obserwuje nastepny obserwator, tego nastepny i tak dalej. Patrz! — Okna zamienily sie w lustra. Tygryska wyciagnela lape, oddzielajac jakos pierwsze szesc odbic od pozostalych.

— Widzisz? — szepnela. — Kazde odbicie obserwuje to na wprost siebie. Tak, wiem, wszystkie rozumne istoty obserwuja sie z dystansu. Ale ty, Paul, zyjesz w swoich lustrzanych odbiciach. Powinno sie zyc poza lustrem, wowczas zyskuje sie odwage, nie wolno sie zamieniac we wlasnego obserwatora z lustra. Uwazaj, zebys nie stal sie obserwatorem numer szesc.

Poza tym wydaje ci sie, ze inni obserwuja cie tak jak twoje odbicia. Odsuwasz sie od nich, a potem ich krytykujesz. Ale oni cie nie obserwuja. On! maja wlasnych lustrzanych obserwatorow, ktorzy obserwuja tylko ich. Zeby polubic innych, trzeba najpierw polubic siebie.

Jeszcze jeden sprawa — dodala na zakonczenie, znow mowiac niepoprawnie. — Twoj refleks walki slaby. To samo taniec. To samo seks. Male doswiadczenie. To wszystko.

— Masz racje — baknal Paul cicho i jakby z przymusem. — Staram sie zmienic, ale…

— Dosc myslec o sobie. Patrz! Jeden z naszych statkow uratowal wam miasto.

Sufit i podloga znow staly sie przezroczyste. Talerz opadal gwaltownie nad ciemnymi rozwidleniami zlewajacymi sie z jasna szachownica, z ktorej srodka brunatne pierscienie biegly w strone okraglej, brazowej obreczy z szaroniebieskim brzegiem. Wysoko nad pierscieniami unosil sie fioletowozloty talerz latajacy, ktory, sadzac po chmurach dzielacych go od talerza Tygryski, musial byc olbrzymi.

Zblizyli sie do szachownicy — okazalo sie, ze to miasto, a kwadraty — to budynki.

Brunatne pierscienie tworzyla zamulona woda, wypompowywana z miasta.

Paul poznal olbrzymie budynki zakladow „Elektrosila”, ktore widzial na zdjeciach, Instytut Energetyki, niebieskozielony teatr imienia Kirowa i Palac Zimowy. Rozwidlenia tworzyla delta Newy, a miastem byl Leningrad.

— Widzisz? Ratujemy wasze ukochane miasta — powiedziala zadowolona z siebie Tygryska. — Silnik pedu z duzego talerza odciaga tylko wode. Bardzo sprytne urzadzenie.

Zawisneli nagle tak nisko nad miastem, ze Paul ujrzal bruk ulic, scieki pelne blota i wyciagniete na ziemi, pokryte mulem, sine ciala kobiety i dziewczynki. Po chwili zalala je niska brunatna fala: z brudnej piany wylonilo sie martwe szare ramie i sina brodata twarz.

— Ratujecie? — spytal z oburzeniem. — Moze. Ale najpierw zabiliscie miliony ludzi, i wcale nie jestem pewien, co jest grozniejsze w skutkach: wasza pomoc czy katastrofa! Tygryska, jak mogliscie zniszczyc — nasza planete tylko po to, zeby predzej zdobyc paliwo? Co was tak przestraszylo?

— Nie poruszaj tego tematu, Paul — syknela Tygryska.

Richard Hillary szybko kustykal naprzod — niewidoczny punkcik w atlasie ogladanym przez Paula, a jednoczesnie zywy, przerazony czlowiek. Pot splywal z niego strumieniami, slonce swiecilo mu w oczy. Oddychal ciezko i przy kazdym kroku krzywil sie z bolu.

Niczym szybki woz na autostradzie, wyprzedzil jedna grupe pieszych, ale inie dotarl jeszcze do grupy na przedzie, jezeli taka w ogole istniala. Ostatni znak drogowy, ktory minal, wskazywal droge do najblizszego miasteczka, ktore — calkiem stosownie — pomyslal Richard, nazywalo sie Mala Rzez.

Mruzac oczy widzial, ze kilkaset metrow dalej droga zaczyna sie piac na wysokie, porosniete drzewami wzgorza.

Natomiast ogladajac sie za siebie, oslepiony blaskiem slonecznym, widzial jedynie wijace sie weze wody i zalane pola.

Najwiekszym wezem byla szosa, po ktorej szedl, a ktora nagie zaczela zalewac woda z rowu po lewej stronie. Poziom wody nie przewyzszal paru centymetrow, ale sam jej widok przestraszyl Richarda.

Po prawej stronie, nieco wyzej od szosy, znajdowalo sie pole mlodego jeczmienia, ktore ciagnelo sie az do wzgorza. Nie zwazajac na to, ze drut kolczasty drze mu ubranie, przeszedl przez ogrodzenie i ruszyl naprzod przez szeleszczacy jeczmien. Z jeczmienia wylonila sie wrona, zatrzepotala gwaltownie skrzydlami i odfrunela, kroczac ochryple z niezadowolenia. Richarda bolaly nogi, przyspieszyl jednak kroku.

