Zapytal braci Araiza, dlaczego plyna na polnoc, a oni odparli, ze chca wrocic do domu w Granadzie. Ich ostry, szorstki ton powstrzymal go od sprzeciwiania sie tej decyzji.
Nie powstrzymal go jednak od tego. zeby troche pozniej opowiedziec.im — i to po raz nie wiadomo ktory — jak ponad sto lat temu jego pradziad wyladowawszy w Nikaragui na czele zaledwie piecdziesiecioosmioosobowego oddzialu smialkow, wkrotce zaatakowal i zdobyl Granade.
Kiedy slonce wschodzilo nad jeziorem Nikaragua, po drugiej stronie kontynentu Bagong Bung patrzyl, jak zlota kula zachodzi nad Zatoka Tonkinska, ktora niecale dwanascie godzin temu zmalala znacznie na skutek olbrzymiego odplywu, a teraz wraz z nadejsciem przyplywu byla wielka i ogarniala chyba caly Wietnam. Pomyslal o sejfie w kajucie „Machan Lumpur” i o jego zawartosci: o malym woreczku zlotych monet i dwoch troche wiekszych woreczkach monet srebrnych — byla to skromna zdobycz z „Krolowej Sumatry”. Dotknal zoltej, jedwabnej chusty, ktora zawiazal na glowie niczym pirat, i usmiechajac sie lobuzersko do CobberHumea, powiedzial:
— Warto by oblac tak wspaniala zdobycz!
— Pije ja, pijesz ty — zaczal wysoki Australijczyk — …nie, ty nie pijesz, ty palisz opium, bo religia ci tego nie zabrania.
Bagong Bung usmiechnal sie, ale po chwili spowaznial i rzekl cicho i z napieciem:
— Pagi dan ayer sutut!
Ranek i odplyw! Ledwo mogl sie doczekac. Dawno juz postanowil sobie, na ktory wrak wtedy zapoluje; na pelen skarbow, legendarny statek hiszpanski, „Lobo de Oro”. Tygrys Blot zmierzy sie ze Zlotym Wilkiem.
Pierwsza reakcja Barbary na widok dubeltowki, ktora wsunela sie przez okno po stronie kierowcy i dotknela zgarbionych plecow Benjy’ego, byla mysl, ze to zapewne deska czy tez kawalek drewna wyrzucone przez woda na brzeg, jakich bylo pelno na kazdym kroku. Na poczatku podrozy wciaz natrafiali na rozne przeszkody na drodze: gruba warstwe piaszczystej gleby, liscie i paprocie, splatane lodygi turzycy, wyrwane z ziemi drzewka i krzaki, gnijace kwiaty, posrod ktorych przewazaly szkarlatne poinsecje. Widzieli lezace na poboczu ludzkie i zwierzece zwloki („Nie zatrzymuj sie, Benjy!” — wolala wtedy Barbara). Mijali rowniez wraki samochodow i sprzet rolniczy, rozne druty (szczegolnie niebezpieczne byly druty kolczaste) oraz domy i stodoly, zarowno zniszczone, jak i prawie nienaruszone — w pewnej chwili musieli ulozyc deski na wyrzuconym przez wode ogrodzeniu z drutu kolczastego, zeby nie przedziurawic opon, innym razem szukac bocznej drogi, zeby objechac potezny zwal budowli. Byl upal i wszystko parowalo, jakby szybko rozwiewajaca sie mgla wydobywala sie spod ziemi. Oczywiscie widzieli tez zywych ludzi, choc wcale nie tak wielu — niektorzy byli bezradni i oszolomieni, inni pracowali wytrwale, umacniajac domy i podpierajac belkami wysokie drzewa, jeszcze inni jechali gdzies samochodami lub konno. Raz niewielki samolot z glosnym, swidrujacym warkotem przelecial nad ich glowami.
Druga reakcja Barbary na widok lufy bylo uswiadomienie sobie, ze oto jest ta zla chwila, ktorej sie obawiala, i Bogu niech beda dzieki, ze w opuszczonej nisko prawej rece sciska rewolwer kalibru 38. Miala nadzieje, ze w razie czego zdazy go podniesc i strzelic przez okno — ale, przemknela jej mysl, gdyby na skutek tego siedzaca z przodu para Murzynow miala zginac, na nic by sie to nie zdalo, mimo ze silnik Rollsa mruczal cicho. Gdyby mieli choc kilka — sekund na to, zeby ruszyc…
Trzecia reakcja na widok dubeltowki byla optymistyczna; Barbara dostrzegla na lufie slad swiezej rdzy i pomyslala, ze jesli naboje sa mokre, ona ma przewage i moze nawet nie strzelac, wystarczy postraszyc — ale pewnosci przeciez nie miala.
Glos spoza lufy, leniwy, a zarazem grozny, mial w sobie cos z bzykania muchy konskiej, ktora fruwa tam i z powrotem po tylnej szybie wozu.
— Punkt kontrolny. Inkasujemy naleznosc za przejazd. Co panstwo robili…
— Zmienialismy tylko opone — wtracila szybko Barbara.
— …W Trilby? — dokonczyl swiszczacy glos.
A wiec — pomyslala — tak sie nazywa to okropnie zniszczone miasteczko z zatarasowana w wielu miejscach glowna ulica, przez ktora z trudem przejechali dwadziescia minut temu. Powinno by sie nazywac Svengali! Ale na glos powiedziala szybko:
— Jedziemy z Palm Beach. Chetnie zaplacimy za przejazd.
Kiedy jednak siegnela lewa reka do torby na kolanach, dwie zylaste, spalone sloncem rece wsunely sie predko przez okno — jedna chwycila torbe, druga podniosla twarz dziewczyny do gory i przez ulamek sekundy Barbara widziala chuda, nie ogolona twarz z wytrzeszczonymi oczami; musiala zapanowac nad soba, zeby nie strzelic w twarz albo nie ugryzc reki. Po chwili jednak rece sie cofnely, zabierajac ze soba torbe, a glos powiedzial:
— Stary pryk musi byc milionerem z Palm Beach, Torba jest wypchana banknotami.
— On jest bardzo chory — rzekla Barbara. — Nieprzytomny. Chcemy go zawiezc do…
— Albo bogaczem z polnocy — przerwal glos — ktory przyjechal tu na poludnie, udaje wazniaka, placi czarnuchom tyle, co bialym, a kiedy Bog wystawia nas na probe, tchorzliwie ucieka. Forsa pojdzie na Fundusz Zwyciestwa, a dla siebie wezmiemy te dwie czarne — w nocy bedzie nam weselej. No, wy dwie, wylazic, predko! Bo podziurawie tego Mulata za kierownica!
Mezczyzna wsadzil lufe Benjy’emu miedzy zebra.
Teraz albo nigdy — pomyslala Barbara, ale gdy zaczela wyciagac rewolwer, poczula, ze palce starego KKK zaciskaja sie na jej rece z zadziwiajaca sila. Kettering chrzaknal groznie i powiedzial glosno — glosniej niz Barbara kiedykolwiek slyszala — tonem stanowczym i nie znoszacym sprzeciwu:
— Czyzby jakis durny osiol kwestionowal kolor skory mojego syna, Benjy’ego? Myslalem, ze mam do czynienia z poludniowcami, a nie z banda rzezimieszkow.
Przy samochodzie daly sie slyszec szepty, gniewne, ale jakby speszone. Dubeltowka sie cofnela. KKK, wykrzywiajac twarz niby stary sep, spojrzal na mezczyzn w kombinezonach i zaintonowal znaczaco:
— Kiedy nadejdzie kres Czarnej Nocy?
Ten z bzykajacym glosem, wolno, jakby ktos wyciagal z niego slowa wbrew jego woli, odpowiedzial:
— Kiedy zaswita Biale Zwyciestwo.
— Alleluja! — krzyknal stary KKK. — Prosze przekazac Wielkiemu Kogutowi Miasta Dade pozdrowienia od Wielkiego Koguta Okregu Dade. Benjaminie, jedziemy!
Ruszyli naprzod, najpierw wolno, potem coraz predzej. Hester wciaz powtarzala: „Benjy, uwaga”; samochod skrecal w bok, wracal na szose, znow skrecal, jechali jeszcze predzej, a Benjy wciaz zanosil sie od smiechu, ale teraz byl to smiech dosc histeryczny. Wreszcie wyrzezil:
Stary KKK w sam raz dobrze sie nazywa! — Obejrzal sie za siebie. — Przepraszam… tato!
— On ciebie nie slyszy, Benjy — powiedziala Hester. — Znow stracil przytomnosc. To byl za duzy wysilek.
— Nigdy nie przypuszczalam, ze on nalezy do Ku-Klux-Klanu — szepnela ze zdumieniem Helena.
— Dziekuj Bogu, ze nalezy, dziewczyno — odparla Hester.
Rozdzial 30
Kiedy swit, z poczatku zielonkawy, potem bananowy, stal sie wreszcie zolty, Rudolf objal komende nad obozem rozbitym przy skalnym zboczu. Wszystko, co robil, bylo wysoce zagadkowe i z pewnoscia byloby jeszcze bardziej drazniace, gdyby nie jego sardoniczna wesolosc. Przede wszystkim nie chcial odpowiadac na zadne pytania dotyczace nastepnego celu podrozy i zatarasowanej drogi, dopoki nie beda gotowi do wyruszenia.
Zmniejszyl o jedna trzecia porcje sniadaniowa, ktore przyniesli mu do zaaprobowania Ida i McHeath, rozpalonemu, niespokojnemu Hanksowi dal penicyline, upewniwszy sie, ze ten nie jest na nia uczulony, a gdy Hixon zaproponowal, zeby rozbic tu oboz i oddalac sie tylko celem uzupelnienia zapasow, Brecht potrzasnal glowa.
Przeszukali samochody mordercow. W pierwszym znalezli nabity rewolwer kalibru 32, a na tylnym siedzeniu czarny kapelusz. Brecht przywlaszczyl sobie zarowno rewolwer, jak i kapelusz, ktory od razu wlozyl, i z calym spokojem oswiadczyl:
— Pasuje.