glosem:

— Gdziescie sie podziali? Wylazcie! No, wylazcie!

Ale nikt nie wyszedl, ani jedne drzwi sie nie otworzyly, ani jedna blada, wroga mu twarz nie wyjrzala przez okno. Byl zupelnie sam.

Drzac na calym ciele, wrocil do drzwi piwiarni, obiema rekami chwycil sie framugi, zeby nie stracic rownowagi, z trudem podniosl noge, w ktora, gdy plynal przez kanal, zlapal go kurcz, i obcasem mocno kopnal w drzwi. Szyby w trzech okienkach pekly, szklo posypalo sie do srodka. Opuscil noge, kucnal przy drzwiach, przez okno wsadzil reke az po ramie, przez chwile szukal zamka, znalazl go i zaczal nim krecic. Drzwi sie otworzyly i Dai, uwalniajac reke z peknietej szyby i wypaczonych olowianych ramek, wpadl do wnetrza: zrobil cztery kroki w strone baru i, bliski omdlenia zatoczyl sie na srodek sali.

Stal tak, chwiejac sie na nogach i z trudem lapiac oddech, a kiedy oczy przyzwyczaily sie do ciemnosci, ogarnelo go cudowne uczucie. Wydalo mu sie nagle, ze nic lepszego na swiecie nie moglo mu sie przytrafic niz to, ze akurat w tej chwili jest tu sam jeden; marzyl o tym od dawna i marzenia jego wlasnie sie spelnily.

Nie zwraca! najmniejszej uwagi na przytlumiony ryk, a ze ani razu nie obejrzal sie za siebie, nie widzial, jak na zewnatrz brudna, spieniona woda powoli wzbiera w Kanale Bristolskim. Patrzyl jedynie na bursztynowe i zielone butelki stojace na polkach za barem i na ich zachwycajace etykiety. Butelki, jak cenne ksiazki, byly dla niego zrodlem wszelkiej wiedzy, przyjaciolmi w samotnosci, a bar — piekna biblioteka, z ktorej nalezalo czerpac i smakowac dziela, ktore — jak Dai dobrze wiedzial — nigdy mu sie nie znudza.

Zblizajac sie do nich powoli, szczesliwy i usmiechniety od ucha do ucha, zaczal cicho i melodyjnie odczytywac z etykiet tytuly swoich ukochanych ksiazek.

Zamiast powiesci Stendhala mial przed soba ukochane whisky Black and White, a inne nazwy na etykietach butelek — Old Smuggler, Teachars. White Horse — kojarzyly mu sie z podobnie brzmiacymi tytulami dziel Richaraa Blackmorea, C. P. Snowa i G. K. Chestertona.

Brnac przez zimna, slona wode, general Stevens minal szyb windy, w ktorym woda wzbierala tak gwaltownie, az trzeszczaly metalowe drzwi. Latarka zawieszona na szyi generala oswietlala wode siegajaca do ud oraz sciane oklejona tapeta z historycznymi bitwami. Tuz za generalem ukazaly sie trzy nastepne latarki.

— Zupelnie jak banda zlodziei z jakiejs komedii muzycznej — stwierdzil pulkownik Griswold.

General obmacal sciane, rozdarl palcami tapete i otworzyl polmetrowej szerokosci drzwiczki, za ktorymi ujrzeli plytka wneke z duza czarna dzwignia.

Obrocil sie twarza do pozostalych.

— Uprzedzam was — rzekl pospiesznie — wiem tylko, gdzie sa drzwi do wyjscia zapasowego. Ale tak jak wy, nie mam pojecia, dokad prowadza, bo miejsce naszego pobytu mialo byc tajemnica i jest tajemnica. Miejmy nadzieje, ze prowadza do jakies wiezy, bo jestesmy szescdziesiat metrow pod ziemia, zalani woda morska. Jasne? No, to otwieram.

Odwrocil sie do nich plecami i zaczal opuszczac dzwignie. Pulkownik Mabel Wallingford stala tuz za nim, pulkownik. Griswold i kapitan James Kidley kilka krokow dalej.

Dzwignia przesunela sie odrobine i zacieta sie. General uczepil sie jej obiema rekami i niemal zawisl na drazku. Pulkownik Wailingford podeszla blizej, rowniez chwycila dzwignie i z calej sily zaczela ja ciagnac w dol.

— Czekajcie! — krzykna! Griswold. — Jezeli sie zacieta, to znaczy…

Dzwignia opadla o dwadziescia centymetrow. Niecaly metr dalej rozerwala sie tapeta, otworzyly sie niewielkie drzwi i czarny strumien wody lunal do srodka, zbijajac z nog kapitana Kidleya i pulkownika Griswolda — pulkownik Wallingford zobaczyla, jak latarka Griswolda zapada sie coraz glebiej.

Wody wciaz przybywalo — jeden wielki, potezny strumien. Napierala na pulkownik Wallingford i generala Stevensa, ktorzy trzymali sie kurczowo dzwigni.

Rozdzial 23

Margo i Clarence Dodd stali oparci lokciami o gorna porecz betonowego mostu i patrzyli na wzgorza, usilujac odgadnac, skad sie bierze zaslona rozrzedzonego dymu naplywajacego z poludnia, ktora sprawia, ze sionce ma czerwony odcien i wszedzie rzuca zlowrogi miedziany blask. Margo przyszla tu glownie po to, zeby uciec od Rossa Huntera.

— Moze to tylko zarosla plona w kanionach i w gorach — powiedzial Dodd. — Wydaje mi sie jednak, ze to cos powazniejszego. Czy pani mieszka w Los Angeles? zapytal.

— Wynajmuje domek w Santa Monica. Na jedno wychodzi.

— Sama pani tam mieszka?

— Tak, zupelnie sama.

— To dobrze. Bo jezeli nie spadnie deszcz… — Niech pan spojrzy — powiedziala, patrzac w dol na zalew. — Woda i To chyba znaczy, ze w glebi ladu pada deszcz.

Ale w tej wlasnie chwili Hixon, ktory udal sie na zbadanie terenu, wrocil naciskajac tryumfalnie klakson furgonetki, a za nim podjechal nieduzy, kanciasty, zolty autobus szkolny. Oba pojazdy zatrzymaly sie na moscie. Z autobusu wyskoczyl Wojtowicz z karabinem. Za Wojtowiczem ukazal sie Brecht: stanal na stopniu w drzwiach autobusu niczym na podium.

— Z prawdziwa przyjemnoscia oglaszam, ze znalezlismy transport! ~ obwiescil glosno i radosnie. — Za moja namowa pojechalismy obejrzec szose prowadzaca przez gory Santa Monica i tam, w malej dolinie, niecale sto metrow od szosy ujrzalem ten oto uroczy autobus, ktory wlasnie czekal pusty na pasazerow. A tymi pasazerami bedziemy dzisiaj my! Zbiorniki sa pelne, a poza tym znajduje sie w nim olbrzymi zapas kanapek z maslem orzechowym i marmolada oraz kartony napromieniowanego, fluoryzowanego mleka. Prosze szykowac sie do drogi. Odjazd za piec minut!

Zszedl ze stopnia i obszedl zolta maske pojazdu.

— Dodd — powiedzial — to nie jest woda deszczowa, ale woda przyplywu. Spojrz tylko na druga strone mostu, a zobaczysz lsniaca tafle, ktora ciagnie sie az do Chin. Wszystko sprzymierza sie przeciwko nam. Dodd, ty pojedziesz z Hixonami, bo masz drugi karabin. Ida pojedzie z wami, zeby opiekowac sie Hanksem. A ja obejme komende w autobusie.

— Prosze pana — spytala Margo — czy zamierza pan jechac przez gory az do Doliny?

— Jezeli damy rade. Chcialbym, zebysmy dojechali przynajmniej do tych wzniesien szescset metrow nad poziomem morza. A potem…

Brecht wzruszyl ramionami.

— Vandenberg Trzy jest na koncu tej szosy — powiedziala Margo. — Wlasnie na zboczach. Jest tam Morton Opperly, ktory kieruje teoretyczna strona badan zwiazanych i Projektem Ksiezycowym. Sadze, ze powinnismy sie z nim skontaktowac.

— Niezly pomysl — przyznal Brecht. — Opperly powinien miec wiecej rozumu niz te oficerki z Vandenbergu Dwa i moze chetnie przyjmie do siebie trzezwo myslacych rekrutow. Tak, to calkiem rozsadne, zebysmy w tej niemal surrealistycznej sytuacji skupili sie wokol najwybitniejszych naukowcow. Ale Bog jeden wie, czy uda nam sie dojechac do Vandenbergu Trzy, a jezeli tak, to czy zastaniemy tam jeszcze Opperlyego — dodal, znow wzruszajac ramionami.

— To nie ma znaczenia — powiedziala dziewczyna. — Jezeli tylko istnieje jakas szansa porozumienia sie z nim, prosze, zebyscie mi pomogli. Mam bardzo wazny powod, ktorego na razie jednak nie moge wyjawic.

Brecht spojrzal na nia badawczo i usmiechnal sie.

— Dobrze — obiecal.

Hunter i inni zaczeli sie tloczyc wokol Brechta zarzucajac go pytaniami i wlasnymi propozycjami.

Margo natychmiast wsiadla do autobusu i zajela miejsce za kierowca. Byl to starszy czlowiek z nachmurzona twarza i podbrodkiem tak bardzo cofnietym, jakby starzec w ogole nie mial zebow.

— To milo z pana strony, ze zechcial pan nam przyjsc z pomoca — zagadnela.

— Ja? — spytal kierowca i spojrzal na nia z niedowierzaniem, ukazujac store, zolte siekacze i rzadkie czarne zeby trzonowe polyskujace plombami. Wskazal palcem Brechta, ktory stal przy drzwiach, i rzekl: — On mi

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату