towarzyszacych Babie Jadze lecial tak blisko spadajacej kolumny kamieni, ze przez chwile kosmonauta myslal, ze sie z nia zderzy. W nastepnej sekundzie bez najmniejszego wstrzasu, zupelnie jak w transie, Baba Jaga zatrzymala sie cztery metry nad matowosrebrzystym chodnikiem — chodnik byl tak blisko, ze Don bez trudu ujrzal wyryte na nim wzory: kolista, zawila arabeske, otoczona pierscieniami hieroglifow.
Wciaz w stanie niewazkosci wisial nad ekranem i patrzyl w dol: czul sie jak ryba, ktora wyglada przez szklana szybe akwarium.
Nagle Baba Jaga zaczela sie przekrecac, jakby wlaczono silniki korekcyjne albo jakby chwycila ja jakas potezna reka. Don zlapal sie za fotel, zeby nie stracic rownowagi.
Ruch ustal, kiedy dysze glownego silnika znalazly sie prostopadle do srebrzystej powierzchni. Pole grawitacyjne powoli zaczelo oddzialywac zarowno na kosmonaute, jak i na statek. Kosmonauta uslyszal trzy lekkie uderzenia i jednoczesnie poczul trzy szarpniecia: nogi statku osiadly na ziemi. Trzymal sie kurczowo fotela, jego cialo zas stawalo sie coraz ciezsze, az — o ile mogl byc tego pewien po miesiacu spedzonym na Ksiezycu — osiagnelo wage taka lub prawie taka, jaka mialo na Ziemi.
Jednakze Don dostrzegl te zjawiska jakby mimochodem, cala uwage bowiem skierowal na ekran, przez ktory widzial niebo Wedrowca — spod powloki, przez ktora przebil sie czterdziesci sekund temu.
W gorze male ciemne chmury, mniejsze niz przedtem, gdyz nie bylo juz widac lezacych w nich polyskliwych kul, powoli przesuwaly sie po niebie niczym male chmury deszczowe, ktore, gnane lekkim zachodnim wiatrem, plyna nad pustynnymi obszarami poludniowowschodniej czesci Stanow Zjednoczonych. Spadajaca kolumna kamieni, siegajaca samego nieba, teraz szeroka u podstawy, a zwezajaca sie ku gorze, zaslaniala spora czesc nieba.
Niebo nie bylo ani jasnofioletowe, ani zolte, ani czarne, ani gwiezdziste. Bylo powoli wirujaca mieszanina wszystkich ciemnych kolorow, mroczna tecza po burzy, wciaz mieniaca sie faliscie. Mialo w sobie harmonie i piekno nieustajacej symfonii barw, jednoczesnie zas bylo naturalne, nioslo obietnice nowych, istotnych zmian. Don nie wiedzial, skad pochodzi swiatlo — czy jest blaskiem planety, czy swiatlem wydobywajacym sie z niewidocznych juz teraz kul na chmurach, czy moze pochodzi z innego zrodla. Kojarzylo mu sie to z lsniacymi smugami rozlanego na wodzie oleju albo z pelnym dynamizmu obrazem van Gogha,,Gwiazdzista noc”, ale najbardziej przypominalo mu intensywne, blyszczace barwy, jakie przewijaja sie w ciemnosciach przed oczami.
Kiedy tak rozmyslal, doznajac wrazenia, jakby sie znalazl wewnatrz czyjegos gigantycznego mozgu, uslyszal cichy zgrzyt, od ktorego krew zastygla mu w zylach. Odwrocil sie w pore, zeby zobaczyc, jak ostatnia zasuwa na klapie wlazu przesuwa sie: klapa otworzyla sie bez widomej pomocy, ukazujac drabine prowadzaca z kabiny na pusty, srebrny chodnik.
Glos, dziwnie mily i kuszacy, zawolal z leciutkim obcym akcentem:
— Chodz! Zdejmij kombinezon i zejdz na dol!
W Australii, w Indonezji, na Filipinach, w Japonii i we wschodniej czesci Chin i Syberii nastala juz noc. Wedrowiec, w ktorym wszyscy widzieli symbol in-jang czy mandale, poruszyl religijne lub mistyczne struny w milionach ludzkich umyslow. Azja Wschodnia przylaczyla sie do Ameryki, ostrzegajac mieszkancow sceptycznych starych kontynentow, polozonych dalej na zachod — centrum kultury swiata — przed tym, co zobacza, gdy zapadnie zmrok.
Rozdzial 20
Niewidzialne slonce osuszylo juz zupelnie Paula Hagbolta, ktory wciaz lezal nie mogac sie poruszyc i z musu wpatrujac sie w swoje odbicie, gdy nagle przy tablicy sterowniczej na wprost siebie ujrzal dwa zagadkowe kocie pyszczki, obserwujace go zza kwietnika. Mniejszy nalezal do Miau, drugi natomiast byl wielkosci twarzy ludzkiej. Koty z wdziekiem wyplynely z mroku, nie potracajac ani jednego rozowego platka czy zielonej lodygi, i nie zwracajac najmniejszej uwagi na Paula zawisly naprzeciw siebie w powietrzu tuz przed kwietnikiem, profilami do wieznia.
Tygrysia istota trzymala mala, szara kotke na wyciagnietej lapie i szczuplym, zielonym drugim przedramieniu — Paul uswiadomil sobie, ze dodatkowy lokiec, ktory go z poczatku tak zaskoczyl, to tylko zwykly koci nadgarstek znajdujacy sie nad wydluzonymi koscmi lapy.
Futerko Miau bylo teraz suche i puszyste: kotka najwyrazniej nie czula zadnego leku, bo przekrecila sie na wznak, szary ogonek polozyla na lapie w fioletowe pasy i z powaga spojrzala w wielkie, fioletowe oczy swojej strazniczki, a raczej — sadzac z pozorow — w oczy nowej przyjaciolki.
Kotki do zludzenia przypominaly matke i malenka coreczke.
Stosunek Paula do tygrysiej istoty, a nawet jego pojecie o niej ulegly raptownej zmianie, gdy sie jej dobrze przyjrzal. Myslal o niej teraz jako o istocie plci zenskiej, poniewaz nie widzial zadnych narzadow plciowych oprocz pary malych fioletowych sutkow ukrytych w zielonym futrze na wysokosci piersi.
Jak na kotke miala krotki tulow, lapy natomiast dlugie — z ziemskich kotow najbardziej przypominala budowa geparda, choc byla znacznie od niego wieksza: miala wymiary czlowieka. Ogolne proporcje jej ciala tez byly raczej ludzkie niz kocie — Paul podejrzewal, ze w normalnych warunkach grawitacyjnych poruszalaby sie z rowna swoboda na dwoch lapach, co na czterech.
Szyje, piers, podbrzusze i wewnetrzne strony lap okrywalo zielone futro, pozostale zas czesci ciala futro zielone w fioletowe pasy.
Uszy miala stojace jak wszystkie koty, ale w przeciwienstwie do nich, wysokie i szerokie czolo, ktore jakby uwydatnialo trojkatny ksztalt pyszczka; byl to jednak pyszczek typowo koci az po czubek niebieskiego noska i koniuszki jasnych wasow. Poza niewielka zielona maseczka wokol oczu futro na pyszczku bylo fioletowe.
Szczuple lapy mimo drugiego przedramienia wygladaly teraz jak rece — rece z czterema palcami i kciukiem. Pazury byly niewidoczne, najpewniej cofniete i schowane.
Pasiasty fioletowozielony ogon zwisal wdziecznie nad lekko ugieta noga.
Paul nagle zdal sobie sprawe, ze w sumie — mimo ogona! — istota przypomina szczupla, wysoka kobiete w obcislym kostiumie, w ktorym ma tanczyc role kotki w balecie. Kiedy o tym pomyslal, przeszyl go niepokojacy dreszcz.
W tej wlasnie chwili tygrysia istota przemowila — niezbyt poprawnie i z dziwnym akcentem, ale zupelnie wyraznie, zwracajac sie zreszta nie do Paula, lecz do Miau.
Mial wrazenie, ze sni, tak nieprawdopodobna byla cala sytuacja.
— Chodz, malenka — powiedziala tygrysia istota, lekko wydymajac czerwone wargi. — My teraz przyjaciele. Nie badz niesmiala.
Miau wciaz patrzyla na nia z powaga i zadowoleniem.
— Ty i ja rodzina — ciagnela przyjaznie tygrysia istota. — Czuje, ty bez strachu. Wiec mow. Pytaj.
Nastapila cisza. Paul czul, ze zachodzi wielkie nieporozumienie. Po chwili tygrysia istota znow sie odezwala:
— Ty niesmiala! Chcesz moje imie? Wiem twoje. A moje? Tygryska! Wymyslilam dla siebie specjalnie. Ty myslisz, ze ja okropny tygrys i piekna baletnica. Baletnice maja koncowki: „enska”, „skaya”, „yska”. A wiec Tygryska!
I wtedy Paul zrozumial. Ta nieziemska istota popelnila ogromny blad. Tygryska czytala w jego myslach — tym sposobem w ciagu kilku sekund nauczyla sie jego jezyka — ale przypisywala te mysli swojej „kuzynce”, Miau.
Jednoczesnie uswiadomil sobie charakter dreszczu, ktory go przeszyl na widok tej wspanialej istoty: byl to dreszcz pozadania.
Tygryska najwyrazniej odczytala rowniez i te mysl, bo pogrozila zartobliwie Miau blekitnym palcem i rzekla:
— Niegrzeczne mysli, malenka. Doprawdy, ty za mala — i obie my panienki! No, powiedz cos… Paul…
I nagle Tygryska tez zrozumiala zapewne niemila dla niej pomylke, bo obrocila wolno glowe, dotknela lapa podlogi i spojrzala na prawdziwego Paula. W nastepnej sekundzie skoczyla przez kabine i zawisla tuz nad nim: wyciagnela dlugie, ostre pazury i skrzywila szkarlatne usta ukazujac cienkie, ostre trzycentymetrowe kly. Wciaz
