku, ktorych woda zbila z nog.
— Uciekajmy! Predko, zanim nadejdzie trzecia! — wrzasnal i wraz z Margo zeskoczyl z tarasu. Inni ruszyli za nim, usilujac dopedzic furgonetke.
Arab, Pepe i Duzy spodziewali sie, ze tabun ubranych na granatowo policjantow pobiegnie za nimi na stacje metra na Sto Dwudziestej Piatej Ulicy. Schowali sie wiec do toalety: Arab trzymal skrety z marihuana, gotow wrzucic je do muszli, gdyby ktos nadszedl, Duzy mial w razie czego spuscic wode, a Pepe nasluchiwal przy drzwiach. Nie bylo to zbyt madre, ale dzialali instynktownie.
Nikt jednak nie nadchodzil, nie slychac bylo tupotu nog ani krzykow policjantow — panowala zupelna cisza. Po kilku minutach wyszli z ubikacji.
Pusta stacja przypominala dom, w ktorym straszy, przez jakis wiec czas krecili sie po niej niepewnie. Pepe usilowal wyciagnac czekolade z automatu, ale automat sie zacial. Walnal w niego piescia, ale przestraszyl sie halasu. Wsiedli wiec do ostatniego wagonu i przeszli do elektrowozu. Tam Arab zaczal manipulowac jakims drazkiem i po chwili go przekrecil. Drzwi zaczely sie zamykac,, pospiesznie wiec przesunal drazek z powrotem. Poruszyl nastepnym drazkiem: warkot silnika wzmogl sie, pociag zadrzal — Arab szybko przesunal drazek na poprzednia pozycje.
— Lepiej tego nie ruszac — powiedzial i rozesmial sie nerwowo.
Patrzyli przez przednie drzwi w glab czarnego, podwojnego tunelu, czekajac, az drugim torem nadjedzie pociag, ale nic nie nadjezdzalo.
Im dluzej przebywali na pustej stacji, tym bardziej zdawalo im sie, ze jest to ich wlasny, prywatny swiat. Czujac sie jego panami, zapalili trzy skrety. Stali w kabinie motorniczego i zaciagali sie.
— Ty, Duzy, jak sadzisz, co sie tu stalo? — zapytal wreszcie Arab.
Duzy zmarszczyl czolo. Po chwili powiedzial:
— Ruskie lodzie podwodne wynurzyly sie przy parku Battery. Ruscy pokonali gliny w bitwie na placu Union Square, gliny cofaja sie na polnoc, tylna straz odpiera ataki wroga. Rosjanie wciaz posuwaja sie naprzod. Moj rozkaz dzienny: Zolnierze, kryc sie. O niczym nie wiemy.
Arab skinal glowa.
— A ty, Pepe? — zapytal.
— To kula ognista! To ono ukazala sie w Battery, a potem przyplynela ulicami do srodmiescia. Ludzie mysla, ze to gazy trujace, i uciekaja na dachy, ale to nie sa gazy trujace, to dobry dym, slodka mieszanka makowa. Wszyscy udusza sie oprocz nas. Beda sie bali oddychac. No, Arab, twoja kolej.
Poczuli lekki powiew z tunelu. Niosl on charakterystyczny dla kolei zapach metalu, suchego kurzu, nie my tych cial, a nawet wyladowan elektrycznych.
— No, Arabie, przeciez tys zaczal — nalegal Pepe.
— Dobrze, juz mi swita — powiedzial Arab. — Woda w rzece przybrala, sami widzieliscie, i wciaz przybiera. Zalewa Battery, wystepuje z brzegow i plynie na polnoc. Potop jak za Noego! Kaza ludziom wejsc na dachy i zamienic sie w slupy soli. Oproznic piwnice i stacje metra. Gliny wieja. Straznicy czekaja z wezami, ale z woda przeciez walczyc nie potrafia. Wiec tez wieja. A wody jest coraz wiecej i wiecej.
— Niezle — stwierdzil z.przekonaniem Duzy. — Calkiem prawdopodobne.
Powiew stal sie mocniejszy, a wraz z nim wzmogl sie smrod z tunelu. Czuc bylo jakis nieznany zapach. W glebi tunelu dostrzegli niebieski blysk.
— Pociag nadjezdza — rzekl Pepe.
I znow niebieski blysk. Potem nastepny. Wialo coraz silniej. Trzej narkomani rozpoznali obcy zapach — byl to zapach wody. Uslyszeli coraz donosniejszy ryk.
— Ciemny pociag jedzie po obu torach! — krzyknal Arab.
Niebieskie blyski zblizaly sie coraz bardziej, stawaly sie coraz jasniejsze. Slony, kwasny wiatr byl juz teraz wichura: papiery fruwaly, kurz sie unosil, ryk wzmagal sie, jakby ryczalo tysiac lwow.
Przez chwile, stojac objeci mocno, widzieli pieniaca sie, ciemna od brudu fale, zwienczona niebieskim blyskiem.
l wtedy uderzyl w nich strumien naladowanej elektrycznoscia slonej wody.
Sally i Jake jedli jajecznice ze srebrnej tacy ustawionej nad niebieskim plomykiem i kawior z krysztalowej misy ustawionej wsrod kostek lodu.
— Ale jestesmy wysoko — powiedziala Sally, wygladajac przez okno. — Widac tylko Empire State Building, wieze radia i gmach Chryslera… a czy tamten daleki punkcik to Waldorf Astoria?
— Naliczylem czterdziesci pieter, zanim wsiedlismy do prywatnej windy Hasseltinea — odparl, smarujac grzanke kawiorem.
Sally wziela filizanke kawy, podeszla do wysokiej, chromowanej balustrady i wychylila sie mocno do przodu.
— O rany! — zawolala. — Ludzie wygladaja jak mrowki. Biegna. Ciekawa jestem dlaczego? Jake, pytalam cie kiedys, do czego sluza te hydranty w budynkach — pamietasz, myslalam, ze gasi sie nimi pozary samochodow albo powstrzymuje tlumy buntujacych sie robotnikow z zakladow odziezowych.
— Nie, myje sie nimi rano ulice — wytlumaczyl chlopiec. Nalal sobie kawy z wysokiego, podluznego dzbana z czerwonym swiatelkiem p;rzy podstawce. Dziewczyna skinela glowa.
— Tak tez myslalam — wlasnie myja ulice.
— E, tam. Ulice myje sie o czwartej rano. A teraz jest osma.
Spojrzenie Jake'a bylo coraz bardziej nieobecne. Usilowal sobie przypomniec pomysl na zarobienie pieniedzy, ktory przyszedl mu do glowy na Times Square.
— Moze. Ale ulice sa okropnie mokre — stwierdzila dziewczyna. Przez chwile jeszcze patrzyla w dol.
— Jake? — odezwala sie znow.
— Co takiego? Daj mi sie skupic, Sally.
— Miales racje. Woda nie plynie z tych malych hydrantow. Plynie z metra.
Jake podskoczyl do gory, a potem wyrznal pietami o podloge, az go zabolaly. Podloga zadrzala. Rozlegl sie potezny ryk, budynek przechylil sie, wyprostowal i znow sie przechylil. Wymachujac rekami, chwycil sie wreszcie balustrady, przy ktorej Sally kolysala sie i wrzeszczala, przekrzykujac ryk. Filizanka, ktora upuscila, i kawalki tynku, ktore osypaly sie z fasady domu, widziane z gory wygladaly na chodniku jak mikroskopijne punkciki.
Hustanie ustalo i ryk ucichl. Sally wychylila sie i wskazala czarna wstege wydobywajaca sie na dole z ich budynku.
— Spojrz! — krzyknela. — Dym! Och, Jake, co za wspanialy widok! — zawolala, kiedy chlopiec usilowal odciagnac ja od balustrady. — Powinnismy o tym napisac sztuke.
Mimo calego zamieszania Jake uswiadomil sobie, ze to jest wlasnie ten pomysl, ktorego nie mogl sobie