Wojtowicz oparl reke na biodrze, zeby odciazyc zabandazowane ramie, i zaprotestowal:
— Nie, Rudolfie. Nie nos tego kapelusza, bo moze przyniesc nieszczescie.
Dragal zas dodal ponuro:
— Ja bym nie chcial, zeby aura mordercy i sadysty kalala mi glowe.
— Wole lupiez mordercy niz porazenie sloneczne — odparl ze smiechem Rudolf.
Kiedy przekrecil kluczyk w stacyjce i nacisnal gaz, silnik pierwszego wozu od razu zawarczal, ale w drugim akumulator widocznie byl wyladowany. Brecht nie pozwolil Wojtowiczowi zajrzec pod maske, lecz gdy oproznili zbiorniki z benzyna i olejem, spuscil hamulec reczny, zablokowal kierownice i zawolal Innych, zeby mu pomogli zepchnac woz ze skalistego zbocza.
Samochod, szorujac podwoziem o kamienie, stoczyl sie w przepasc, a po pieciu sekundach spadl z hukiem na dno wawozu. W gore wzlecialy trzy myszolowy.
Brecht klasnal w dlonie i mrukna!:
— Nie chcialem przeszkadzac im w sniadaniu, ktore chyba wlasnie jadly.
Slyszac to, pani Hixon skrzywila sie z niesmakiem.
Nastepnie wyprobowal Corvette; ruszyl z brawura naprzod, a potem do tylu, jadac niebezpiecznie blisko krawedzi przepasci.
— Piekna zabawka — ocenil wysiadajac. — W sam raz dla mnie.
Kiedy sniadanie dobiegalo konca, dyskretnie przywolal do siebie Huntera, Margo, Rame Joan i Dodda, po czym zaprowadzil ich za furgonetke.
— Co robimy dalej? — spytal. — Jedziemy do Doliny czy zawracamy do Mulholland, a stamtad udajemy sie do Cornell albo Malibu Heights? Nie wolno nam sie zatrzymywac, bo ogarnie nas apatia.
— Droge do Doliny blokuje przeciez glaz — stwierdzil Dodd.
— Spokojnie, Dadd — odparl Brecht. — Wszystko w swoim czasie.
— Moze najpierw kilka osob pojedzie zbadac Doline — zaproponowal Hunter.
— Nie mozemy sie rozdzielac — sprzeciwil sie stanowczo Brecht. — Jest nas za malo.
— Znam kilku malarzy w Malibu — rzekla z wahaniem Rama Joan.
— A ja na Cape Cod — Brecht usmiechnal sie i mrugnal do niej. — Pewnie w tej chwili zmagaja sie z falami, walczac o zycie.
— Chcialam powiedziec — rzekla Rama Joan, odpowiadajac na mrugniecie zabawna mina — ze glosuje za Dolina.
— Czy ktos z was wie, jak wysoko lezy Dolina? — zapytal Dodd. — Bo moze jest juz zalana.
— Zobaczymy — powiedzial Brecht, wzruszajac ramionami.
— Musimy jechac do Doliny — wtracila Margo. — Vandenberg Trzy znajduje sie na koncu szosy. Przeciez wiecie, ze chce dac Opperlyemu pistolet.
Brecht przyjrzal sie wszystkim uwaznie.
— W porzadku, jedziemy do Doliny — oswiadczyl. — Sadze, ze lepsza nazwa bedzie pistolet impetu — zwrocil sie do Margo.
— Ale glaz… — zaczal Dodd. Brecht powstrzymal go ruchem dloni.
— Chodzcie — powiedzial, obszedl pojazdy i ruszyl w strone glazu.
Kiedy mijali pozostalych, Hixon spytal niby to zartem, a jednak niezbyt przyjaznie:
— No coz, panie Brecht, czy komitet wykonawczy obmyslil juz plan na dzis?
— Jedziemy do Doliny — odparl. — Tam uzupelnimy zapasy i skontaktujemy sie z wybitnymi naukowcami z Projektu Ksiezycowego. Sa jakies sprzeciwy?
Nie czekajac na odpowiedz, stanal na zboczu tuz nad glazem:i ruchem reki przywolal Margo.
— Widzialem, jak glaz drgal, kiedy strzelalas do tego rewolwerowca. Celuj stad i trzymaj palec na spuscie przez trzy sekundy. Na pewno stoczy sie z drogi. Odsuncie sie wszyscy!
Morgo wyjela spod kurtki pistolet, ale nagle oddala go Hunterowi.
— Strzelaj ty — powiedziala. Uswiadomila sobie z radoscia, ze bez pistoletu tez jest pelna radosci zycia i ma poczucie bezpieczenstwa. Zrozumiala, ze sama jest swoja najlepsza bronia — bronia, na ktorej moze polegac, ktora w kazdej chwili moze sie posluzyc. Zauwazyla rowniez z zadowoleniem, jakim glodnym wzrokiem wpatruja sie w nia podkrazone oczy Huntera.
Hunter przykucna! i oburacz ujal pistolet. Wiedzial od Margo, ze nie bedzie odrzutu, ale wolal nie ryzykowac, Napial wszystkie miesnie. Katem oka widzial, ze Brecht daje mu znak reka. Nacisnal spust.
Niezaleznie od sily czy pola przyciagania, ktore wyzwalal pistolet, efekt nastepowal z opoznieniem, jakby glaz musial najpierw wchlonac obce promienie. Przez chwile nic sie nie dzialo i Hixon az krzyknal:
— Patrzcie, wcale…
Ale glaz zaczal sie naraz podnosic od strony Huntera, najpierw z wolna, potem coraz predzej.
— Rusza sie! — zawolal McHeath.
Glaz przekrecil sie. Hunter zdjal palec ze spustu. Glaz z poteznym hukiem spadl ma kamieniste zbocze i z predkoscia nieco wieksza od normalnie spadajacych karni arii potoczyl sie w strone przepasci.
Cale zbocze zatrzeslo sie. Niektorzy z przerazeniem uczepili sie tych, co stali najblizej.
Rozlegl sie jeszcze jeden huk i glaz runal w przepasc, odrywajac od jej krawedzi plaski, szeroki odlam skalny.
Dodd wyjal notatnik i powiedzial glosno:
— Najbardziej nieprawdopodobne zjawisko fizyczne, jakie kiedykolwiek…
Potezny, donosny huk zagluszyl jego stowa. Skaliste zbocze znow sie zatrzeslo, kiedy glaz uderzyl o dno wawozu.
Hunter spojrzal na podzialke pistoletu.
— Zostala jeszcze przeszlo jedna trzecia ladunku — oswiadczyl.
Rudolf zbadal teren, na ktorym przed chwila lezal glaz. Pozostal po nim polmetrowy dol, glebszy od strony przepasci, gdzie wypchniety asfalt utworzyl wstege laczaca sie gladko ze skalnym podlozem. Brecht z zadowoleniem skina! glowa.
— Niezbyt mi sie to podoba — oswiadczyl Hunter, schodzac ze zbocza. — Samochod moze zarzucic w bok i…
Ale Rudolf szedl juz szybko w strone swojego nowego wozu.
Dwa myszolowy — przypuszczalnie te same, ktore tu juz byly — wylonily sie z przepasci, oddalajac sie od szosy. Naprzeciw, od strony Doliny, lecial z warkotem duzy helikopter wojskowy, ktorego przedtem, podczas calego zamieszania, nikt nie zauwazyl. Ptaki skrecily i zawrocily.
Hixon zaczal dawac znaki karabinem, ale Rudolf go powstrzymal.
— Sami sobie poradzimy — oznajmil. — Zreszta oni i tak nas widza. A skoro nie zareagowali na grzmot, to juz na nic nie zareaguja.
Helikopter polecial w strone morza. Rudolf wsiadl do Corvetty i krzyknal:
— Z drogi!
Woz ruszyl: kiedy przejezdzal przez dol, zarzucilo go lekko. W tej samej chwili dwa myszolowy przefrunely szybko dwadziescia metrow nad szosa i znikly za zboczem.
Rudolf zatrzyma! woz tuz za limuzyna mordercy.
— Wysiadajcie z autobusu! — zawola!. — I niech dziadek tu podjedzie.
Po czym, zwracajac sie do Huntera, Marga i Ramy Joan, ktorzy podeszli do niego, dodal; — Ja bede jechal pierwszy. Potem kolejnosc bedzie nastepujaca: limuzyna, autobus, a na koncu furgonetka. Ty, Joan, pojedziesz ze mna, ale Anne zostaw lepiej w autobusie. Ross, poprowadzisz limuzyne. Zawroc woz. od razu. Margo, wsiadaj z Rossem i pilnuj swojego pistoletu. Gdyby sie cos stalo, pamietaj, ze jestes nasza ciezka artyleria, ale czekaj na moj rozkaz. Dodd, jak tam twoja reka, bo tylna straz tez musi miec bron.
— Harry umie strzelac — powiedzial Dodd. — I mozna na nim polegac.
Brecht skinal glowa.
— Dobrze — zgodzil sie. — Powiedz mu, ze dostal awans. Drugi karabin niech wezmie Hixon.
Dziadek, kierowca autobusu, zaczal narzekac, ze nie da rady przejechac przez dol.
— Tylne opony sa stare i zupelnie zdarte — tlumaczyl. — Moge wpasc w poslizg i…
Ale Brecht zamaszystym krokiem szedl juz z powrotem. Wsiadl do autobusu i bez wiekszych trudnosci przeprowadzil go przez dol.