gorsu i bialej muszki, a zlocistorude wlosy zebrala w konski ogon. Anna i Brecht patrzyli na nia z podziwem.
Wszyscy wygladali zalosnie. Margo zauwazyla, ze Ross Hunter jest jakby schludniejszy od pozostalych mezczyzn, ale po chwili uswiadomila sobie, ze podczas gdy innym dopiero teraz zaczal sie ukazywac lekki zarost, Hunter od poczatku mial bujna brode, ktorej zawdzieczal swoj przydomek Brodacza.
W miare jak niebo jasnialo i stawalo sie coraz bardziej niebieskie, humor sie wszystkim poprawial i ledwo mogli uwierzyc, ze to, co wydarzylo sie w nocy, nie bylo zludzeniem i ze fioletowozlota planeta w tej wlasnie chwili terroryzuje Japonie, Australie i wyspy po drugiej stronie Oceanu Spokojnego.
Ale widzieli potezna skale blokujaca szose niecale dwiescie metrow na polnoc, a Brecht pokazal im w odleglosci mniej wiecej poltora kilometra zniszczony domek plazowy i taras oparty o lsniaca siatke Vandenbergu 2.
— Jednakze sceptycyzm ludzkosci wobec wlasnych przezyc wzrasta z uplywem czasu — stwierdzil Brecht. — Dodd, moze bysmy podpisali nastepne oswiadczenie?
— Wszystkie wydarzenia zapisuje wodoodpornym atramentem — zapewnil go niski mezczyzna. — Jezeli ktos chce przeczytac, sluze w kazdej chwili.
Na poparcie swoich slow wyjal notatnik i zaczal wolno przewracac kartki.
— A jezeli ktos uwaza, ze sie gdzies pomylilem, chetnie wniose poprawke, ale pod warunkiem, ze osoba, ktora ma zastrzezenia, pod nia sie podpisze.
Wojtowicz, zagladajac mu przez ramie do zeszytu, powiedzial:
— Wiesz, Dodd, Wedrowiec wygladal troche inaczej niz na twoich rysunkach.
— Bo wygladzilem kontury — przyznal Dodd. — To sa schematy. Ale rysowalem je z… natury. Jezeli jednak chcesz narysowac nowa planete z pamieci — i podpisac rysunki — to prosze.
— Nie, dziekuje, kiepski ze mnie rysownik — odparl z usmiechem Wojtowicz.
— Zreszta w nocy bedziesz sie mogl przekonac — rzekl Brecht.
— Nie przypominaj mi o tym! — Wojtowicz zaslonil reka oczy i az zachwial sie w udanym przerazeniu.
Jedynie Dragal byl smutny: siedzial na szerokiej balustradzie mostu, wpatrujac sie tesknie w horyzont, za ktorym znikl Wedrowiec.
— Wybrala jego — mruknal z zalem. — Ja wierzylem, a jedynak mnie pominela. Jego wciagnela do latajacego talerza.
— Nie przejmuj Sie, Charlie — usilowala go pocieszyc Wanda, kladac pulchna dlon na jego chudym ramieniu. — Moze to wcale nie byla cesarzowa, tylko jej sluzebnica i pomylily sie jej rozkazy.
— To bylo naprawde okropne, kiedy ten talerz zawisl nad nami — powiedzial Wojtowicz. — Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju — czy jestescie pewni, ze Paula porwano? Nie chce krakac, ale moze zniosly go fale: bo przeciez nas wszystkich o malo nie zmyly.
Brecht, Rama Joan i Hunter przysiegli, ze na wlasne oczy widzieli cale zajscie.
— Mnie sie zdaje, ze jej bardziej chodzilo o kotke niz o Paula — dodala Rama Joan.
— Dlaczego? — zapytal Dodd. — I skad wiesz, ze to „ona”?
Rama Joan wzruszyla ramionami.
— Sama nie wiem. Nie zauwazylam u niej zadnych narzadow plciowych, a z wygladu przypominala kotke.
— Ja tez nie zauwazylem — poparl ja Brecht — choc to nie byla odpowiednia chwila, zeby wypatrywac ich chciwym, lubieznym okiem.
— Myslisz, ze ten talerz mial naped bezinercyjny tak jak pojazdy w ksiazkach E. E. Smitha? — zapytal Brechta Harry McHeath.
— Sadzac ze sposobu, w jaki przylecial, mysle?, ze tak. Zreszta w obecnej sytuacji fantastyka naukowa jest naszym jak na razie jedynym zrodlem informacji. Ale z drugiej strony…
Margo skorzystala z chwili, gdy wszyscy byli zajeci rozmowa, i znikla w krzakach, ktore wczesniej pelnily funkcje damskiej toalety. Weszla na niewielkie wzniesienie przy 15M zalewie i stanela na usianym glazami, szerokim wystepie skalnym szesc metrow nad plaza.
Rozejrzala sie dokola. Byla sama. Spod skorzanej kurtki wyjela szary pistolet, ktory wypadl z talerza. Po raz pierwszy mogla spokojnie obejrzec bron. Ukrywanie jej podczas suszenia ubrania stanowilo niemaly klopot.
Gladki, oplywowy pistolet byl matowoszary — sadzac z lekkosci zrobiony z aluminium albo magnezu. W zwezajacej sie lufie nie bylo zadnego otworu, przez ktory moglaby wyleciec kula. W miejscu cyngla znajdowal sie owalny guzik. Kolba byla dopasowana do chwytu dwoma palcami i kciukiem. Po lewej stronie pistoletu, trzymanego przez Margo w prawej rece, widnial wtopiony w kolbe i przypominajacy termometr waski, pionowy pasek, ktory bez mala na calej swej dlugosci lsnil fioletowym blaskiem.
Margo na probe objeta palcami kolbe. Tuz przed lufa. na skraju wystepu leza! polmetrowy glaz. Serce zaczelo jej walic. Wycelowala pistolet i nacisnela spust. Nic sie nie stalo. Nacisnela troche mocniej, jeszcze mocniej, i na — raz — mimo ze przy strzale nie bylo odrzutu — glaz razem z metrowym odlamom skalnego wystepu wzniosl sie w powietrze i spadl cicho trzydziesci metrow dalej, wzbijajac w gore fontanne piasku. Margo poczula na plecach lekki powiew. Ze zbocza posypal sie zwir.
Wziela gleboki oddech, przelknela sline i usmiechnela sie szeroko. Fioletowy pasek, jezeli w ogole zmalal, to tylko o milimetry. Schowala pistolet pod kurtke i zapiela pas o jedna dziurke dalej. Zmarszczylo brwi w zamysleniu.
Przeszla z powrotem przez wzniesienie i tam, po drugiej stronie, zobaczyla Huntera — promienie slonca znad wzgorz barwily mu wasy na kolor miedziany.
— Oj, profesorze! — zawolala. — Ladnie to tak?
— Co? — spytal Hunter i chyba sie usmiechnal, ale Margo nie byla pewna, gdyz broda zaslaniala mu usta.
— Podgladac dziewczyne, kiedy odchodzi na bok.
Hunter spojrzal na nia. Margo przygladzila jasne wlosy.
— Wiesz doskonale, ze kazdy mezczyzna musi sie toba interesowac — powiedzial tonem swiatowca, a potem dodal: — Zdawalo mi sie, ze slyszalem jakby mala lawine.
— Tak, kawalek, skaly stoczyl sie na plaze — odparla, mijajac go — ale nie wierze, zebys slyszal halas.
— Slyszalem — odparl i ruszyl za nia ze zbocza. — Zdejmij kurtke. Jest cieplo.
— Ja bym potrafila wymyslic subtelniejszy pretekst — powiedziala z ironia dziewczyna.
— Ja tez — zapewnil ja Hunter.
— Tak, chyba tak — przyznala po chwili Margo. Zatrzymala sie u podnoza zbocza i spytala: — Ross, czy znasz wybitnego naukowca, scislej mowiac, swiatowej slawy fizyka, ktory swoja wiedza chce tylko przysluzyc sie ludzkosci?… Ktory jest czlowiekiem o duzej wyobrazni, a zarazem prawym i dobrym?
— Trudne pytanie. No, jest Drumrnond, Stendhal — ale jego trudno uwazac za fizyka — Rosenzweig… no i oczywiscie Morton Opperly.
— O niego mi wlasnie chodzilo — powiedziala Margo.
Dai Davies zastukal w oszklona czesc drzwi — zlozona z czworokatnych plytek ujetych w olowiane ramki — malej piwiarni kolo Portishsad. Kolana mu dygotaly; twarz mial trupioblada; mokre czarne wlosy wisialy w strakach; ubranie ociekalo woda — nie bylo jednak zablocone mimo licznych upadkow, gdyz bloto zmyla z niego woda, kiedy Dai, uciekajac przed nadciagajacym przyplywom, pokonal wplaw ostatnie sto metrow Kanalu Bristolskiego.
Energia, jaka wstapila w niego pod wplywem alkoholu, wyczerpala sie juz — gdyby musial wykonac jeszcze kilka rozpaczliwych ruchow ramionami i nogami, nie doplynalby do brzegu, nie wydostalby sie z rwacej, spienionej wody przyplywu pedzacej w gore Severn. Potrzebny mu by! tera? mocny trunek: alkohol, spirytus! — tak jak choremu, ktory ulegl ciezkiemu zatruciu tlenkiem wegla, potrzebne jest transfuzja.
Ale ci dranie z Somerset z niewiadomego powodu zamkneli drzwi i ukryli sie — a poniewaz w tych godzinach piwiarnia powinna byc czynna, nie watpil, ze chca mu po prostu zrobic na zlosc nie wpuszczajac go, bo nienawidza Walijczykow i poetow. Przysiag! sobie, ze powiadomi odpowiednie wladze o zamknieciu lokalu! Przywarl twarza do jednej z oprawnych w olow, matowych szyb w drzwiach, usilujac dojrzec ukrywajacych sie w tej norze tchorzy, ale ciemna sala byla pusta, swiatla wygaszone.
Zawrocil chwiejnym krokiem, zabijajac rece, zeby sie rozgrzac, i krazac po ulicy wolal ochryplym