Uslyszal przytlumiony, daleki grzmot. Grzmot nie ucichl, przeciwnie, wzmagal sie, stajac sie coraz glosniejszy. Richard niezbyt wierzyl we wlasne sily, ale puscil sie biegiem pod gore. Uslyszal za soba kroliki uciekajace wielkimi susami. Obejrzal sie i zobaczyl kilkanascie takich podskakujacych, bialych kulek.

Katem oka dojrzal scigajaca go sciane wody, zwienczona brunatna piana. Grzmot byl tak glosny, jakby przejezdzalo dziesiec pociagow ekspresowych. Poczul nagle, ze zolta piana bulgocze mu wokol nog, a w nastepnej chwili zdawalo mu sie, ze wzburzona fala odetnie mu droge.

Jednakze zdolal dobiec na szczyt wzgorza, woda opadla, a grzmot przycichl.

Richard stal na wzgorzu, chwiejac sie ze zmeczenia i chwytajac ustami powietrze — czul w piersiach bol, jakby go,ktos kopnal — gdy nagle spomiedzy drzew ukazal sie sztywno wyprostowany, niski starszy pan z dubeltowka.

— Stac! — krzyknal, celujac w niego. — Bo strzelam.

Mial na sobie szare pumpy, lila pulower i brazowe kamasze. Twarz — waska, pomarszczona, o niemal przezroczystych oczach — wyrazala najwyzsza dezaprobate.

Richard nie ruszyl sie, chocby dlatego, ze byl zdyszany i obolaly. Grzmoty ustaly calkowicie, a metna woda splywala na pole.

— Prosze sie wytlumaczyc — powiedzial starszy pan. — Jakim prawem depcze pan moj jeczmien? I dlaczego zalal pan moje pole?

Zaczerpnawszy wreszcie tchu, Richard usmiechnal sie jak najuprzejmiej i odparl:

— Prosze mi wierzyc, ze nie zrobilem tego z rozmyslem.

Sally, ubrana w polyskujace w blasku slonecznym bikini poprzetykane zlotymi nicmi, wygladala przez balustrade i Informowala Jake'a o wszystkim, co sie dzieje na dole.

Jake pil kawe po irlandzku, na ktorej wygasal wlasnie plomien whisky, i palil dlugie, zielonkawe cygaro. Od czasu do czasu marszczyl brwi. Przy filizance kawy lezal notatnik otwarty na czystej, nie zapisanej stronie.

— Woda siega o dziesiec pieter wyzej niz przedtem! — wolala Sally. — Na dachach az roi sie od ludzi. Z kazdego okna, jakie widac, wygladaja ze trzy twarze. Ludzie nawet stoja na parapetach. Mamy szczescie, ze u nas byl pozar i winda nie dziala. Ktos wygraza piescia i to do mnie! Dlaczego, co ja ci zrobilam? Ktos inny wlasnie skoczyl do wody — ojej, rabnal brzuchem! Ale silny prad — spycha lodz policyjna. Hej, ty tam, przestan wskazywac mnie laska! Sa matki z dziecmi…

Rozlegl sie swist i trzask: porecz balustrady zabrzeczala. Sally odskoczyla, jakby ja cos ugryzlo, i odwrocila sie do Jake'a.

— Ktos do mnie strzelal! — oznajmila z oburzeniem.

— Odsun sie od balustrady — poradzil jej Jake. — Ludzie zawsze zazdroszcza tym na gorze.

Rozdzial 31

Czlonkowie sympozjum uslyszeli cztery krotkie sygnaly klaksonem. Powietrze przesiakniete bylo kwasnym, gryzacym dymem, unoszacym sie znad spalonej ziemi, dymem ostrzejszym niz przedtem, bo z poludniowego wschodu zerwal sie cieply, wilgotny wiatr. Slonce przypiekalo, ale z poludnia nadciagaly wielkie, czarne chmury.

Hunter zatrzymal limuzyne tuz za wozem Brechta, ktory dojechal do wzniesienia: droga tutaj biegla miedzy naturalnymi, pieciometrowymi slupami skalnymi.

Brecht stal wsparty o siedzenie samochodu i obserwowal teren przed soba. W czarnym kapeluszu na glowie, ktorego rondo z tylu opadalo na kark, a z przodu bylo podwiniete, wygladal jak pirat. Wyciagnal prawa reke i Rama Joan podala mu lornetke. Teraz badal teren za pomoca siedmiokrotnie powiekszajacych soczewek. Rama Joan i Anna tez wstaly.

Hunter zgasil silnik, zablokowal hamulec i kiedy — nadjechal autobus, on i Margo wysiedli z samochodu, pospiesznie ruszyli naprzod i po chwili zobaczyli to, na co patrzyl Brecht.

Lekko pofaldowane zbocze ciagnelo sie w dol przez pol kilometra, po czym przechodzilo w szeroka rownine,

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату