nasz, swiaty, ktorymi rzadza inne prawa fizyki i chemii — skala kosmosow, spektrum tworzenia.
Jezeli nie znajdziemy zadnych swiatow w nadprzestrzeni, sami je tam zbudujemy: stworzymy monstrualna czastka, ktora zrodzi nowy swiat i wyloni sie z naszego — nawet gdyby miala go unicestwic — jak poczwarka z kokonu.
Takie sa nasze glowne cele. Jezeli chodzi o inne sprawy — chcemy miec powloke, za ktora mozna sie ukryc. Nie chcemy, zeby ktos kontrolowal nasza planete i nasze mysli. Chcemy tyle broni, ile nam bedzie potrzeba. Zadamy prawa do prowadzenia wszystkich badan i utrzymywania ich w tajemnicy. Zadnej inspekcji i Chcemy podrozowac nasza planeta, gdziekolwiek nam sie spodoba, nawet jezeli nie czeka na nas z gory wynajeta orbita. Jezeli przyjdzie nam ochota, chcemy zyc miedzy gwiazdami w zimnej, ciemnej dziczy, spalajac wodor niczym trawe w prerii, albo w oceanicznych glebiach przestrzeni miedzy samotnymi galaktykami. Podrozowac w nadprzestrzeni, z ktorej teraz wolno korzystac tylko policji i czlonkom rzadu. Chcemy, zeby wolno nam bylo narazac zycie i cierpiec, zeby wolno nam bylo postepowac niemadrze, zeby wolno nam bylo umierac.
Takie plany sa nienawistne dla rzadu, dla ktorego jednakowa wartosc ma kazda przerazona mysz, ranny wrobel i tygrys gorejacy w gestwinie nocy. Rzad chce, zeby przy kazdym sloncu migotalo niebieskie swiatelko komisariatu, zeby kazda planete patrolowal policjant, zeby wozy policyjne krazyly po miedzygwiezdnych ciemnosciach — gliny, wszedzie gliny, macace jasne, czyste jak krysztal gwiazdy.
Tysiace lat temu rzad chcial ograniczyc wolnosc — nam, istotom wolnym, krnabrnym i nieujarzmionym — ciagnela Tygryska. — Przenieslismy sie na jedna, wspolna planete, zdobylismy uznanie i wladze, zachowalismy swoje tajemnice, zylismy po swojemu, zdawalo nam sie, ze wszystko jest w porzadku — az tu nagle okazalo sie, ze mieszkajac razem, stanowimy latwy i idealny cel dla policji.
Sto lat temu postawiono nas pod sad. Wkrotce stalo sie jasna, ze przegramy sprawe i, co za tym idzie, rzad ograniczy nasza wolnosc, zabroni tajnych badan i podrozy w nadprzestrzeni, nie pozwoli samodzielnie rozwiazywac problemow wszechswiata.
Mielismy sie poddac czy umrzec? Ucieklismy.
Od tej pory trwa nieustanny poscig. Psy goncze niebios wciaz sa na naszym tropie: jestesmy planeta przesladowana przez inne planety. Zadne miejsce w kosmosie nie jest dla nas bezpieczne. Nie ma dla nas schronienia, zostala tylko nadprzestrzen ze sztormami, ktorych nie umiemy jeszcze poskromic — rzeczywistosc to huragan.
Wyobraz sobie, ze morze jest nadprzestrzenia, jego powierzchnia znanym nam wszechswiatem, statki planetami, a Wedrowiec lodzia podwodna.
Wyplywamy na powierzchnie przy pustym Sloncu, nie zabudowanym jeszcze wokolo sztucznymi planetami. Kiedy zblizaja sie nasi przesladowcy, musimy sie zanurzyc. Czasem nie zdazymy w pore uciec i wtedy, zanim znikniemy w okrutnych ciemnosciach prozni, musimy stoczyc bitwe. Zniszczylismy trzy slonca — znajdowaly sie w dalekich galaktykach — tylko po to, zeby ich zmylic! Moze tez zniszczylismy planete — nie jestem pewna.
Czasem nasi bezlitosni przesladowcy oglaszaja rozejm i prowadza rokowania, majac nadzieje, ze przekonaja nas. ich racje, ktorymi, niczym swiatlem lamp lukowych, przepojone jest kosmiczne wiezienie, ale wkrotce znow wymierzaja w nas rakiety i smiercionosne promienie.
Dwa razy stawialismy wszystko na jedna karte, aby znalezc inny kosmos — ucieklismy w nadprzestrzen i plynelismy na oslep, ale wichura szalejaca w nadprzestrzeni zagnala nas do tego samego wszechswiata, z ktorego wyplynelismy — mielismy uczucie, ze sie przedzieramy przez zaczarowany, kolczasty las wokol zamku albo brniemy przez tunel, ktory dziwnym trafem prowadzi do wiezienia, z ktorego zaczeto go kopac.
Jestesmy wielopietrowa planeta kosmiczna; niczym rycerze objezdzamy wszechswiat — a po wygietych lukach nadprzestrzeni wciaz trwa nieustajacy poscig.
Staramy sie nie odbiegac od swoich zasad, ale nie zawsze sie nam to udaje. Niepotrzebnie wyrzadzilismy tyle zlego na twojej planecie, Paul, tak mi sie przynajmniej zdaje, ale pewna byc nie moge, bo jestem tylko sluga na Wedrowcu. Powiem ci jedno, wolalabym, zebysmy, zanim zginie przez nas chocby jeszcze jedna istota, zanurzyli sie na zawsze w ciemnych falach nadprzestrzeni. Podobno za trzecim razem sie tonie — oby tak bylo! Glos jej sie nagle zalamal i wybuchnela:
— Och, Paul, chcemy bronic naszych pieknych idealow, a wyrzadzamy tylko krzywde innym. Czy cie to dziwi, ze wabi nas smierc?
Tygryska umilkla. Po chwili glosem spokojnym, lecz zimnym, jak gdyby ponownie zamknela sie w sobie, rzekla:
— Powiedzialam juz malpie wszystko. Jezeli malpa chce, moze sie teraz uwazac za szlachetniejsza od kota.
Paul bardzo cicho wciagnal w pluca i wypuscil powietrze. Serce mu walilo. W innych warunkach moze zakwestionowalby slowa Tygryski i staralby sie wyjasnic watpliwosci, ale teraz mial tylko przed oczami jej opowiesc, jak gdyby wyryta w lsniacych wokol gwiazdach, brylantowy scenariusz potwierdzajacy wszystko.
Kabina — to niesamowite orle gniazdo — tak bardzo przypominala senne widziadlo lub, jak to sie zartobliwie mowi, obraz ogladany „oczyma duszy”, ze Paul nie wiedzial, czy to, co przezywa, jest wytworem jego wyobrazni, czy tez on sam naprawde znajduje sie w wielkim gwiezdzistym kosmosie: po raz pierwszy wyobraznia i rzeczywistosc byly nierozdzielne.
Bez najmniejszego wysilku odepchnal sie ramionami od duzego, cieplego okna i spojrzal na te fantastyczna istote, ktora ksztaltem bardziej niz kiedykolwiek przypominala szczupla baletnice w stroju kotki. Lezala na brzuchu z wyciagnietymi nogami i przednimi lapami podpierala wysoko podniesiona glowe — przygladajac sie jej z profilu, Paul ujrzal zadarty nosek, wysokie czolo i spiczaste uszy. Koniuszek ogona powoli i miarowo poruszal sie na tle gwiazd. Wygladala jak smukly, czarny sfinks.
— Tygryska — powiedzial cicho — kiedys na mojej planecie zyla dlugowlosa malpa, ktora czesto bywala glodna i mlodo umarla. Nazywala sie Franz Schubert. Skomponowala setki malpich piesni, ballad i lamentow. Do jednej z nich slowa napisal Schmidt von Lubeck — malpa, o ktorej dzis juz nikt nie pamieta. Przyszlo mi do glowy, ze ta piosenka jest jakby napisana dla ciebie i twoich towarzyszy. W kazdym razie tytul jest na czesc twojej planety — Der Wanderer… Wedrowiec. Zaspiewam ci ja… „Ich komme von Gebirge her…” — zaczal.
— Nie — powiedzial urywajac. — Zaspiewam ci ja w moim jezyku, troche zmieniajac niektore obrazy, zeby je lepiej dopasowac do twojej sytuacji, ale ogolny nastroj piosenki i glowne fragmenty pozostana bez zmian.
Wszystkie slowa i frazy przypomnial sobie bez trudu.
Uslyszal ciche, szeleszczace zawodzenie i melodie na kilka glosow, wysokosc tonu byla idealna; zdal sobie sprawe, ze Tygryska odczytala z jego mysli akompaniament fortepianowy i teraz go odtwarza, uzyskujac wrazenie smutku, ktorego nie zdolalby wywolac nawet fortepian.
Zaczal spiewac przy szostym takcie: