dzieje, wyleczy go z nich…

— Oni mnie nic nie obchodza — przerwal jej Hunter i uklakl przy Margo, wciaz ja obejmujac. — Nie mam wyrzutow sumienia wykorzystujac klopotliwa sytuacje, w jakiej znajduja sie zakochani w tobie mlodziency. Jestes piekna i kto cie pierwszy zdobedzie, ten jest gora. Poza tym znam cie lepiej niz oni, znam obudzona ze snu zlotowlosa walkirie i jeszcze bardziej od nich szaleje za toba. Teraz nic sie nie liczy, tylko ty i ja. Och, Margo…

— Nie! — zaprotestowala dziewczyna i wstajac odepchnela Rossa od siebie. — Ciesze sie, ze ci sie podobam, ale nie jestes mi potrzebny. Ani ty, ani zaden inny mezczyzna. Ta nowa rzeczywistosc w zupelnosci mi wystarcza, nie chce nic wiecej, po prostu nie mam juz sil. Rozumiesz?

Ross kilka razy odetchnal gleboko i powiedzial:

— Tak. Nic innego mi nie pozostaje. — Po chwili dodal: — Skorzystajmy ze swiatla Wedrowca i rozejrzyjmy sie wokolo. Ty patrz w tamta strofe. Zaraz ci sie wzrok przyzwyczai do ciemnosci.

Po dluzszej chwili, kiedy stali zwroceni do siebie plecami, Hunter, nie ogladajac sie, zaczal cicho:

— Jestes tak pochlonieta soba, ze watpie, czy kiedykolwiek naprawde bylas zakochana. Paul pozwalal ci soba dyrygowac, a ty go wyzyskiwalas — widac bylo od razu. Wyobrazam sobie, ze… no, jak mu tam? Aha, Don… Dona podporzadkowalas sobie, pochlebiajac jego meskiej dumie.

— Ciekawe — wyszeptala Margo.

— Tak, chyba zaden z nich dwoch nie jest dla mnie groznym rywalem — ciagnal Hunter. — Morton Opperly moze byc bardziej niebezpieczny, bo jest dla ciebie substytutem ojca, zlowieszczo pieknym magiem, ktory — pewnie o tym marzysz — pewnego dnia porwie nasza mloda walkirie do swojego ponurego zamku w krainie Wyzszej Matematyki. Kazirodztwo z wydzwiekiem einsteinowskim.

— Bardzo ciekawe — skomentowala dziewczyna. — Na wschodzie widac slaby, niewyrazny blask. Moze to szosa?

Po pieciu minutach Hunter — udajac, ze ten pomysl dopiero teraz przyszedl mu do glowy — zawolal:

— Cholera, ale zimno! Od razu byloby nam cieplej, gdybysmy sie grzecznie przytulili do siebie i owineli kocom i…

— O, nie, zolnierzu — przerwala mu. — Milosc i warta nie ida w parze.

— Wprost przeciwnie. Ida w parze znakomicie. Czlowiek sie ozywia, swiadom jest wszystkiego, co sie wokol dzieje.

— Powiedzialam, ze nie, Ross.

— Naprawde nie mialem nic zlego na mysli — zaprotestowal. — Po prostu jestem realista, i trzese sie z zimna.

— To owin sie szczelniej — poradzila Margo. — Mnie piecyk nie jest potrzebny. — Spojrzala na niego i usmiechnela sie. — W tej chwali jestem cala rozpalona, jakbym plonela ogniem, i czuje pelnie zycia — bez twojej pomocy.

— Suka — rzucil jej w odpowiedzi Hunter.

— Mow sobie, co chcesz — odparla z radosnym usmiechem. — Ide teraz na zwiady jakies trzydziesci metrow za wozy. Wezme karabin. Ty zostan tu z pistoletem… i oslaniaj mnie.

— Suka — powtorzyl rozgoryczony, gdy Margo ruszyla na ukos ze zbocza.

Chmura zaslaniala Wedrowca, kiedy obudzili Brechta, zeby objal po nich warte. Chwile pojekiwal cicho, rozprostowujac zesztywniale nogi, ale potem odzyskal humor.

— Musze zmienic baterie w latarce — powiedzial. — Mam je w kieszeni. Cholera, gdybym przedtem ustawil wozy w te strone, byloby jasniej. A teraz za pozno na to, wszystkich bym obudzil.

Kiedy Margo zajela w furgonetce miejsce Ramy Joan, Wedrowiec znow lsnil na niebie, tym razem z pyskiem na tarczy. Anna nie spala. Od chwili okropnych przezyc po poludniu dziewczynka, ktorej „wszystko sie podobalo”, stala sie powazna i zamyslona. Margo zaczela sie z obawa zastanawiac, o czym mysli mala, patrzac na nia, morderczynie, swoimi wielkimi oczami. Ale Anna spytala tylko zaniepokojonym tonem:

— Dlaczego mamusia wyszla?

Margo wyjasnila jej, ze wszyscy po kolei musza pelnic warte.

— Mamusia chyba lubi towarzystwo pana Brechta — stwierdzila ze smutkiem dziewczynka.

