nad Ziemia — nakarmila Miau. Z drugiej z trzech tablic — Paul nazwal ja Tablica Zywnosci — Tygryska wyjela gruba, ciemnoczerwona gliste, ktora, wedlug Paula, wygladala na sztuczna. Glista poruszyla sie nieco, budzac olbrzymie zainteresowanie Miau, ktora obserwowana przez Tygryske, bawila sie chwile robakiem, unoszac sie w stanie niewazkosci, a potem z wielkim apetytem zaczela go jesc.
Nastepnie Tygryska podeszla do trzeciej tablicy, ktora Paul nazwal tablica sterownicza, i wrocila do swoich normalnych obowiazkow, polegajacych zapewne na obserwacji.
Kiedy lustro znajdujace sie naprzeciw niego po raz pierwszy stalo sie przezroczyste, Paul rad byl z przymocowanych urzadzen sanitarnych.
Kilometr pod nim burzylo sie i kipialo gniewne, szare morze: ujrzal samotna, skalista wyspe i duzy, dlugi tankowiec miotany falami, ktore zalewaly jego dziob.
Sciana po przeciwnej stronie talerza byla idealnie przezroczysta. Patrzac na nia, Paul mial uczucie, ze zaraz spadnie przez olbrzymi pierscien kwiatow prosto w odmety. Po chwili na scianie znow ukazalo sie lustro. Sytuacja powtorzyla sie kilka razy w krotkich odstepach czasu, jedynie odleglosc talerza od Ziemi za kazdym razem byla inna. Paul, zawieszony kolejno nad morzem, wybrzezem i ladem, czul sciskanie w dolku. Raz zdawalo mu sie, ze rozpoznaje polnocna czesc Doliny San Fernando z gorami Santa Monica, ale nie byl stuprocentowo pewien.
Jednakze co do nastepnego widoku nie mial zadnych watpliwosci. Znajdowal sie przynajmniej osiem kilometrow nad Ziemia, a prawie cala szerokosc dziesieciometrowego okna wypelnialo zalane blaskiem slonecznym miasto, ktore od zachodu otaczal ocean, od polnocy i wschodu gory — niestety szyba w kabinie nie obejmowala obszaru na poludnie.
Przez miasto bieglo szesc rownoleglych pasm dymu powstalych jakby za pociagnieciem pedzla; zaczynaly sie nad morzem i tam mialy kolor cynobrowy, ale w miare, jak dym przesuwal sie w glab czarnego ladu, ku gorom, nabieral brunatnoczarnego zabarwienia.
Los Angeles plonelo. Statek tym razem zawisl dosc nisko nad miastem, aby Paul mogl bez trudu rozpoznac glowne osrodki pozaru: Santa Ana, Long Beach, Torrance, Inglewood, Los Angeles Civic Centre i Santa Monica. Ogien w Santa Monica, lizac poludniowe stoki gor, docieral do Beverly H i lis i Hollywood.
Paul przypuszczal, ze zarowno jego mieszkanie, jak i domek Margo w Santa Monica juz sie spalily.
Z tej wysokosci mogl sobie jedynie wyobrazic pedzace w poplochu samochody i tarasujace jezdnie wozy strazackie, ktore z gory wygladaly jak ruchliwe czerwone chrzaszcze.
Cos sie stalo z wybrzezem na poludnie od Los Angeles. To woda Pacyfiku siegala miejscami zbyt daleko w glab ladu.
Paul zaczal sie dusic i naraz uswiadomil sobie, ze poprzez niewidzialny knebel usiluje krzyknac do Tygryski, zeby cos zrobila.
Tygryska nawet na niego nie spojrzala — odsunela sie od tablicy sterowniczej, przykucnela na niewidzialnej podlodze i obserwowala poludniowy wschod i morze.
Trzy kilometry pod statkiem nad zmienionym nie do poznania wybrzezem pedzila po niebie ciezka szara chmura, ciagnac za soba ciemny ogon. Kiedy ogon zetknal sie z ogniem na Long Beach, dym stal sie bialy — deszcz! Ulewny deszcz!
Paul zerknal ku innym pozarom, buchajacym na drodze chmur i ujrzal dwa srebrnocynobrowe odrzutowce wojskowe, lecace w jego kierunku. Dym wydobywal sie im spod skrzydel. Po chwili zobaczyl cztery rosnace w oczach rakiety, wycelowane w latajacy talerz.
Naraz zdalo mu sie, ze Los Angeles obniza sie raptownie o pietnascie kilometrow. Pole obserwacji powiekszylo sie trzydziestokrotnie. Paul ujrzal nowe pasma dymu, malutkie z tej wysokosci i ciagnace sie wzdluz wybrzeza w strone Bakersfield. Po chwili widok przeslonila mu zielona jak stol bilardowy sciana, tym razem bez lustra — zapewne dla odmiany.
Tygryska wsunela dluga lape do kwiecistego zagajnika i wyciagnela Miau. Przytulila do siebie mata kotke i, na pol odwrocona od Paula, powiedziala glosno:
— Widzisz, my uratowaly dla niego malpie miasto. Zawolaly duzy talerz nad morze. Zrobily deszcz. Malpy niewdzieczne. Pomagaj malpie, a malpa strzela.
Miau zaczela sie wyrywac, jakby wolala wrocic do zabawy wsrod kwiatow, ale Tygryska dlugim jak sztylet jezykiem polizala jej pyszczek i kotka przeciagnela sie z rozkosza.
— Nie lubimy go, prawda? — zamruczala Tygryska glosem, w ktorym dzwieczal okrutny smiech, i spod oka zerknela na Paula. — Malpy! Tlumy tchorzliwych, skrzeczacych malp! Bez indywidualnosci, bez polotu!
Paul chetnie by ja udusil, zacisnal rece na gladkim zielonym futrze jej szyi. Tak, chetnie by zacisnal rece na jej szyi i…
Tygryska mocniej przytulila do siebie Miau i szepnela glosno:
— On smierdzi. Jego mysli tez smierdza.
Nieszczesliwy Paul przypomnial sobie, jak kiedys myslal, ze Margo sie nad nim zneca. Ale wtedy nie znal jeszcze Tygryski.
Don Merriam znajdowal sie w malym pokoju o scianach w spokojnych, pastelowych kolorach: siedzial na brzegu lozka, a wlasciwie na brzegu olbrzymiej, sprezystej poduszki.
Przed soba na wysokosci kolan mial niski stolik, na ktorym stal przezroczysty kubek, dzban z woda i przezroczysty talerz pelen malych, bialych, gabczastych szescianow o chropowatej powierzchni. Spragniony, napil sie wody i tylko dla proby wzial do ust kes szescianu, mimo ze jedzenie mialo smak i zapach chleba.
Oprocz stolu i lozka w pokoju byl sedes i prysznic — a raczej metr kwadratowy podlogi w kacie pokoju, gdzie padal deszcz, woda jednak nie pryskala na sciany ani nie zalewala reszty pokoju. Don nie skorzystal jeszcze z prysznicu, chociaz rozebral sie juz do bielizny.
Temperatura, wilgoc i oswietlenie pokoju byly tak idealnie dopasowane do Dona, jakby pokoj stanowil przedluzenie jego ciala.
Zanim zasuwane drzwi koloru sciany zamknely sie za jego gospodarzem czy tez straznikiem, dwunozny, czerwono-czarny tygrys powiedzial:
— Napij sie. Zjedz. Zalatw sie. Umyj sie i dobrze wypocznij.
Byly to jedyne slowa tygrysa, odkad przywolal do siebie Dona. Podczas krotkiej jazdy winda i przejscia waskim korytarzem stworzenie nie odezwalo sie ani razu.
Kosmonauta poczul ulge, kiedy stworzenie odeszlo, ale zly byl na siebie o to, ze strach i niesmialosc powstrzymaly go od zadawania pytan: teraz pragnal niemal, zeby stworzenie wrocilo.
Radosc i smutek z powodu odejscia gospodarza byly tylko jednym z wielu mieszanych uczuc, jakie go ogarnely — byl bowiem zmeczony, a zarazem niespokojny; czul, ze jest tu bezpieczny, a jednoczesnie wyobcowany; chcial puscic wodze wyobrazni, a przy tym zachowac jasnosc mysli; pragnal spojrzec prawdzie w oczy, a rownoczesnie uciec w swiat zludzen.
Pokoj ten rownie dobrze moglby byc separatka w szpitalu albo kajuta na wielkim transatlantyku. No bo czyz planeta nie jest swego rodzaju statkiem plynacym przez kosmos? A w kazdym razie ta planeta z niezliczona iloscia pokladow…
Zmeczenie wzielo gore, swiatla przygasly, Don wyciagnal sie na lozku, jego umysl jednak stal sie naraz zdumiewajaco aktywny. Mial wrazenie, ze majaczy, ale majaczenie nie bylo chaotyczne.
W sumie wrazenie bylo calkiem przyjemne i Don czul sie tok, jakby byl pod dzialaniem narkozy. Zapomnial przynajmniej o bolu i leku.
Przyszlo mu na mysl, ze oni wdzieraja mu sie do mozgu i badaja go, ale bylo mu to obojetne.
Zafascynowany obserwowal, jak jego mysli, wiedza i wspomnienia ustawiaja sie w szeregi niby na rewii wojskowej i maszeruja przed trybuna honorowa.
Wreszcie obrazy zaczely migac zbyt predko, zeby mogl za nimi nadazyc, ale i to mu nie przeszkadzalo, poniewaz zamazana plama, jaka tworzyly, i ciemnosc, ktora ogarnela jego umysl i wziela go w objecia, byly cieple, tkliwe, obezwladniajace.
Rozdzial 25
Niezliczone, ogromne fale rozkolysane przez Wedrowca szalaly na calym swiecie.