— Spojrz, kochanie, na Wedrowca — powiedziala Margo. — Widzisz Ksiezyc zmienia sie w pierscien. Rozerwal kokon i teraz rozposciera skrzydla.

— Jest piekny — odparla Anna, a w glosie jej wreszcie znow zabrzmialy marzycielskie nutki. — Fioletowy las i zlote oceany… Czesc, Ragnarok…

W autobusie pani Hixon, Ktora siedziala tuz za fotelem kierowcy, nachylila sie do przodu i szepnela do ucha swemu mezowi:

— Bili, a co bedzie, jak sie dowiedza, ze nie jestesmy malzenstwem?

— Nie zrobi im to zadnej roznicy, kochanie — odpowiedzial szeptem.

Pani Hixon westchnela.

— Masz racje, ale mimo wszystko milo jest uchodzic za jedyne slubne malzenstwo w tej calej gromadzie.

Paul obudzil sie w czarnym kosmosie samotny niczym aniol-wloczega i tak wysoko nad Ziemia, ze kiedy spojrzal na czarny luk horyzontu, zdawalo mu sie, iz gwiazdy lsnia znacznie gesciej, niz kiedykolwiek zdarzylo mu sie widziec, gesciej niz na pustyni. Byl jednak wypoczety i w dobrym humorze, a przejscie od snu do jawy nastapilo tak lagodnie, ze wcale nie. doznal leku. Ponadto wyciagajac reke mogl dotknac niewidzialnej, cieplej, szklistej powierzchni. Oslona ta chronila go przed wrogim kosmosem, a fakt, ze byl uwiazany za noge, dawal mu poczucie bezpieczenstwa. Uwage jego pochlonal wspanialy widok Ziemi na dole.

Byla noc: znajdowal sie — tak mu sie przynajmniej wydawalo — okolo dwustu kilometrow nad Arizona, patrzac zas na wschod, widzial cala poludniowa Kalifornie, polnocno-zachodnia czesc Meksyku, w tym rowniez cypel Polwyspu Kalifornijskiego, a dalej Pacyfik. Tak, nie mial co do tego najmniejszych watpliwosci.

Widzial rowniez swiatla San Diego — a przynajmniej jakies swiatla tam, gdzie powinno bylo sie znajdowac San Diego — i uswiadomil sobie, ze w mysli kieruje za to do Boga banalne, choc szczere slowa podzieki.

Niebo bylo bezchmurne. Wedrowiec z glowa byka na tarczy, opasany strzaskanym Ksiezycem, tkwil na zachodniej czesci nieba. Swiatlo Wedrowca rzucalo szerokie fioletowe i zlote smugi na wody Pacyfiku i lsnilo po polnocnej stronie Zatoki Kalifornijskiej, uwydatniajac linie wybrzezy.

Lad odbijal rozproszone zolte swiatlo podobne do zwielokrotnionej poswiaty Ksiezyca, ale efekt byl tu znacznie slabszy niz na migocacej wodzie.

Nastepnie Paul zauwazyl, w pierwszej chwili z niedowierzaniem, a potem ze wzrastajacym przerazeniem, ze Zatoka Kalifornijska siega co najmniej sto piecdziesiat kilometrow dalej na polnocny zachod, niz powinna, tworzac lsniaca wstege, ktora z poczatku sie zweza, a potem rozszerza. Tu tez nie mial watpliwosci, co sie stalo.

Albo ma skutek trzesienia ziemi, albo na skutek przyplywu, albo na skutek jednego i drugiego slona woda z Zatoki Kalifornijskiej wdarla sie na lad i zalala tereny lezace ponizej poziomu morza od Imperial Valley i wysychajacego jeziora Salton Sea do Palm Springs. Przypomnial sobie nazwy dwoch miast znajdujacych sie teraz zapewne pod woda, jedno to Brawley — miasto dosc duze — a drugie Volcano…

Nagle zamiast kosmosu wyrosla przed nim rozowa sciana i uslyszal obojetny glos:

— Dzien dobry, malpo.

Mruzac oczy, przekrecil sie powoli, ostroznie obracajac noge uwieziona w niewidzialnych petach. Tygryska unosila sie obok tablicy sterowniczej — zgieta, jakby siedziala na niewidzialnej hustawce. Na kolanach trzymala Miau, ktora swoim malutkim, rozowym jezyczkiem pracowicie myla zielone kolana wiekszej kotki.

Paul przelknal sline i zdziwiony podniosl palec do ust. Knebla nie bylo.

Tygryska usmiechnela sie do niego.

— Ty spal siedem godzin — powiedziala. — Lepiej czuje sie?

Chrzaknal, ale natychmiast zamknal usta i tylko spojrzal na nia, nie odwzajemniajac usmiechu.

— Oho, nauczyl rozumu, co? — zamruczala kotka. — Malpa nie jazgocze, my lepsze stosunki. Ale teraz mow, Paul milczal.

— Nie dasaj, Paul — rzekla. — Wiem, ze wy jako tako cywilizowali, ale ja cie wiaze, knebluje, nazywam malpa, zeby dac mala nauczke: ze wy wcale nie tacy wazni we wszechswiecie, ze inni moga traktowac was, jak

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату